środa, 22 października 2014

30. WFF: "Gwiazda" reż. Anna Melikian


Rosja to osobliwe zjawisko, które zdaje się wymagać odrębnej skali. Nie ma w Europie innego kraju, który rozpinałby się na takich skrajnościach – żeby je zmierzyć i zważyć, należałoby przyjąć nowe miary i zrobić krok wstecz, by móc objąć je wzrokiem. A że przesada rzuca się w oczy pierwsza, to właśnie z niej wyłania się obraz Rosji jako kraju pełnego kontrastów. Tu nie jest się po prostu zamożnym – jest się obrzydliwie bogatym. Nie wystarcza przeciętna uroda i przeciętna płaca – dużo lepiej byłoby być pięknym i sławnym. Jeśli stawić pomnik, to możliwie największy; jeśli dekorować ciało, to diamencikiem na zębie. Nic zresztą dziwnego w maksymalistyczn
ych zapędach – dla skrajnego bogactwa alternatywa wydaje się być jedna – skrajne ubóstwo lub skrajna przeciętność.

W filmie Anny Melikian oba światy – tych bogatych i tych przeciętnych – współegzystują w harmonii, dziejąc się gdzieś obok siebie, ale rzadko kiedy krzyżując. Zazwyczaj nie mają zresztą gdzie się spotkać – z wielopiętrowych apartamentów nie widać przecież ulic, a z ulic na próżno zadziera się głowę do nieba. Gwiazda wydaje się bezkarną fantazją na temat tego, co wynikłoby z przymusowego zbliżenia dwóch światów, które mają o sobie nawzajem dość mityczne pojęcie. Na rzecz eksperymentu w niemal biblijny sposób pozbawia się pewną przedstawicielkę rosyjskiej oligarchii wszystkiego, co miała i spektakularnie degraduje ją do stanu rozpaczliwego ubóstwa, zaś przeciętnej urody aspirantce daje się szansę na społeczny awans. Zarys fabuły niebezpiecznie zwiastuje dość oklepany moralitet – współczesny kanon piękna jest bezlitosny dla kobiet, świat bogatych – zepsuty, a nagła degradacja uczy pokory i pochwały życia. Gwiazda z właściwym sobie wdziękiem omija jednak wszelkie pułapki. 

Ściana w pokoju Maszy pokryta jest wycinkami z gazet i afirmacjami wypisanymi na samoprzylepnych karteczkach. Napis „JESTEŚ PIĘKNA” przypięty jest pinezką na Audrey Hepburn wyciętej nabożnie z gazety. Obok jest lustro, w którym Masza ze skupieniem studiuje swoją twarz. Obok lustra – lista rzeczy do zrobienia. Zamiast mleka, poczty i fryzjera, na liście są jednak uszy, usta, piersi i nogi. Masza chce być bowiem aktorką, a żeby zostać aktorką, trzeba być, rzecz jasna – piękną. Że dla piękna trzeba cierpieć, jest sprawą powszechnie znaną. Maszy nie brak fantazji i samozaparcia w znajdowaniu pieniędzy na kolejne operacje plastyczne – a to wyprowadzi komuś psa, a to uda rusałkę w nocnym klubie, a to skłoni zakochanego w niej chłopca do kradzieży pieniędzy w pobliskiej kwiaciarni. Podczas gdy konsekwentnie realizuje cele, inna kobieta – żywe uosobienie tego, co niewprawna aktorka chciałaby w życiu osiągnąć – właśnie traci wszystko, co do tej pory konstytuowało jej status. Z pijacką desperacją wskakuje do akwarium, w którym Masza co noc udaje syrenę. W przemyślny sposób spotykają się zatem dwa odrębne światy, które odtąd muszą się zmieścić w jednym obskurnym pokoju. 


W Gwieździe niemal każdy chowa w sobie jakiś smutek i jakąś tragedię. Ktoś z determinacją niszczy swoje ciało, żeby dopasować je do obowiązującego kanonu piękna. Ktoś jest tak zakochany, że wykłada na to pieniądze. Ktoś ma pieniędzy za dużo, ale zostaje z nimi sam, a komuś zabraknie ich wtedy, kiedy wyniszcza go śmiertelna choroba. Takie stężenie tragedii wydaje się unieść tylko melodramat, ale w Gwieździe znakomicie równoważy je humor. Subtelne przerysowanie postaci zdejmuje z nich ciężar powagi – Masza co prawda zostaje pobita, ale nie sposób nie śmiać się z jej żałośnie spuchniętych, silikonowych ust. Komizm nie ogranicza się zresztą wyłącznie do bohaterów, ale kontroluje patos już na poziomie scenariusza. Żongluje on nastrojami z taką zręcznością, że w połowie filmu zarzuca się wszelkie ambicje odgadnięcia finału. Przewidywalna okazuje się tylko regularność, z jaką powaga ustępuje komedii, a komedia cichnie na rzecz powagi. Rytmiczna naprzemienność nastrojów przypomina filmowy puls. To wokół niego koncentrują się wszelkie wątki i to on wyznacza ich regularne rezonowanie. 

Komizmu ochoczo dostarcza także sama Moskwa, która co rusz prezentuje w tle swoje architektoniczne smaczki. Nietrudno odjąć filmowi powagi, jeśli dramat rozgrywa się w olbrzymim akwarium dla striptizerki-syrenki, albo w centrum handlowym, w którym za dekorację robią gigantyczne podobizny dinozaurów, smagające się ogonami ku uciesze przechodniów. Popkultura przemielona przez rozbuchaną rosyjską fantazję staje się upiorną groteską, która brzydzi, lecz wciąż bawi i cieszy. Tym samym Gwiazda kpi sobie przewrotnie ze wszelkich wobec niej oczekiwań, ba – kpi sobie nawet z samej siebie, tak jak Masza kpi sobie z własnego losu. Nie moralizuje i nie piętnuje. Wbrew pozorom nie ma nawet ambicji stawiania społecznej diagnozy – jest tak, jak jest i nawet nagłe końce świata nie są w stanie wstrząsnąć zastanym porządkiem. „Nie będę nic mówić, bo mój film ma mówić za siebie” – powiedziała reżyserka tuż przed polską premierą. Być może Gwiazda mówi tylko o tym, że nawet w obrębie nienaruszalnego porządku każdy ma prawo żyć tak, jak chce. 

 Aleksandra Jaszak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz