Pokazywanie postów oznaczonych etykietą W 80 filmów dookoła świata. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą W 80 filmów dookoła świata. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 maja 2013

Przewodnik po anime dla początkujących


Świat anime to kolorowa, egzotyczna dżungla, która może wyglądać jak ziemia obiecana dla konesera sztuki filmowej, ale potrafi też zmienić się w jego najgorszy koszmar. Bez odpowiedniego przygotowania łatwo zgubić się w wąwozie romansów szkolnych, przeoczyć oazę dobrej animacji i na koniec wpaść w otchłań niskobudżetowych tasiemców. Dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z anime, gąszcz japońskich tytułów to prawdziwa szkoła przetrwania. Ale bez paniki! Aby ułatwić pierwsze kroki w świecie animacji kraju kwitnącej wiśni stworzyliśmy dla was krótki przewodnik. Oto 5 podstawowych faktów o anime, które powinniście znać, zanim włączycie pierwszy odcinek... czegokolwiek.


1. Nie wszystkie anime są jak filmy studia Ghibli

Studio Ghibli, znane z takich arcydzieł jak „Księżniczka Mononoke” i „Spirited Away” to chluba japońskiej animacji. Wiele osób po seansie jednego z ich filmów stwierdza, że chce zobaczyć więcej „takich bajek” i nadszedł czas zapoznać się ze światem „anime”. Tu jednak pojawia się problem. Otóż filmy studia są produkcjami jak na anime szczególnymi. Sam fakt, że trafiają do polskich kin świadczy o ich niezwykłym statusie. Co dokładnie je wyróżnia? Po pierwsze to animacje kinowe, co oznacza, że cechuje je niezwykła precyzja, wysoki budżet i najlepszej jakości animacja. Żaden animowany serial telewizyjny nie będzie im w stanie dorównać pod względem plastycznego kunsztu. Po drugie, filmy studia są zazwyczaj stonowane. Choć przemoc i drastyczne obrazy nie są im obce, to działają subtelnymi przekazami. Innymi słowy, animacje Ghibli są perełkami czołowego japońskiego studia z ogromnym doświadczeniem i pokaźnym budżetem. Nie można oczekiwać podobnej jakości od wieloodcinkowego anime, które emitowane jest w telewizji. Wiele porządnie zrealizowanych filmów kinowych innych producentów również nie będzie osiągać poziomu sławnego studia.


2. „Anime” to pojęcie bardzo ogólne

Słowo „anime” pochodzi od angielskiego słowa „animation” i Japończycy używają go na określenie
produkcji animowanej. Poza Japonią „anime” oznacza natomiast animację wyprodukowaną w Japonii. Istnieje parę punktów spornych dotyczących tej definicji, gdyż niekiedy zachodnie filmy animowane są w kraju kwitnącej wiśni, ale najważniejsze jest, gdzie dzieło zostało obmyślone i zaplanowane. Tym sposobem mianem anime określać będziemy przygody nastoletnich czarownic  pełne serduszek i magii, a także filmy takie jak „Akira”, gdzie krew rozpryskuje się na chodniku, a przemoc to codzienność. Rozpiętość tematów i grup docelowych jest ogromna. Na ratunek przychodzą tutaj podgatunki o specjalnych japońskich nazwach. Są nimi między innymi: shojo – dla dziewczyn, shonen – dla chłopców, seinen – dla mężczyzn i josei – dla młodych kobiet. Pełna lista jest dużo dłuższa. Prócz tego zawsze funkcjonują  znane nam gatunki tematyczne – romans, sci-fi, fantasy, obyczaj. Każdy znajdzie coś dla siebie, ale należy pamiętać, że...


3. Japonia to nie Polska.

A nawet nie Europa i nie szeroko pojęty zachód. Choć brzmi to banalnie, czasami trudno uświadomić sobie znaczenie różnic kulturowych. Oczywiście postacie najczęściej będą nosiły japońskie imiona, a jeśli bohater nie jest Japończykiem, to można przygotować się na finezyjne nazwy, takie jak Lelouch Lamperouge lub Igor Neuhaus. Co ważniejsze, japońskie imiona często będą miały ukryte (dla cudzoziemców) znaczenie, wynikające z meandrów języka. Wiele dowcipów japońskich opiera się zresztą na mnogości homonimów i skojarzeń, jakie występują w języku. Należą one do naszej kategorii „sucharów”, ale w kraju kwitnącej wiśni są dużo bardziej powszechne. Są one przy tym właściwie nieprzetłumaczalne. W anime będą występować zachowania, które mogą wydać się dziwne i niezrozumiałe. Różnice te będą szczególnie wyraźne przy prezentacji związków damsko-męskich, podejściu do pracy i hierarchii społecznej oraz poczuciu obowiązku. Nikt nie wymaga, aby przed seansem zapoznać się z zasadami japońskiej etykiety, ale należy zachować otwarty umysł. Bez niego nikt nie przeżyje długo w świecie anime.


4. Anime to ogromny biznes

Niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak wiele anime rocznie rozpoczyna emisję w japońskiej telewizji. Dokładna liczba tytułów zmienia się w zależności od roku, ale ostatnimi laty zawsze przekraczała ona „setkę”. Nie chodzi o sto nowych odcinków, ale o sto pełnych tytułów, z których każdy może mieć kilkanaście, albo kilkadziesiąt epizodów. Do najpopularniejszych firm zajmujących się animacją zaliczyć można Bones, Gainax, Toei Animation, Sunrise czy Production I.G. - ale to tylko ułamek całości. Niekiedy studia dzielą się projektem lub oddają część pracy innym wykonawcom. Z tego powodu czasami widać znaczące różnice w jakości odcinków. Zdarza się, że najważniejsze dla fabuły epizody animowane będą dużo lepiej niż te prezentujące wątki poboczne. Niekiedy różnice są rażące. Anime to biznes zatrudniający ogrom animatorów, dźwiękowców, kompozytorów, aktorów i producentów. Ciągnie on za sobą gry, gadżety, konwenty i komiksy, z którymi żyje też w naturalnej symbiozie.  


5. Internet kocha anime

Ten poradnik to dopiero początek. Istnieje mnóstwo stron poświęconych anime. Choć natknąć się można na starych, nieprzyjemnych „wyjadaczy”, to wiele informacji podanych będzie w przystępny i zrozumiały sposób. Recenzje, rekomendacje, opisy postaci, wyjaśnienia i promocyjne grafiki – wszystko jest katalogowane i uzupełniane na bieżąco. Trzeba tylko uważać na świat fanartów i fanfiction. To zupełnie inna, niebezpieczna dżungla...

Zuzanna Kochańska

MUZYKA BEZ GRANIC


Muzyka to język uniwersalny, transkulturowy i interkontynentalny. W dzisiejszej odsłonie cyklu „W 80 filmów dookoła świata” polecamy filmy muzyczne z różnych zakątków globu, zabierając was w podróż do Demokratycznej Republiki Konga, Rosji, Trynidadu i Tobago oraz Kanady.

Demokratyczna Republika Konga – „Benda Bilili!” (2010), reż. Renaud Barret i Florent de La Tullaye

„Benda Bilili!” to dokument autorstwa Renauda Barreta i Florenta de La Tullaye, twórców specjalizujących się w opowiadaniu o miejskich kulturach Afryki. Film przedstawia historię ludzi, którym muzyka daje wolność zarówno w wymiarze duchowym (jako forma artystycznej ekspresji i eskapizmu), jak i praktycznym (jako realna droga ucieczki od ubóstwa i przestępczości). Co ciekawe, reżyserzy „Benda Bilili!” przyczynili się do nagrania płyty i zorganizowania trasy koncertowej bohaterów filmu – utalentowanych, pełnych optymizmu i determinacji mieszkańców slumsów Kinszasy. „Benda Bilili!” to pochwała nadziei i radości jaką może nieść muzyka w sytuacji skrajnej biedy i nieszczęścia.


Rosja – „Bikiniarze” (2008), reż. Walery Todorowski

Bikiniarze to musicalowa oda do młodości. Walery Todorowski opowiada historię buntowników, którzy czasy stalinowskiego terroru odreagowywali grając na saksofonie i tańcząc boogie. Wolność jaką niósł jazz pozwalała im złapać oddech swobody w kraju przyduszanym butem sowieckiej propagandy. Film pokazuje porażający wizualnie kontrast kolorowego nocnego życia bikiniarzy z biedą i szarzyzną komunistycznej codzienności. „Bikiniarze” to wpadające w ucho melodie, piękne zdjęcia i choreografia sugestywnie oddająca ton piosenek. Film pokazywany był w Polsce na Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi, gdzie o mały włos (koniecznie zaczesany do góry na wodę i cukier) nie wygrał Nagrody Publiczności.


Trynidad i Tobago – „Calypso Rose: The Lioness of the Jungle” (2011), reż. Pascale Obolo
Dokumentalny film drogi Pascale Obolo zabiera nas w podróż do Trynidadu i Tobago, miejsca urodzenia Calypso Rose, legendy karaibskiej muzyki. Towarzysząc piosenkarce w jej międzynarodowej trasie koncertowej, obraz przedstawia podwójną historię Calypso – zarówno samej artystki, jak i gatunku muzycznego, który współtworzyła. Folkowa twórczość Calypso Rose to żywy dowód na to, że prostota może być szczytem wyrafinowania. Teksty utworów artystki opowiadają o jej życiu w sposób bezpośredni i prostolinijny, wyrażając całe spektrum przeżyć, od sensualnej przyjemności po egzystencjalny ból. Choć osobiste doświadczenia Rose nabierają szczególnego znaczenia w kontekście społeczności Trynidadu i Tobago, jej twórczość pozostaje świadectwem na to, że emocje wyrażone językiem muzyki przekraczają granice państw i kultur.

Kanada – „Leonard Cohen: I’m Your Man” (2005), reż. Lian Lunson

W utworach kanadyjskiego muzyka i poety Leonarda Cohena nie ma zbędnych słów. Bard potrafi skracać swoje teksty miesiącami, próbując zostawić tylko to, co niezbędne (np. sławne „Hallelujah” w pierwotnej wersji miało kilkadziesiąt zwrotek). Jego twórczość, jednocześnie liryczna i autoironiczna, konfrontuje się z tematami ostatecznymi, nigdy jednak nie udziela definitywnych odpowiedzi. Dokument „Leonard Cohen: I’m Your Man” to zapis koncertu na cześć twórcy Suzanne, Chelsea Hotel i Who by Fire, podczas którego swoje wersje utworów Cohena zaprezentowali m.in. Bono, Nick Cave czy Rufus Wainwright. Film Lian Lunson to gratka przede wszystkim dla fanów. Dla całej reszty – ciekawy, choć niezbyt pogłębiony portret wybitnego artysty, stanowiący dobry wstęp do bliższego zapoznania się z jego twórczością. „Hallelujah” i do przodu!


Kamil Chrzczonowicz