czwartek, 19 października 2017

Po tamtej stronie (2016), reż. Aki Kaurismäki

Inna strona Nadziei

Piotr Szczyszyk

Od czasów II Wojny Światowej nie było w Europie tak złożonego problemu jak kryzys migracyjny, z którym borykają się aktualnie nie tylko mieszkańcy Starego Kontynentu. Już sama terminologia stosowana do opisu zdarzenia: „kryzys”, „problem”, „aporia naszych czasów”, czyni z niego nośny temat, który prędzej czy później zostanie przefiltrowany przez kulturę. Nie dziwią więc powstające co jakiś czas „produkty” mierzące się z kwestią uchodźców: nagrodzeni w Cannes Imigranci (2015) czy głośny dokument ostatnich miesięcy pt. Ostatni w Aleppo (2017).

Swojego rodzaju ostatnim z Aleppo jest także protagonista Po tamtej stronie (2017), nowej prowokacji fińskiego reżysera Akiego Kaurismäkiego. Khaled (Sherwan Haji), mechanik z Syrii,  choć przybywa do Europy na pokładzie statku towarowego, wygląda jak przybysz z innej planety – zanurzony po czubek głowy w górze węgla. Niczym Karol, główny bohater filmu Trzy kolory: Biały (1994) Kieślowskiego, który do Polski próbował przedostać się jako bagaż, w wielkiej skórzanej walizce. Początek filmu wydaje się też nieoczywistą kontynuacją poprzedniego dzieła reżysera – Człowieka z Hawru (2011) – wypowiedzi de facto na inny temat, lecz przedstawionej w podobny sposób. Tam młodziutki Idrissa, imigrant z Gabonu, dopłynął do tytułowego francuskiego miasta w kontenerze. Stojąc po pas w wodzie, zastanawiał się w którą stronę uciekać przed strażą przybrzeżną; pomocną rękę wyciągnął do niego jednak podstarzały Marcel, portowy pucybut.


Dla Khaleda ratunek przywdziewa postać Wikströma (Sakari Kuosmanen), byłego sprzedawcę koszul, teraz samodzielnie przebranżowionego właściciela restauracji, na której zapleczu bezdomny bohater znalazł dla siebie schronienie. Widząc umorusanego imigranta leżącego na „prywatnej posesji”, mężczyzna o czerwonej twarzy rubasznego wujka Mariana wpada w szał (postać ta sprawia zresztą wrażenie alter ego reżysera, głównie fizycznym). Z czasem przekonuje się do Innego, darząc go nawet sympatią i upatrując w nim szanse na podratowanie słabo prosperującej knajpy o dumnej nazwie „Złoty kufel” – jak to często bywa, skierowanej po pewnym czasie w stronę kuchni wschodniej.

Z kolei Ziemią Obiecaną okazuje się stolica Finlandii, nie wyglądającą bynajmniej na raj odnaleziony. Helsinki w kamerze Kaurismäkiego przypominają bardziej komunistyczną Warszawę niżeli miasto bogatego kraju skandynawskiego. To typowy zabieg stylistyczny stosowany przez Fina – wszędzie jest dobrze, tylko nie u nas – dlatego  uchwycona na taśmie 35mm Finlandia wygląda jak zapis przeszłości. Wprawdzie bohaterowie rozmawiają przez nowoczesne komórki, lecz zamiast komputerów używają maszyn do pisania, noszą staroświecką garderobę i trwałe fryzury. W „Złotym kuflu”, jak za Gierka – zjesz śledzia z puszki i napijesz się wódki. Kaurismäki jak prawdziwy autor podejmuje wprawdzie palącą kwestię współczesnej Europy, ale bierze ją na swój warsztat, pozostając mu do końca wierny.

To chyba największa z zalet, zarówno postawy reżysera jak i samego filmu. Angielska i polska transpozycja tytułu podkreśla jakąś „drugą stronę”, w rozumieniu: że można inaczej, bez patosu i taniej publicystyki opowiedzieć o nieopowiadanym. Szyderczy acz wielkoduszny Wikström wykazuje się solidarnością, jednocześnie będąc reprezentantem ogółu – Finlandia jako kraj nie jest gotowa na przyjmowanie uchodźców. Khaled to nie kobieta z dziećmi, a młody mężczyzna w sile wieku, dlaczego zatem nie został w kraju objętym wojną, ba, zostawił tam siostrę i nie bronił ojczyzny? Pomiędzy tymi dwoma równoległymi wątkami – zadomowienia na obczyźnie i mentalności białego człowieka – rozgrywane jest groteskowo-dramatyczne studium przypadku.


Jedna z fenomenalnych scen rozgrywa się w urzędzie meldowania imigrantów, gdzie Khaled poznaje Mazdaka. Irakijczyk wykłada bohaterowi sposób na zdobycie azylu: musisz się uśmiechać, ale nie za dużo, bo wezmą cię za wariata. Bądź szczęśliwy i wesoły, tylko nie na ulicy – do domu wracaj zmartwiony. Jeśli jednak twoja sytuacja nie wyda się urzędnikowi zbyt smutna, utracisz swój uprzywilejowany status biednego uciekiniera.

Uchodźca nie jest zatem traktowany w uroczysty, podniosły sposób (jako ofiara losu), ale człowiek szukający zwyczajnie nowego miejsca na ziemi. Obserwując drobnomieszczańskie kombinowanie restauracyjnej gromady, nie ulicznych prostaków wyzywających go od Żydów (?), Khaled woli jechać gdzie indziej. Nagrodzony za reżyserię na tegorocznym Berlinale (polecam obejrzenie odbioru nagrody!), Kaurismäki z wyczuciem i sporą odwagą nie podważa w żaden sposób wagi tematu, lecz przedstawia go po swojemu, z całą lekkością i bezkompromisowością, tworząc coś na wzór zaangażowanej komedii humanitarnej. Po tamtej stronie normalności wcale nie musi być lepiej.


Między Aleppo a Helsinkami

Mateusz Godlewski

Sposób, w jaki Aki Kaurismäki przedstawia swoich bohaterów, może imponować: pierwsze
sceny umiejętnie przekazują bez słów wszystko, co musimy wiedzieć, jednocześnie ustanawiając styl, tonację i problematykę całego filmu. Ze stosu węgla w porcie wyłania się czarna postać - obcy,
uchodźca, w nieznanym miejscu i wśród nieznanych ludzi. I drugi wątek: Fin w średnim wieku pakuje swoje rzeczy, pozostawia niewzruszonej żonie obrączkę i wychodzi - będzie teraz zaczynał nowe życie. Najpierw zdobywa pieniądze i zaraz robi z nich użytek, przejmując podupadłą restaurację. 

Opowieść płynie dwutorowo aż do ich nieuchronnego spotkania - i to spotkanie całkiem obcych sobie kulturowo ludzi zdaje się być głównym tematem “Po tamtej stronie”. Taka dychotomia – dwóch skrajnie różnych bohaterów, ich dwie historie – cechuje też zresztą w innym sensie całość: to współczesna historia, osadzona w konkretnej sytuacji politycznej, jednak zręcznie przekuta w niedzisiejszą, specyficzną komedię. Kaurismäki zrezygnował z ponurego realizmu, pozostawiając to, co najbardziej przyciągało w jego dotychczasowej twórczości: autorski sznyt i z lekka abstrakcyjny humor. Wizualne gagi przywołują na myśl klasyczne już filmy Jacquesa Tati, a niektóre sceny – z dialogami ograniczonymi do minimum, statyczną kamerą, niespodziewanie komicznymi kontrastami – wspinają się prawie na poziom skeczy Roya Anderssona. Do najśmieszniejszych należy ta, w której restaurator próbuje z dnia na dzień zmienić swój lokal w sushi bar. Pojawia się wtedy – skąd? A czy to ważne? – całą grupa japońskich turystów, którzy nie kręcą nosem nawet na śledzia z beczki. I to bawi.



Reżyser nie daje jednak zapomnieć, kto jest bohaterem tych komicznych sytuacji, nie ucieka od kwestii, z którymi bierze się, mimo wszystko, za bary – przypomina nam o sytuacji w Syrii relacją telewizyjną, pokazuje, jak władza mierzy się z kwestią uchodźczą. Kiedy dochodzi wreszcie do spotkania bohaterów, uchodźcy i restauratora, w pierwszym odruchu dają sobie po mordzie. Zapala się lampka – uwaga, oto wymowna scena. „Jestem silniejszy” – mówi śpiącemu pod jego restauracją Wikström, a w odpowiedzi słyszy „To co?” – i otrzymuje cios. W następnym ujęciu poszukują już wspólnie sposobu na wzajemną pomoc. Rzeczywiście, wymowne.

„Po tamtej stronie” to udany okaz gatunku dosyć rzadkiego – arthouse’owej komedii. Pozostaje przy tym jednak „filmem o uchodźcach”, a trudno nie dostrzec, jak powierzchownie problem jest tutaj przedstawiony. Swojego tragicznego bohatera styka ze „zwykłymi” obywatelami, dla których pomoc jest odruchem, chłodnymi urzędnikami oraz agresywną hołotą. Taka wizja społeczeństwa spodoba się z pewnością tej stronie, do której należy jury festiwalu w Berlinie, gdzie film otrzymał Srebrnego Niedźwiedzia. „Po tamtej stronie” nie jest głośnym głosem w dyskusji, nie otwiera debaty. Kaurismäki zdaje się raczej mówić: tak, porozmawiajcie sobie o współczesnej Europie, ale wcześniej – usiądźmy i pośmiejmy się razem.

Małe wielkie nadzieje

Jan Bliźniak

Obwoźny handlarz zostawia żonę i zmienia profesję. Syryjski uchodźca trafia do Finlandii. Losy dwóch mężczyzn obrazują starania, by znaleźć się „po tamtej stronie” – nadziei, marzeń, aspiracji. Aki Kaurismäki z właściwą sobie empatią przygląda się usilnym próbom zmiany własnego życia i choć unika oczywistych wniosków, zaskakuje pesymizmem.

Interpretacyjne wskazówki podsuwa w tekstach piosenek, które wykonują uliczni muzycy. W jednej z nich rolnik z wysiłkiem uprawia pole, lecz potem przychodzi mróz i cały wysiłek idzie na marne. Bohaterów dotyka coś podobnego; starają się, walczą, a potem natrafiają na zewnętrzną, niespodziewaną przeszkodę. W filmie znajduje się sporo mniej lub bardziej zakamuflowanej krytyki państwa – nieczułych, absurdalnych, źle zarządzanych instytucji, gdzie policjanci piszą na maszynach, choć dysponują laptopami, a system informatyczny można z łatwością zhakować.

„Instytucje są złe, ale ludzie dobrzy” – zdaje się wnioskować Kaurismäki, zawsze czuły na gesty solidarności i bezinteresownej pomocy. „Po tamtej stronie” ma jednak dużo intelektualnej otwartości. Ostrze krytyki rzadko uderza wprost. Reżyser beznamiętnie serwuje spokojne, podszyte groteską obrazy. Dialogów jest niewiele i zwykle ograniczają się do krótkich, prostych zdań. W ten sposób powstaje szeroka, luźna przestrzeń do interpretacji. Twórca zaprasza widza do swobodnego sięgania po ukryte w fabule i formie elementy i składania z nich własnej siatki znaczeń.


Stąd wynika też pewna nonszalancja w kreacji filmowego świata. Choć fabuła wydaje się bardzo aktualną odpowiedzią na kryzys migracyjny, a urywki z telewizyjnych wiadomości wprost umieszczają bohaterów w „tu i teraz”, scenografię i kostiumy cechuje bezczasowość. Kaurismäki tworzy kolaż obiektów z różnych dekad XX wieku. Nie sili się przy tym na kunsztowną malowniczość, wybiera raczej smętną rupieciarnię. W burym kiczu, niczym w przygaszonej wariacji estetyki Pedra Almodóvara, świat wydaje się smutny, pozbawiony smaku, a zarazem swojski, zawsze rzeczywisty.

W tej (nie)banalnej przestrzeni naturalnie wypadają podawane z kamienną twarzą absurdalne żarty i pozbawione ostentacji dziwactwa. W „Po tamtej stronie” wiele znajdzie się humoru, czasem zgryźliwego, czasem sztubackiego. Prędzej czy później wychodzi z niego jednak coś ponurego, jak chociażby w komicznym epizodzie próby przerobienia zwykłego baru w restaurację sushi. Dobry pretekst do gagów prowadzi do gorzkiego morału. Powierzchowne zmiany skazane są na niepowodzenie. Być może dotyczy to zmian w ogóle. Reżyser w półotwartym zakończeniu nie daje jasnej odpowiedzi, ale trzeba mieć w sobie dużo optymizmu, by doszukiwać się w nim „happy endu”.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz