niedziela, 6 lipca 2014

49th KVIFF: Wiara w fakty i dane

Szacowny operator Miroslav Ondříček, znany ze współpracy z Milošem Formanem (zdjęcia do "Amadeusza"), ojciec Davida Ondříčka (reżysera "Samotnych") ogląda mecz Slavii i Sparty Pragi. Mucha leniwie łazi po telewizorze, znudzony Ondříček patrzy w bok, powoli uśmiecha się z zadowoleniem. Kryształowy Glob, monumentalna statuetka MFF w Karlowych Warach, skrzy się w słońcu. Wkracza podniosła muzyka z "Amadeusza", kamera panoramuje w górę i ujawnia prawdziwy obiekt zachwytu - wiszący wyżej obraz z odsłaniającą swoje wdzięki nimfą. Nowym festiwalowym trailerem, jak zwykle po czesku ironicznym i pełnym dystansu, rozpoczęła się 49. edycja czeskiego święta kina.

Festiwal wystartował w dobrym stylu - otworzyło go, pokazywane poza konkursem "I Origins" Mike'a Cahilla (reżysera debiutanckiej, wyświetlanej w polskich kinach przed trzema laty "Drugiej Ziemi"), zaskakująco wyważony melodramat z elementami sci-fi o biologu molekularnym, zafascynowanym genetyką i mechaniką oka (w tej roli znany z "Marzycieli" Michael Pitt). Młody naukowiec w swojej rzeczowej pracy niespodziewanie znajduje trop czegoś transcendentalnego, co być może zmieni sposób patrzenia na ludzki gatunek...

 Kryształowy Glob, fot. KVIFF

Credo biologa da się zawrzeć w słowach, które wypowiada do Sofi, naiwnie uduchowionej właścicielki niezwykłych oczu (przepiękny przypadek heterochromii - Astrid Bergès-Frisbey), sprzeczając się z nią o Boga : Jestem naukowcem. Wierzę w dane.  Bliźniaczo podobne słowa padają z ust jednego z bohaterów odmiennego pod każdym względem "Lewiatana" Andrieja Zwiagincewa. Goszczący w sekcji Horizons, przybywający do Karlowych Warów z Cannes film to pisane grubą kreską studium skorumpowania zdziczałej, rosyjskiej władzy. Przybyły z Moskwy, pewny siebie prawnik na pytanie Czy wierzysz w Boga? zadane przez żonę swojego brata Lilię, odpowie: Jestem prawnikiem. Wierzę w fakty. Jak łatwo się domyślić, w obu filmach wiara zostanie wystawiona na próbę. 

Wiara w dane

Drugi, pełnometrażowy film Mike'a Cahilla okazał sporym zaskoczeniem. Młody reżyser podający jako źródła swoich inspiracji dzieła Kubricka i Tarkowskiego niewątpliwie wyciągnął lekcję ze swojego debiutu. W "Drugiej Ziemi" interesujący pomysł - zestawienie intymnej opowieści o zbrodni i karze z tajemniczym pojawieniem się na niebie bliźniaczej planety (film wszedł na ekrany w podobnym czasie co "Melancholia" Von Triera) - został nadpsuty przez zbytnią dosłowność, nadmiar pseudonaukowych ekspozycji w telewizyjnych wstawkach i krzykliwy sentymentalizm w stylu "Ostatniej miłości na Ziemi" Mackenziego. Cahill pozostał w gatunku niezależnego filmu z elementami sci-fi. Wciąż stawia egzystencjalne pytania pisane wielkimi literami, ale za wielkimi pytaniami idzie styl pierwszej wody. 

 "I Origins", reż. Mike Cahill

Cahill bawi się świetlnymi refleksami, motywem oka i widzenia, umiejętnie zawiązuje wątki i zostawia tropy. Całość jest wyjątkowo filmowa (w szczególności w sekwencji poszukiwania właścicielki wyjątkowych oczu, Sofi). Reżyser znajduje też dobrą i czytelną metaforę. Biolog Ian Grey chce prześledzić ewolucyjne ogniwa rozwoju wzroku - od najprostszych organizmów reagujących na światło, po te posiadające rozbudowane aparaty widzenia (stopni jest dwanaście).  Praktykantka Karen (Brit Marling, która zagrała główną rolę w "Drugiej Ziemi") wytrwale szuka "organizmu 0", który wzroku nie posiada, ale w genotypie ma odpowiedni gen odpowiedzialny za widzenie (praca wydaje się syzyfowa, "niewidomych" gatunków jest ponad 426 tysięcy). Odpowiednikiem zmysłu wzroku, wcześniej dla "ślepych" stworzeń niedostępnego, mógłby być ludzki, "szósty zmysł" duchowy.

Poruszając podobne wątki co pokomplikowane i zagadkowe "Upstream Color" Shane'a Carrutha, Cahillowi udaje się w większości przypadków uniknąć pułapek dziwaczności i banału. Świetne zdjęcia, poparte wpadającą w ucho ścieżką dźwiękową (w jednej ze scen delikatne "Dust It Off" The Do, a w emocjonalnym finale "Motion Picture Soundtrack" Radiohead) prowadzą przez fabułę, która do końca zwodzi i  trzyma w napięciu. "Drzwi percepcji" zostają otwarte, ale Cahill nie rezygnuje ze znaku zapytania.

Wiara w fakty

Andriej Zwiagincew nie schodzi z drogi, na którą zaprowadziła go "Elena", choć coraz częściej rezygnuje z metaforycznej niejednoznaczności na rzecz gorzkiej satyry o skorumpowanej władzy wchodzącej w mariaż z równie skorumpowaną religią. W mroźnym, otoczonym wrakami statków "miasteczku widmie" Nikołaj (w tej roli Aleksiej Serebriakow o urodzie Eryka Lubosa) nie chce sprzedać za żadne pieniądze domu, w którym jego rodzina mieszkała od pokoleń. Wykupić ziemię pragnie burmistrz (Roman Madjanow) i by tego dokonać użyje wszelkich środków - legalnych bądź nie. Na odsiecz Nikołajowi z Moskwy przybywa brat prawnik Dimitr (Władimir Wdowiczenkow).  Porywczym, brutalnym mężczyznom przygląda się żona Nikołaja, Lilia (z nieustannie wypisanym na twarzy smutkiem i zmęczeniem Elena Ljadowa). 
"Lewiatan", reż. Andriej Zwiagincew

W "Lewiatanie" powracają elementy, które przyniosły Zwiagincewowi sławę w debiutanckim "Powrocie". Jedna z pierwszych scen, a w niej siedząca przy stole rodzina: milcząca kobieta, silni mężczyźni i syn wyrywający się natarczywie by pojechać z nimi załatwiać męskie sprawy, jak żywo przypomina podobną scenę z debiutu.

Walka bohaterów z systemem to ponad dwugodzinne zderzanie się z biurokratyczną ścianą - czytania, interpelacje, groźby, deale, rękoczyny, przerzucanie papierów z biurka na biurko. Zimną rzeczowością, zapętleniem urzędowego bełkotu nowy film reżysera "Wygnania" przypomina niektóre dokonania rumuńskiej nowej fali "Śmierć pana Lazarescu" Puiu czy "Pozycję dziecka" Netzera. Różnica polega na tym, że w filmie Rosjanina to nie mała płotka mierzy się z systemem, a ścierają się w walce dwa niedźwiedzie. Mężczyźni napinają muskuły, licytują koneksje, piją na umór, a układ sił nieustannie się zmienia.

Spór na prowincji wciąż odsyła do góry - zarówno w politycznym jak i transcendentalnym sensie. W gabinecie aparatczyka wisi "wodzowski" portret Putina, w telewizorze miga "Pussy Riot", bohaterowie strzelają na wypadzie za miasto do portretów pierwszych sekretarzy ( - Nowszych nie masz? - Nie, ale te wystarczą żeby mieć historyczną perspektywę). Gdzie w tym wszystkim jest Bóg? Tam gdzie Bóg, tam władza. Tam gdzie władza, tam siła. Pokaż, że masz siłę - mówi do polityka prawosławny duchowny przy suto zastawionym stole. Obraz mszy, na której "faryzeusze" zajmują pierwsze ławki i odjeżdżają spod cerkwi w sznurze limuzyn zdaje się te słowa gorzko potwierdzać. A może Bóg jest ukryty gdzie indziej? Pozostają ruiny cerkwi, wyrzucony na brzeg szkielet morskiego potwora, wrak rybackiej barki. A także nagie, smagane przez skały fale, na których trzeba, być może, wybudować nowy Kościół.   

Krystian Buczek
"I Origins", reż. Mike Cahill, produkcja: USA, sekcja: Official Selection - Out of Competition
"Lewiatan", reż. Andriej Zwiagincew, produkcja: Rosja, sekcja: Horizons       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz