Podobno, jako
dziecko, była pani bardzo onieśmielona publicznymi występami. Kiedy nastąpił przełom
i postanowiła pani zostać aktorką – osobą nadzwyczaj medialną i rozpoznawalną?
Ten przełom właściwie nigdy się nie dokonał [śmiech]. Sama
często zastanawiam się, czemu wybrałam taki zawód. Jednak aktorstwo nigdy nie
kojarzyło mi się z recytowaniem wierszy. Odbieram to jako rodzaj tarczy, która
w jakiś sposób chroni mnie przed całkowitym obnażeniem samej siebie. W granej
przeze mnie postaci mogę zawrzeć bardzo szczere zdanie o sobie. Jednak kamera
daje dystans, kreuje zupełnie inną rzeczywistość. Jestem wtedy Agnieszką
Grochowską – występuję we własnym imieniu - jednak w skórze kogoś zupełnie
innego. W takiej sytuacji czuję się o wiele bardziej komfortowo. Jeżeli jednak
miałabym teraz wyjść na środek i powiedzieć jakiś wiersz, prawdopodobnie bym
stchórzyła... „Litwo! Ojczyzno moja...!” [śmiech].
Swoją aktorską
ścieżkę zaczęła pani od gry w teatrze. Skąd taki wybór? Czy może był jakiś
aktorski autorytet, który pomógł pani w
wyborze właśnie takiej, a nie innej drogi?
Nigdy nie inspirowałam się konkretnymi osobami. Bardziej
tym, co robią. Jako nastolatka widząc znanych aktorów na deskach teatru,
czułam, że za słowami, które wypowiadają, kryje się coś więcej niż tylko ich
pierwotny sens. Są nawet w stanie coś zmienić, poruszyć widzów. To zawsze najbardziej
mnie pociągało w aktorstwie. Wyobrażałam sobie teatr, który ma w sobie coś
absolutnego, bezwzględnego. Reprezentuje jakieś wyższe wartości, jak dobro, czy
piękno. Zawsze chciałam być częścią tego idealnego świata. To właśnie dla mnie
sens tego zawodu. Dodatkowo daje mi to głębokie, bardzo budujące poczucie, że
to co robię, rzeczywiście ma sens.
A czy widziałaby pani
się w innym zawodzie niż ukochane aktorstwo? Nie ma pani czasami chęci na
ucieczkę od codzienności?
Żeby robić wiele kreatywnych rzeczy na raz trzeba być
wszechstronnie uzdolnionym. Przykładowo, jeżeli ja uciekłabym w muzykę,
podejrzewam, że uciekliby wszyscy inni [śmiech]. Chociaż... to by było zabawne
być kimś zupełnie innym. Każdy człowiek ma w sobie taką przekorę, żeby udowodnić
sobie i całemu światu, że potrafi robić coś innego. Każdy szuka tego, czego mu
w danym momencie brakuje. Mi takie spełnienie zapewnia aktorstwo. Robię to, co
zawsze chciałam. Podejmuję się projektów, które mnie w stu procentach
satysfakcjonują, dlatego nie mam żadnej potrzeby zmian.
Jaka była
najtrudniejsza rola, którą pani zagrała? Która wymagała najwięcej przygotowań,
poświęceń? Której najbardziej się pani obawiała?
Danuta Wałęsa.
Czy to świadomy dobór
ról w pani karierze – grać postaci rzeczywiste – czy to historyczne jak w
filmie „W ciemności”, czy współczesne jak właśnie pani Danuta Wałęsa? To trudne
zadanie, zagrać kogoś prawdziwego, z właściwymi dla niego samego cechami
charakteru czy nawykami?
Tak po prostu się układa. Takich rzeczy nigdy nie da się
zaplanować, uczestnicząc tylko w próbnych
zdjęciach. Granie postaci rzeczywistych to ogromna odpowiedzialność. Kiedy
dowiedziałam się o decyzji pana Wajdy, ogarnął mnie paraliżujący strach. W
pierwszej chwili zastanawiałam się komu oddać tę rolę. Przestraszyłam się tego,
jak film odbierze sama Danuta Wałęsa. Jednak nie mogę codziennie na planie
myśleć, czy dorównam jej wizerunkowi, który de facto nie znany jest opinii
publicznej. Części oczywiście dowiadujemy się z książki. Jednak przedstawione w
niej wydarzenia miały miejsce trzydzieści lat temu. Fakty ulegają pewnemu
zatarciu, z obecnej perspektywy są właściwie już tylko interpretowane. Jestem
jednak zachwycona tym, że pani Danuta Wałęsa nikogo nie udaje. Ma w sobie
pewien niezmienny trzon. Podziwiam ją, że potrafiła pozostać sobą, przez co
obroniła się niejako przed całym światem. To dla mnie najwyższa klasa. Mimo
wszystko nie tworzy żadnego charakterystycznego pierwowzoru, więc nie stałam
się jej sobowtórem.
Czy spotkała się już
pani z byłą panią prezydentową? Dostała pani od niej jakieś rady, w jaki sposób
odegrać tę trudną rolę?
Tak, widziałyśmy się, jednak było to zupełnie
niezobowiązujące, miłe spotkanie. Zaakceptowała mnie w roli samej siebie. To
dla mnie bardzo istotne. Przecież nikt nie chciałby być grany przez osobę, którą odbiera jako antypatyczną –
każdy pragnie lubić samego siebie. Dla pani Danuty Wałęsy ten film nie jest
sprawą życia i śmierci, więc według niej nie mam powodu, by się stresować.
Wyjdzie jak wyjdzie. Myślę, że Andrzej Wajda i reszta ekipy, włącznie ze mną,
zadba o to, by oczywiście wyszło jak najlepiej. Jednak takie podejście pani Wałęsy
do życia i do naszego projektu przywraca właściwe proporcje. Motywuje mnie do
działania.
Pani Danuta Wałęsa ma
ósemkę dzieci. W pani życiu nie pojawił się jeszcze potomek. Czy mimo braku
takiego praktycznego doświadczenia w obchodzeniu się z dzieckiem, znalazła pani
złoty środek na tę trudną współpracę?
Dzieci zawsze wypadają na planie najlepiej i w tym jest cały
problem. Człowiek dwoi się i troi, żeby zagrać jak najbardziej odpowiednio.
Bobas machnie gołą nóżką, wszyscy są zachwyceni. Czasami to dość frustrujące
[śmiech]. A tak na poważnie, już wcześniej zdarzyło mi się współpracować z
dziećmi. To był film „Stepy”, kręcony w Kazachstanie, gdzie musiałam spędzać po
kilka godzin dziennie, przy
minus dwudziestu pięciu stopniach, z malutkim dzieckiem przywiązanym do mnie chustą. Nigdy nie miałam kontaktu z
takim maleństwem, bałam się, że zrobię mu krzywdę. Reżyserka poradziła mi,
żebym podeszła do tego tak – ten maluch jest tutaj ze mną, w tej niedoli. Powinnam
się z nim zaprzyjaźnić, ale przede wszystkim nie traktować jako mitycznej,
nieokiełznanej istoty [śmiech]. To pomogło. Teraz jest mi dużo łatwiej.
A jak wygląda ta
praca na planie filmu „Wałęsa”? Czy to
dla pani duże wyzwanie, zagrać rolę przysłowiowej „matki Polki”? Jak wygląda
współpraca na planie z taką ilością dzieci w różnym wieku?
Uwielbiam te dzieciaki. Często są nie do ogarnięcia, ale
właśnie to jest w nich wspaniałe. Kiedy zaczynamy kręcić, tak naprawdę nigdy
nie wiadomo co zrobią. W związku z tym muszę żywo reagować. Wychodzą z tego
arcyciekawe rzeczy. Dzieci nadają temu obrazowi totalne życie, a co
najważniejsze – autentyzm. Ostatnio pan Andrzej Wajda, dał niemowlakowi
instrukcję, jak powinien się zachować na planie. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać,
przecież takie dziecko jeszcze praktycznie nic nie rozumie. Po czym dostaliśmy
komendę „kamera, akcja!” i ten młody aktor wykonał dokładnie wszystkie
polecenia reżysera. Morał z tego taki:
mamy w Polsce naprawdę zdolne dzieci [śmiech].
Z tego wynika, że
polubiła pani pracę z dziećmi. Czy chciałaby przenieść to na własne życie? Podjęła
by się pani opieki nad licznym potomstwem? Widzi się pani bardziej w roli matki
czy kobiety sukcesu?
Obawiam się, że z ósemką dzieci mogę się już nie wyrobić
[śmiech]. Nigdy nie widziałam się w roli osoby robiącej oszałamiająca karierę,
więc moje plany związane z rodziną nie
są bardzo odległe. Dzieci, mąż to super wartości. Życie jest tylko jedno i nie
dzielę go między pracę i dom. Staram się, aby wszystko tworzyło spójną całość.
Wybieram takie projekty, które nie zaburzą tej równowagi. Aktorstwo jest moją
pasją, a nie pracą z obowiązku.
Czy po tak dużym
projekcie zamierza pani odpocząć?
Nie mam na to czasu.
W takim razie mogłaby
pani uchylić rąbka tajemnicy o swoich dalszych planach?
Trochę na pewno. Teraz w Los Angeles robię z Januszem
Kamińskim bardzo niskobudżetowy film „American dream”. Jeszcze nie mogę dużo o
nim powiedzieć. Gram w nim Rosjankę – Anę. To, jak sam tytuł wskazuje, obraz o
amerykańskim śnie, który, niestety w dużym stopniu nie pokrywa się z
rzeczywistością. Bohaterowie wręcz toną w morzu przeciwności, jakie zsyła im
los. Żeby spełnić swoje marzenia często przekraczają granice, które wcześniej
były nie do przesunięcia. Granie w filmie jednego z najlepszych operatorów
świata to duży stres, ale dzięki temu również niezwykle cenne doświadczenie.
Zagrała pani również
w filmie „Bez wstydu”, który będzie miał premierę dopiero jesienią 2012. To
obraz dość kontrowersyjny. Jak pani sądzi – jaki będzie jego odbiór?
Mam nadzieję, że spotka się z dużą aprobatą widowni, mimo,
że faktycznie porusza trudne zagadnienie, które stanowi swego rodzaju społeczne
tabu. Erotyczna relacja brata i siostry nie należą do tematów, na które
rozmawia się najspokojniej w świecie i nie budzą absolutnie żadnych kontrowersji.
Film ten jednak przemyślany został w taki sposób, żeby otworzyć ludzi na pewne
przemyślenia. Do jakiego stopnia możemy pozostać otwarci się na uczucia? Gdzie
znajduje się granica, gdzie nasza wolność wyboru własnej drogi życiowej,
osobista relacja, nie rani innych osób? W społeczeństwie łatwo jest zyskać
łatkę dziwaka. Lubimy się nawzajem kontrolować. Wydaje nam się, że jesteśmy
super indywidualni, ale tak naprawdę jesteśmy uzależnieni od tego, jak odbijamy
się w oczach innych. To paradoks. Przez to trudno jest zbudować prawdziwą,
szczerą relację tylko między dwojgiem ludzi, bez udziału osób trzecich.
Z tego wynika, że
postać Danuty Wałęsy i Anki z „Bez wstydu” to zupełne przeciwieństwa. Z którą z
nich utożsamia się pani w większym stopniu?
Jeżeli ktoś zarzuciłby mi, że gram tylko i wyłącznie jeden
typ postaci, bardzo by się zdziwił. Idealnie, gdyby obydwa filmy weszły do kin
jednocześnie. Z jednej strony stateczna matka, zmagająca się z trudami
codzienności, z drugiej atrakcyjna dziewczyna w krótkich szortach i blond
włosach, za którą mężczyźni oglądają się na ulicy. Nie jestem ani jedną, ani
drugą. Lubię jednak przełamywać tabu, przekraczać siebie, swoje granice.
Oznacza to dla mnie ciekawą pracę. To właśnie kocham robić.
fot. Bartek Trzeszkowski - www.bartekt.blogspot.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz