poniedziałek, 16 kwietnia 2012

„Przekroczyć siebie” – Z Agnieszką Grochowską rozmawia Katarzyna Piasecka


Podobno, jako dziecko, była pani bardzo onieśmielona publicznymi występami. Kiedy nastąpił przełom i postanowiła pani zostać aktorką – osobą nadzwyczaj medialną i rozpoznawalną?

Ten przełom właściwie nigdy się nie dokonał [śmiech]. Sama często zastanawiam się, czemu wybrałam taki zawód. Jednak aktorstwo nigdy nie kojarzyło mi się z recytowaniem wierszy. Odbieram to jako rodzaj tarczy, która w jakiś sposób chroni mnie przed całkowitym obnażeniem samej siebie. W granej przeze mnie postaci mogę zawrzeć bardzo szczere zdanie o sobie. Jednak kamera daje dystans, kreuje zupełnie inną rzeczywistość. Jestem wtedy Agnieszką Grochowską – występuję we własnym imieniu - jednak w skórze kogoś zupełnie innego. W takiej sytuacji czuję się o wiele bardziej komfortowo. Jeżeli jednak miałabym teraz wyjść na środek i powiedzieć jakiś wiersz, prawdopodobnie bym stchórzyła... „Litwo! Ojczyzno moja...!” [śmiech]. 

Swoją aktorską ścieżkę zaczęła pani od gry w teatrze. Skąd taki wybór? Czy może był jakiś aktorski autorytet, który pomógł  pani w wyborze właśnie takiej, a nie innej drogi? 

Nigdy nie inspirowałam się konkretnymi osobami. Bardziej tym, co robią. Jako nastolatka widząc znanych aktorów na deskach teatru, czułam, że za słowami, które wypowiadają, kryje się coś więcej niż tylko ich pierwotny sens. Są nawet w stanie coś zmienić, poruszyć widzów. To zawsze najbardziej mnie pociągało w aktorstwie. Wyobrażałam sobie teatr, który ma w sobie coś absolutnego, bezwzględnego. Reprezentuje jakieś wyższe wartości, jak dobro, czy piękno. Zawsze chciałam być częścią tego idealnego świata. To właśnie dla mnie sens tego zawodu. Dodatkowo daje mi to głębokie, bardzo budujące poczucie, że to co robię, rzeczywiście ma sens.

A czy widziałaby pani się w innym zawodzie niż ukochane aktorstwo? Nie ma pani czasami chęci na ucieczkę od codzienności?

Żeby robić wiele kreatywnych rzeczy na raz trzeba być wszechstronnie uzdolnionym. Przykładowo, jeżeli ja uciekłabym w muzykę, podejrzewam, że uciekliby wszyscy inni [śmiech]. Chociaż... to by było zabawne być kimś zupełnie innym. Każdy człowiek ma w sobie taką przekorę, żeby udowodnić sobie i całemu światu, że potrafi robić coś innego. Każdy szuka tego, czego mu w danym momencie brakuje. Mi takie spełnienie zapewnia aktorstwo. Robię to, co zawsze chciałam. Podejmuję się projektów, które mnie w stu procentach satysfakcjonują, dlatego nie mam żadnej potrzeby zmian.


Jaka była najtrudniejsza rola, którą pani zagrała? Która wymagała najwięcej przygotowań, poświęceń? Której najbardziej się pani obawiała?

Danuta Wałęsa.

Czy to świadomy dobór ról w pani karierze – grać postaci rzeczywiste – czy to historyczne jak w filmie „W ciemności”, czy współczesne jak właśnie pani Danuta Wałęsa? To trudne zadanie, zagrać kogoś prawdziwego, z właściwymi dla niego samego cechami charakteru czy nawykami?

Tak po prostu się układa. Takich rzeczy nigdy nie da się zaplanować, uczestnicząc tylko w  próbnych zdjęciach. Granie postaci rzeczywistych to ogromna odpowiedzialność. Kiedy dowiedziałam się o decyzji pana Wajdy, ogarnął mnie paraliżujący strach. W pierwszej chwili zastanawiałam się komu oddać tę rolę. Przestraszyłam się tego, jak film odbierze sama Danuta Wałęsa. Jednak nie mogę codziennie na planie myśleć, czy dorównam jej wizerunkowi, który de facto nie znany jest opinii publicznej. Części oczywiście dowiadujemy się z książki. Jednak przedstawione w niej wydarzenia miały miejsce trzydzieści lat temu. Fakty ulegają pewnemu zatarciu, z obecnej perspektywy są właściwie już tylko interpretowane. Jestem jednak zachwycona tym, że pani Danuta Wałęsa nikogo nie udaje. Ma w sobie pewien niezmienny trzon. Podziwiam ją, że potrafiła pozostać sobą, przez co obroniła się niejako przed całym światem. To dla mnie najwyższa klasa. Mimo wszystko nie tworzy żadnego charakterystycznego pierwowzoru, więc nie stałam się jej sobowtórem.    

Czy spotkała się już pani z byłą panią prezydentową? Dostała pani od niej jakieś rady, w jaki sposób odegrać tę trudną  rolę?

Tak, widziałyśmy się, jednak było to zupełnie niezobowiązujące, miłe spotkanie. Zaakceptowała mnie w roli samej siebie. To dla mnie bardzo istotne. Przecież nikt nie chciałby być grany przez osobę, którą odbiera jako antypatyczną – każdy pragnie lubić samego siebie. Dla pani Danuty Wałęsy ten film nie jest sprawą życia i śmierci, więc według niej nie mam powodu, by się stresować. Wyjdzie jak wyjdzie. Myślę, że Andrzej Wajda i reszta ekipy, włącznie ze mną, zadba o to, by oczywiście wyszło jak najlepiej. Jednak takie podejście pani Wałęsy do życia i do naszego projektu przywraca właściwe proporcje. Motywuje mnie do działania.  

Pani Danuta Wałęsa ma ósemkę dzieci. W pani życiu nie pojawił się jeszcze potomek. Czy mimo braku takiego praktycznego doświadczenia w obchodzeniu się z dzieckiem, znalazła pani złoty środek na tę trudną współpracę?  

Dzieci zawsze wypadają na planie najlepiej i w tym jest cały problem. Człowiek dwoi się i troi, żeby zagrać jak najbardziej odpowiednio. Bobas machnie gołą nóżką, wszyscy są zachwyceni. Czasami to dość frustrujące [śmiech]. A tak na poważnie, już wcześniej zdarzyło mi się współpracować z dziećmi. To był film „Stepy”, kręcony w Kazachstanie, gdzie musiałam spędzać po kilka godzin dziennie, przy minus dwudziestu pięciu stopniach, z malutkim dzieckiem przywiązanym do mnie chustą. Nigdy nie miałam kontaktu z takim maleństwem, bałam się, że zrobię mu krzywdę. Reżyserka poradziła mi, żebym podeszła do tego tak – ten maluch jest tutaj ze mną, w tej niedoli. Powinnam się z nim zaprzyjaźnić, ale przede wszystkim nie traktować jako mitycznej, nieokiełznanej istoty [śmiech]. To pomogło. Teraz jest mi dużo łatwiej.

A jak wygląda ta praca  na planie filmu „Wałęsa”? Czy to dla pani duże wyzwanie, zagrać rolę przysłowiowej „matki Polki”? Jak wygląda współpraca na planie z taką ilością dzieci w różnym wieku?

Uwielbiam te dzieciaki. Często są nie do ogarnięcia, ale właśnie to jest w nich wspaniałe. Kiedy zaczynamy kręcić, tak naprawdę nigdy nie wiadomo co zrobią. W związku z tym muszę żywo reagować. Wychodzą z tego arcyciekawe rzeczy. Dzieci nadają temu obrazowi totalne życie, a co najważniejsze – autentyzm. Ostatnio pan Andrzej Wajda, dał niemowlakowi instrukcję, jak powinien się zachować na planie. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, przecież takie dziecko jeszcze praktycznie nic nie rozumie. Po czym dostaliśmy komendę „kamera, akcja!” i ten młody aktor wykonał dokładnie wszystkie polecenia reżysera.  Morał z tego taki: mamy w Polsce naprawdę zdolne dzieci [śmiech].

Z tego wynika, że polubiła pani pracę z dziećmi. Czy chciałaby przenieść to na własne życie? Podjęła by się pani opieki nad licznym potomstwem? Widzi się pani bardziej w roli matki czy kobiety sukcesu?

Obawiam się, że z ósemką dzieci mogę się już nie wyrobić [śmiech]. Nigdy nie widziałam się w roli osoby robiącej oszałamiająca karierę, więc moje plany związane z rodziną nie są bardzo odległe. Dzieci, mąż to super wartości. Życie jest tylko jedno i nie dzielę go między pracę i dom. Staram się, aby wszystko tworzyło spójną całość. Wybieram takie projekty, które nie zaburzą tej równowagi. Aktorstwo jest moją pasją, a nie pracą z obowiązku.



Czy po tak dużym projekcie zamierza pani odpocząć?

Nie mam na to czasu.

W takim razie mogłaby pani uchylić rąbka tajemnicy o swoich dalszych planach?

Trochę na pewno. Teraz w Los Angeles robię z Januszem Kamińskim bardzo niskobudżetowy film „American dream”. Jeszcze nie mogę dużo o nim powiedzieć. Gram w nim Rosjankę – Anę. To, jak sam tytuł wskazuje, obraz o amerykańskim śnie, który, niestety w dużym stopniu nie pokrywa się z rzeczywistością. Bohaterowie wręcz toną w morzu przeciwności, jakie zsyła im los. Żeby spełnić swoje marzenia często przekraczają granice, które wcześniej były nie do przesunięcia. Granie w filmie jednego z najlepszych operatorów świata to duży stres, ale dzięki temu również niezwykle cenne doświadczenie.

Zagrała pani również w filmie „Bez wstydu”, który będzie miał premierę dopiero jesienią 2012. To obraz dość kontrowersyjny. Jak pani sądzi – jaki będzie jego odbiór? 

Mam nadzieję, że spotka się z dużą aprobatą widowni, mimo, że faktycznie porusza trudne zagadnienie, które stanowi swego rodzaju społeczne tabu. Erotyczna relacja brata i siostry nie należą do tematów, na które rozmawia się najspokojniej w świecie i nie budzą absolutnie żadnych kontrowersji. Film ten jednak przemyślany został w taki sposób, żeby otworzyć ludzi na pewne przemyślenia. Do jakiego stopnia możemy pozostać otwarci się na uczucia? Gdzie znajduje się granica, gdzie nasza wolność wyboru własnej drogi życiowej, osobista relacja, nie rani innych osób? W społeczeństwie łatwo jest zyskać łatkę dziwaka. Lubimy się nawzajem kontrolować. Wydaje nam się, że jesteśmy super indywidualni, ale tak naprawdę jesteśmy uzależnieni od tego, jak odbijamy się w oczach innych. To paradoks. Przez to trudno jest zbudować prawdziwą, szczerą relację tylko między dwojgiem ludzi, bez udziału osób trzecich.

Z tego wynika, że postać Danuty Wałęsy i Anki z „Bez wstydu” to zupełne przeciwieństwa. Z którą z nich utożsamia się pani w większym stopniu?

Jeżeli ktoś zarzuciłby mi, że gram tylko i wyłącznie jeden typ postaci, bardzo by się zdziwił. Idealnie, gdyby obydwa filmy weszły do kin jednocześnie. Z jednej strony stateczna matka, zmagająca się z trudami codzienności, z drugiej atrakcyjna dziewczyna w krótkich szortach i blond włosach, za którą mężczyźni oglądają się na ulicy. Nie jestem ani jedną, ani drugą. Lubię jednak przełamywać tabu, przekraczać siebie, swoje granice. Oznacza to dla mnie ciekawą pracę. To właśnie kocham robić.

fot. Bartek Trzeszkowski - www.bartekt.blogspot.com 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz