Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Re(we)lacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Re(we)lacje. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 15 kwietnia 2014

Wiosna Filmów 2014

Drogi rzymskie, chińskie i krzyżowe
Wszystkie drogi prowadziły do kina Praha. Przynajmniej w dniach 7-13 kwietnia. Wtedy odbywał się 20. Festiwal Wiosna Filmów, który jak co roku przyciągnął tysiące widzów i pozytywnie zaskoczył.  W tym roku  wyjątkowo mocno za sprawą pewnej niespodzianki z Państwa Środka.  
Wiośnie Filmów stuknęła dwudziestka. Festiwal, który jeszcze przed osiemnastką przechrzcił się z Lata i po latach wędrówki osiadł (chyba) na stałe w kinie Praha jest najważniejszym filmowym wydarzeniem wiosną w Warszawie. Przegląd w fenomenalny sposób łączy uznane produkcje świeżo po ich masowej dystrybucji z perełkami znanymi koneserom z kin studyjnych i polskimi premierami dzieł z najważniejszych festiwali filmowych. Dlatego też podczas wydarzenia można było spotkać zarówno maniakalnych kinomanów złaknionych nowości, jak i osoby, które pragnęły nadrobić zaległości (rewelacyjne ceny biletów – 7zł – to wciąż znak rozpoznawczy Wiosny!)   

Tegoroczny przegląd otworzył laureat Złotego Lwa z Wenecji. „Rzymska aureola” (Sacro GRA) w reżyserii Gianfranco Rosiego to pozbawiony fabuły paradokument opowiadający o życiu wokół słynnej obwodnicy Rzymu Grande Raccordo Anulare. Reżyser, poprzez nieoczywisty obraz z pogranicza jawy i snu, pokazuje ludzką aktywność wokół wspomnianej drogi, małe i wielkie spektakle codzienności, prostytucję i akcje ratownicze, zwyczaje rozmowy i skargi maluczkich. Co ważne unika przy tym komentowania i błahego sentymentalizmu, choć pozwala sobie na pewną liryczność jest szczery i konsekwentny. Na poboczu GRA Wieczne Miasto, znane z pocztówek i ciepłych komedii, wydaje się być dalekim, egzotycznym krajem. Warto przypomnieć, że jeśli ktoś z filmu czegoś nie zrozumiał, to mógł zapytać samego reżysera, który festiwal odwiedził.
Wiosnę Filmów zamknęła nagrodzona Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie „Droga Krzyżowa” (Kreuzweg) autorstwa Dietricha Brüggemanna. Film jest niezwykle chłodną i precyzyjną satyrą na religijny fundamentalizm. Opowiada o czternastoletniej Marii i jej rodzinie. Mieszkają w małym niemieckim miasteczku, należą do skrajnego odłamu Kościoła katolickiego, odrzucają nie tylko nauki posoborowe, ale i samego papieża. Wyznają surowe zasady moralne, chroniąc się przed współczesnym, nowoczesnym (czytaj: złym) światem. Maria oczekuje bierzmowania i postanawia przy tej okazji, poniekąd pod namową „opiekuńczego” księdza, oddać swoje życie, by umierając jako święta sprawić, że jej młodszy brat cudownie wyzdrowieje.
Obraz ma mocno zarysowaną formę – składa się z czternastu rozdziałów, które odpowiadają kolejnym stacjom drogi krzyżowej. Nawiązania bywają niekiedy bardzo dosłowne (W stacji-rodziale „Weronika ociera twarz Jezusowi” opiekunka rodziny Bernadette podaje chustkę Marii). Można uznać, że ten zabieg ma pozbawiać obraz zbędnej symboliki, subtelności oraz metafizyki, jakby reżyser chciał z laboratoryjną dokładnością i na sucho dokonać analizy pisanych grubą krechą, kukiełkowych postaci. Wszyscy bohaterowie filmu poza Marią są aż do przesady jednoznaczni i przewidywalni (apodyktyczna, surowa matka, wycofany ojciec, nauczycielka w pułapce tolerancji) jednak ich „papierowość” jest celowa, mają stanowić tło dla Marii-Jezusa podczas jej „golgoty”. Reżyser stawia widza w pozycji dystansu, rezygnuje z cięć montażowych i pozostawia kamerę nieruchomą. Stojąc z boku, ale zarazem wystarczająco blisko oglądamy „Drogę krzyżową” jako pokaz absurdalnych, niezrozumiałych gestów, dziwacznych słów i zachowań. Widzimy czyste studium narastającego szaleństwa, czekamy na nieuchronną, bezsensowną katastrofę, po której nie będzie żadnego odkupienia.
Prezenty z Chin mogą pozytywnie zaskakiwać, naprawdę. W trakcie festiwalu okazało się, że na Wiośnie Filmów pokazany zostanie również zwycięzca tegorocznego Berlinale! W ostatni dzień przeglądu, w samo południe niedzieli 13 kwietnia wyświetlono “Czarny węgiel, kruchy lód” (Bai ri yan huo) w reżyserii Yinan Diao. Laureat Złotego Niedziwiedzia to błyskotliwy, nastrojowy kryminał, nawiązujący do klasyków kina noir i gangsterskich produkcji rodem z Azji. Film rozpoczyna się od uciętych kończyn w stosie węgla, zaś kończy amatorską kanonadą fajerwerków na szarym chińskim blokowisku. W międzyczasie główny bohater Zhang Zili, najpierw jako oficer policji, później prywatnie próbuje rozwikłać kryminalną zagadkę brutalnych morderstw. Przy okazji włóczy się po chińskiej prowincji, pije, odwiedza taneczne kluby w stylu „Gdzie się podziały tamte prywatki”, na brzydkich lodowiska uczy się jazdy na łyżwach i zgodnie z innymi siorbie zupę w podrzędnych budach z jedzeniem. Ostatecznie, jak w tytule filmu prawda okazuje się ciemna jak węgiel, zaś nadzieja i rodząca się miłość krucha jak lód.

Spośród innych tytułów, niewątpliwie wartych zobaczenia, trzeba wymienić chociażby „Oh, boy!” Jana Ole Gestera. Mówi się o tym filmie, że jest męską odpowiedzią na "Frances Ha” zaś reżysera porównuje się do samego Allena. Ile z tego prawdy? Kto nie widział na festiwalu może zobaczyć w otwartej dystrybucji. Film wchodzi do kin 25 kwietnia.
Nie lada gratką były pokazy polskich produkcji. Nie tylko dlatego, że pokazywano dzieła wybitne i/lub tylko interesujące, ale również z powodu spotkań po seansie, które z twórcami filmu prowadził dziennikarz „Polityki” i krytyk filmowy Janusz Wróblewski.  „Ida” i „Papusza” przyciągnęły tłumy, które zajęły miejsca nawet na schodach, pokaz „Wałęsy. Człowieka z nadziei” po raz kolejny rozbudził kuluarowe rozmowy na temat narracji historycznej w rodzimym kinie. Wisienkami na  jubileuszowym torcie 20. Wiosny Filmów były również takie hity jak: zdobywca Oscara 2014 za najlepszy nieanglojęzyczny film, czyli magnetyczny obraz Paolo Sorrentino „Wielkie Piękno”, rewelacja Warszawskiego Festiwalu Filmowego 2013, ciepła komedia „Geograf przepił globus” czy najlepsza produkcja z Cannes 2013, mocno kontrowersyjne „Życie Adeli”.

Kolejna Wiosna Filmów za nami. Moim zdaniem była znacznie ciekawsza niż ta za oknem. Z pewnością jednak, każdy kto odwiedził kina Praha w dniach 7-13 kwietnia, mógł być zadowolony. Do zobaczenia za rok.

Rafał Pikuła

niedziela, 16 czerwca 2013

Annecy 2013

Zakończony wczoraj Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Annecy jest największą na świecie imprezą w całości poświęconą animacji. W tym roku szczególne miejsce w programie tego wydarzenia zajęły filmy z Polski, która była jego „gościem honorowym”.

Przewodniczącym Jury konkursu krótkometrażowego, bohaterem retrospektywy oraz laureatem Nagrody Specjalnej był nestor polskiej animacji -  Jerzy Kucia, a o laury w pięciu konkursach walczyło osiem polskich filmów. W ramach pokazów specjalnych zaprezentowano także ponad 30 polskich krótkometrażówek.


Zgodnie z tradycją do kultury kraju-gościa nawiązywały także zwiastuny festiwalowe przygotowane przez znakomitą szkołę filmową Gobelins. Pierwszy jest animowaną wariacją na temat legendy o Warsie i Sawie, drugi – przełomowego odkrycia Mikołaja Kopernika.



W pozostałych zwiastunach nawiązania do polskiej kultury są znacznie mniej oczywiste, jeśli w ogóle zamierzone. Czy klip „Seesaw” wyśmiewa polską kłótliwość, „Fancy Family” opisuje tradycyjnie polski model rodziny, a „The Retake” zmagania akurat polskich artystów z władzą? – pozostawiam do państwa interpretacji.




Festiwal otworzyły dwa świetne filmy. Krótkometrażowy „Niebieski parasol” (murowany kandydat do oscarowej nominacji) oraz długo wyczekiwany (12 lat!) „Uniwersytet potworny”. Pełnometrażowy prequel „Potworów i spółki” okazał się być dziełem kompletnym. Jego twórcy wykonali znakomitą pracę na etapie powstawania scenariusza próbując jak najpełniej i wnikliwiej opisać genezę przyjaźni pomiędzy głównymi bohaterami - Jamesem P. "Sulley" Sullivanem i Mikiem Wazowskim. Efekt jest znakomity. Powstał obraz bardzo rozrywkowy, barwny, dynamiczny i emocjonalnie angażujący, jednak nie pozbawiony pogłębionej i wiarygodnej charakterystyki postaci i ich relacji.


Producentka „Uniwerytetu Potwornego” zaprasza widzów festiwalu na projekcję.

Ze względu na zapowiadany od kilku lat remont największego audytorium festiwalu, znajdującego się w centrum Bonlieu – organizatorzy zostali zmuszeni do przeprowadzki. Recepcję dla wszystkich gości, dziennikarzy i studentów umieszczono w namiotach zbudowanych na jednym z centralnych punktów miasta, a pokazy z głównej sali imprezy przeniesiono do specjalnie skonstruowanej na terenie miejskich stajni hali.



Zmiany te, choć zrozumiałe, nie pomogły z pewnością w uniknięciu kilku organizacyjnych wpadek (zwłaszcza jeśli chodzi o punktualność projekcji i ich wersje językowe) i sprawiły, że słynna, gorąca atmosfera na widowni jakby się nieco obniżyła. Oczywiście złożona głównie ze studentów publiczność nie zrezygnowała ze swoich wieloletnich rytuałów (o których szerzej pisałem w ubiegłym roku – Annecy 2012) oraz tworzenia nowych, równie zabawnych i zaskakujących. Pozostaje jednak nadzieja, że generalny remont dotychczasowego centrum festiwalu upłynie sprawnie i już za rok impreza będzie mogła powrócić w progi gościnnego Bonlieu.

Swego miejsca nie zmieniło kino plenerowe. Na polach marsowych położonych nad samym jeziorem co wieczór gromadziły się tysiące ludzi by wspólnie oglądać takie obrazy jak „Krudowie”, „Potwory i spółka”, „Hotel Transylwania” czy polsko-brytyjska „Latająca maszyna”.


W ramach konkursu filmów pełnometrażowych zaprezentowano dziewięć obrazów. Nagrodę główną zdobył  „Rio 2096: A Story of Love and Fury”. Animowana historia Brazylii sięgająca czasów plemiennych, aż po nie tak znowu bliską przyszłość jest w prawdzie miejscami nazbyt łopatologiczna i tendencyjna, ale dzięki ciekawym bohaterom ogląda się ją bez znużenia. Konkurs krótkometrażowy (51 filmów) wygrał obraz „Subconscious Password” - zabawna próba ukazania procesów, jakie zachodzą w ludzkim mózgu gdy ten próbuje przypomnieć sobie imię dawno nie widzianego przyjaciela spotkanego przypadkiem na imprezie. Wśród filmów dyplomowych triumfowała zaś Anita Kwiatkowska-Naqvi ze swoim „Ab ovo” – świetnym, wykonanym w technice animacji plastelinowej filmie odsłaniającym kolejne etapy rozwoju dziecka – w okresie prenatalnym – i wpływu tego procesu na ciało matki.

Annecy to jednak nie tylko festiwal – o czym z resztą dobitnie przypominał przed każdym seansem podstawowy zwiastun imprezy (od trzeciego dnia znany na pamięć i rapowany przez publiczność wspólnie z jego bohaterami)


Organizowane równolegle z projekcjami filmowymi targi MIFA od lat gromadzą profesjonalistów zajmujących się produkcją, sprzedażą i dystrybucją filmów animowanych. Poza odwiedzaniem stoisk poszczególnych firm i instytucji uczestnicy targów mają możliwość udziału w panelach dyskusyjnych prezentacjach i konferencjach.


Pięciodniowe święto animacji w Annecy jest chyba najmilej wspominanym i najczęściej odwiedzanym ponownie festiwalem świata. Niezwykła atmosfera, której, proszę mi wierzyć, nie sposób oddać słowami sprawia, że z tego średniowiecznego alpejskiego miasta (jego historia sięga 1401 roku) za każdym razem wyjeżdża się z uśmiechem na ustach, by z jeszcze większym entuzjazmem powrócić tu za rok.

Bartek Pulcyn


NAGODY

KONKURS PEŁNOMETRAŻOWY

The Cristal for best feature

Rio 2096: A Story of Love and Fury

Reż. Luiz Bolognesi

Special Distinction

My Mommy Is in America and She Met Buffalo Bill

Reż. Marc Boréal, Thibaut Chatel

Audience Award

O Apóstolo

Reż. Fernando Cortizo Rodriguez

KONKURS KRÓTKOMETRAŻOWY

The Cristal for best short

Subconscious Password

Reż. Chris Landreth

Special Jury Award

The Wound

Reż. Anna Budanova

KONKURS FILMÓW DYPLOMOWYCH

Nagroda Głowna

Ab ovo

Reż. Anita Kwiatkowska-Naqvi

Special Jury Award

I Am Tom Moody

Reż. Ainslie Henderson

Special Distinction

Pandy

Reż. Matus Vizar

KONKURS FILMÓW TELEWIZYJNYCH

The Cristal for best TV production

Room on the Broom

Reż. Jan Lachauer, Max Lang


KONKURS FILMÓW UŻYTKOWYCH

The Cristal for best commissioned film

Dumb Ways to Die

Reż. Julian Frost



wtorek, 16 kwietnia 2013

Wiosna dla każdego

Wiosna, która zaczęła się gdy wszędzie panowała jeszcze zima, choć w zeszłym roku była jeszcze latem. 
O czym mowa? O 19. Wiośnie Filmów w kinie Praha. Przystępna cena biletów i wybór filmów spowodował, że festiwal, pomimo kapryśnej pogody, spotkał się z naprawdę ciepłym przyjęciem.


Po noworocznym wysypie kinowych emocji, Oscarowej eksplozji i marcowej rozbiegówce na wielkim ekranie, wraz z pierwszymi cieplejszymi dniami rozpoczął się 7 kwietnia Festiwal Wiosna Filmów. Nieco bardziej doświadczeni festiwalowicze pamiętają jeszcze czasy bez anomalii pogodowych, kiedy pory roku zgodnie następowały po sobie i Lato Filmów odbywało się, jak Bóg przykazał, w lecie, rywalizując z samymi Nowymi Horyzontami o palmę pierwszeństwa na plaży letnich festiwali filmowych w Polsce. Organizowany od 1995 roku przegląd (początkowo jako Festiwalu Filmowego i Artystycznego Lato Filmów) renomę zyskał w Kazimierzu Dolnym, ale potem błąkając się przez Toruń trafił do stolicy. Tam znów był przerzucany z kina do kina. Ostatecznie wylądował po prawej stronie Wisły, w kinie Praha. Organizatorzy festiwalu porzucili nadmierne ambicje i nie oglądając się na dawny prestiż przygotowali solidną ofertę, przeplatając kino awangardowe z obrazami przyjemnymi, choć niekoniecznie banalnymi. Po raz pierwszy także osią filmowych projekcji nie był tylko scenariusz jako podstawa filmowego dzieła, ale zdecydowano się pokazać ważne filmy nagradzane na światowych festiwalach.

Szczególnie warte uwagi były polskie premiery dwóch produkcji, które zdobyły najpoważniejsze europejskie nagrody. Festiwal rozpoczął zwycięzca Festiwalu w Wenecji w 2012 roku, czyli film „Pieta” Koreańczyka Kim Ki-duka. „Pieta” wbrew tytułowi nie jest obrazem religijnym, ale brutalną historią zagubionej miłości, opowieścią o chorej namiętności do pieniędzy. Zaprezentowana w niej relacja mężczyzny i kobiety podającej się za jego matkę, jest karykaturą chrześcijańskiej miłości symbolizowanej przez figurę piety. Drugą głośną premierą była rumuńska „Pozycja dziecka” Calina Petera Netzera, (reżyser był gościem festiwalu) film nagrodzony Złotym Niedźwiedziem na przeglądzie w Berlinie przed dwoma miesiącami. To także opowieść o relacji syn-matka, gdzie miłość rodzinna staje się destrukcyjną siłą. Ponadto obraz jest refleksją nad „cierpieniem bycia Rumunem”, próbą opowieści o rumuńskim świecie i rumuńskiej tożsamości, pytaniem o „fatalizm małego kraju na skraju Europy”. W ekskluzywnej sekcji „Zwycięzcy międzynarodowych festiwali” zobaczyliśmy również Oscarową „Miłość” Michaela Hanekego oraz rosyjski „Portret o zmierzchu” z Grand Prix festiwalu w Cottbus.

Dla miłośników rodzimego kina festiwal był szansą nadrobienia zaległości. Jednak oprócz zeszłorocznych rewelacji, takich jak „Jesteś bogiem” czy „Obława”, widzowie mieli szansę zobaczyć przedpremierowy pokaz „Sekretu” Przemysława Wojcieszka, czyli odważne spojrzenie na tematy tabu. Historia o powojennej tragedii i antysemityzmie z jednej strony i opowieść o życiu tancerza drag queen z drugiej. Sekrety przeszłości i mroczna teraźniejszość zgrabnie zszyte przez świetny scenariusz i bardzo dobrą rolę wchodzącej gwiazdy polskiej kina Tomka Tyndyka.

Strefa scenarzysty, wizytówka „Lata Filmów” zakwitła także wiosną. Oprócz warsztatów szkoleniowych, mających na celu promowanie wiedzy i umiejętności warsztatowych w zakresie scenariopisarstwa, obecna była również skromna sekcja filmowa „Scenariusze wyróżnione na festiwalach”. Z czwórki propozycji oczywiście najciekawszy był „Za wzgórzami”, kolejny rumuński sukces, tym razem Cristiana Mungiu. „Swoje sekcje” mieli także krytycy i publiczność. Na szczególną uwagę zasłużyła polska premiera „Lore”. Historia młodej niemieckiej dziewczyny, która w obliczu porażki Hitlera wraz z rodzeństwem ucieka ze wschodnich landów Rzeszy do Hamburga. Mocny dramat wojenny z nutą historycznej publicystyki.

Fani niebanalnych rozwiązań, zapętlonych narracji i filmowych sztuczek nie mogli narzekać. Sekcja „Festiwalowe odkrycia” obfitowała w ciekawe tytuły: „Holy Motors”, „Cygan” czy „Droga do Hiszpanii”. Ostatni tytuł był dla mnie osobiście kinowym odkryciem i jednym z najlepszych obrazów całej wiosny obok enigmatycznego „Cafe de flore”. Oba filmy łączyły konceptualne rozwiązania, wyśmienite zdjęcia i fascynujący bohaterowie. Pomysłowe, mądre, ale przy tym lekkie, przyjemne i świetnie skonstruowane opowieści.

19.„Wiosna Filmów” udowodniła, że chociaż nie jest festiwalem najbardziej prestiżowym, to potrafi przyciągać widzów i tworzyć ciekawą atmosferę. Artystyczne, ambitne kino, dalekie jednak od skrajnej awangardy znanej z festiwalu „Nowe Horyzonty” to kwietniowa alternatywa dla krakowskiego Off Plus Camera. Bilety taniej niż za kebab, brak hipsterów i pseudointelektualnych dyskusji. Tylko dobre kino – wiosna, która może cieszyć każdego.

Rafał Pikuła



poniedziałek, 11 marca 2013




JAK UBIERA SIĘ KINO?

„Moda to sztuka, która musi być funkcjonalna. Jej sukces zależy od tego, na ile jest praktyczna. Pracę nad każdą kolekcją zaczynam od obserwacji, jak żyją ludzie. Jak porusza się kobieta, która będzie nosić moją pelerynę? Czego potrzebuje? Jaki prowadzi tryb życia? Muszę znaleźć w jej codzienności trochę magii, a potem osnuć wokół niej jakąś historię.” – to słowa amerykańskiej projektantki Yeohlee Teng.


Tak. Każdy element stroju niesie ze sobą jakąś historię. Zanim skrawek materiału przemieni się w piękną sukienkę musi przejść cały proces, od pomysłu, poprzez projektowanie, skrajanie, szycie, komponowanie z innymi elementami. A fryzura? Niełatwo jest stworzyć coś nowego, zwłaszcza jeśli panie przyzwyczajone są do tradycyjnego uczesania. Takie modowe rewolucje nie zawsze dokonują się ot tak. Często przełomowe odkrycia są wynikiem stopniowych, drobnych, powoli wprowadzanych zmian.

Mody, wbrew częstym opiniom, że to tylko sztuka dla sztuki (faktycznie oglądając pokazy mody i prezentowane na nich wymyślne, często zupełnie niepraktyczne kreacje, można dojść do takiego wniosku), nie powinno się lekceważyć. Za pomocą ubioru można wyrazić nie tylko swoją osobowość, wykazać się jakąś fantazją, pomysłem na siebie. Często nasz wygląd świadczy też o naszych poglądach politycznych, jest to swego rodzaju manifest wartości.   

O tym jak barwny i fascynujący może być świat mody można było przekonać się podczas II edycji Warsaw Fashion Film Festiwal, który odbył się w dniach 6- 9 marca w Multikinie Złote Tarasy. W programie festiwalu znalazły się przede wszystkim filmy związane z modą lat 60. Są to opowieści dotyczące znaczących postaci tamtych czasów, takich jak słynnej redaktorki działu mody w magazynie Harper’s Bazaar, później naczelnej Vogue’a, Diany Vreeland, Vidala Sassoona- „człowieka, który za pomocą pary nożyczek zmienił świat”, projektanta mody Miguela Adrovera, czy urodzonej w Warszawie projektantki i ilustratorki mody, założycielki legendarnego sklepu Biba, Barbary Hulanicki. Barbara Hulanicki była jednym z gości specjalnych festiwalu.

Poza filmami dokumentalnymi, można było obejrzeć ciekawą fabułę. Komedia „Kim jesteś, Polly Maggoo?” z przymrużeniem oka opowiada o losach młodej brooklyńskiej modelki. Jest to równocześnie satyra ukazująca w krzywym zwierciadle świat przemysłu modowego, telewizji, mediów. „Chciałem pokazać szaleństwo ludzi dla których moda jest obsesją” – to słowa samego reżysera, Williama Kleina, który po projekcji przybył na spotkanie z widzami. 

William Klein, zaczynał od fotografowania Paryża lat 60., potem robił zdjęcia dla amerykańskiego Vogue’ a. Nazywany „ojcem ulicznej fotografii”, wyprowadził modelki ze studia, aby fotografować je w plenerze. Jako pierwszy zaczął używać aparatu z teleobiektywem, co umożliwiło mu robienie zdjęć z ukrycia. Kluczowym słowem określającym jego twórczość jest eksperyment, bowiem nie ważne co się fotografuje, ale jak. Został okrzyknięty mianem „jednego z najbardziej wpływowych fotografów XX wieku”. 






„Kim jesteś Polly Maggoo?” poza tym że jest filmem gorzkim i raczej krytycznym, w niezwykły sposób oddaje atmosferę lat 60. Na przykład, w jednej ze scen pojawiają się „The Beatles” uciekający w popłochu przed rozgorączkowanym tłumem (oczywiście modnie ubranych) fanek. Film jest nieco surrealistyczny, czarno – białe, konceptualne zdjęcia dostarczają wielu wrażeń estetycznych, a całości dopełniają ironiczne dialogi. Perełka, warta obejrzenia, zarówno dla wielbicieli mody retro, jak i zwolenników niebanalnych filmów mających swój specyficzny klimat.


Aby zaistnieć w świecie mody, nie trzeba mieć idealnej sylwetki i nieskazitelnej cery. Za to niezbędna jest odwaga, oryginalność, wytrwałość. Te cechy mieli Vidal Sassoon i Diana Vreeland. Ta druga stawiała wymagania otoczeniu, szczególnie swoim synom. W filmie dokumentalnym będącym w dużej mierze zapisem jej rozmów z  Georgem Plimptonem, wyznała:  „Moi synowie w szkole musieli się wyróżniać –być albo najlepsi, albo najgorsi. W żadnym wypadku – średni.” Swoją przygodę z modą zaczęła od kolumny „WHY DON’ T YOU…?” w Harper’ s Bazaar, gdzie zamieszczała często zaskakujące, niekonwencjonalne porady dla swoich czytelniczek. Poczynając od urozmaicenia pokoju dziecka „Dlaczego nie namalujesz mapy świata na wszystkich czterech ścianach pokoju swojego syna, co uchroni go przed prowincjonalnymi poglądami w przyszłości ?”, na poradach dotyczących dodatków, kończąc  („Dlaczego nie zaczniesz nosić fioletowych aksamitnych rękawiczek do każdej z kreacji?”). Będąc naczelną Vogue’ a wypromowała wiele modelek o nietypowej urodzie. Zamiast szukać idealnych dziewczyn, znajdowała takie, które miały osobowość. Zamiast tuszować niedoskonałości ich urody, podkreślała je. W ten sposób wady zmieniała na zalety, mankamenty stawały się atutami. Kierując magazynem siała postrach wśród współpracowników. Była wymagająca i bezkompromisowa. Jednocześnie była też wrażliwą, mającą romantyczne marzenia kobietą. Film „Diana Vreeland: The Eye Has to Travel” sam w sobie może nie jest wybitny, ale wiele zyskuje za sprawą postaci o której opowiada. Jest to portret fascynującej osobowości, historia o pasji, radości, ale i trudach tworzenia. O pokonywaniu przeciwności losu i wytrwałym dążeniu do celu.

Również Vidal Sassoon musiał wykazać się niezwykłą wytrwałością i hartem ducha. Spędził sześć lat w londyńskim sierocińcu po tym jak ojciec opuścił rodzinę. Z fryzjerstwem pewnie nie miałby nic wspólnego, gdyby nie jego dobre maniery. Matce Vidala bardzo zależało na tym, by jej syn odbył praktykę w salonie fryzjerskim Raymonda Bessone’ a (uważany był on za najlepszego fryzjera w Londynie lat 50.), niestety nie miała ona pieniędzy by pokryć koszty tej nauki. Kiedy wychodzili z salonu (matka zrezygnowana, sam Vidal odczuwając ulgę),chłopiec  zachował się jak na dżentelmena przystało i przepuścił w drzwiach panią Sassoon. Te dobre maniery tak oczarowały Raymonda, że zgodził się on nieodpłatnie udzielać nauk młodemu Sassoonowi. I tak w wieku 14 lat, rozpoczęła się wspinaczka Vidala po szczeblach kariery, aż stał się jednym z najważniejszych fryzjerów  w historii świata. Przełomowym momentem było stworzenie uczesania typu „ wash and wear”, które wyzwalało kobiety z długiego i żmudnego modelowania włosów oraz częstych wizyt u fryzjera. To właśnie Vidal Sassoon jest autorem popularnego „boba” (włosy krótkie, z przodu trochę dłuższe). Inspirował się prostymi geometrycznymi formami, architekturą w stylu Bauhausu. 

Początkowo jego pomysły nie spotykały się z entuzjazmem klientek. Jednak z czasem zaczęły się u niego czesać gwiazdy i celebryci. Niektóre fryzury pojawiły się nawet na kinowym ekranie. Pan Sassoon uczesał na przykład Mię Farrow do filmu Romana Polańskiego „Dziecko Rosemary” . Z kolei we „Wstręcie”, główna bohaterka (Catherine Deneveue), pracuje w salonie fryzjersko- kosmetycznym. To był salon samego Vidala Sassoona. Zdjęcia miały trwać kilka dni, ale nieco się przedłużyły. Sassoon nie mógł pozwolić sobie na nadszarpnięcie zaufania klientek i odwołanie umówionych wizyt, a tym samym narażać się na ogromne straty finansowe, więc fryzjerzy wykonywali swoją pracę, a tymczasem Polański kręcił swój film. Panie były zachwycone.

„Człowiek który za sprawą pary nożyczek zmienił świat” nie miał łatwego życia. Sukces zawodowy nie szedł w parze ze szczęściem w życiu osobistym. Mimo to Sassoon nie stracił pogody ducha, nie poddał się. Dbał o siebie i swój rozwój fizyczny. Ćwiczył, rozciągał się i pływał ( i to nieustannie, pomimo wieku 80 lat). Jego motto brzmiało: „Twój zły wygląd źle świadczy o nas”. „Vidal Sassoon. The Movie” to obraz, który zasługuje na chwilę uwagi, chociażby ze względu na ciekawe wątki dotyczące mariażu mody i kina. 



Wydaje mi się, że moda i kino od samego początku były sobie bardzo bliskie. Wygląda na to, że ta komitywa wciąż trwa i ma się całkiem dobrze. I chyba najlepszym na to dowodem jest Fashion Film Festiwal, który pomimo tego że odbywa się w multiplexie, w nowoczesnym Centrum Handlowym, w królestwie garderoby, w świecie masowych kolekcji, pokazał czym jest modne kino. Przyglądając się ludziom i ich strojom, śledzimy bieg pasjonującej, małej historii, często zapominanej, a jakże ciekawej.

Monika Martyniuk

sobota, 16 lutego 2013

63rd Berlinale: Niedźwiedzie rozdane!


W Berlinale Palast Jury pod przewodnictwem Wong Kar-Waia rozdało nagrody Srebrnych  i  Złotego Niedźwiedzia - co zaskakuje Grand Prix otrzymał "An Episode in the Life of an Iron Picker" Danisa Tanović'a (twórcy znanego z "Ziemi niczyjej"), który nie wydawał się być faworytem konkursu. Złoty Niedźwiedź powędrował do "Child's Pose", dobrze odebranego przez międzynarodową krytykę (w festiwalowym "Screenie" druga średnia ocen). Wielkim przegranym okazała się świetnie przyjęta "Gloria", której przypadła jedynie (choć niewątpliwie zasłużenie) nagroda dla najlepszej aktorki - Pauliny Garcii. Poniżej lista zwycięzców 63. Berlinale.

Złoty niedźwiedź:
"Poziţia Copilului" ("Child's Pose"), reż. Călin Peter Netzer

Grand Prix (Srebrny niedźwiedź):
"Epizoda u životu berača željeza" ("An Episode in the Life of an Iron Picker"), reż. Danis Tanović

Srebrny niedźwiedź za reżyserię:
David Gordon Green za film "Prince Avalanche" (recenzja tutaj)

Srebrny niedźwiedź dla najlepszej aktorki:
Paulina García w "Glorii" w reżyserii Sebastiána Lelio (recenzja tutaj)

Srebrny niedźwiedź dla najlepszego aktora:
Nazif Mujić w "Epizoda u životu berača željeza" ("An Episode in the Life of an Iron Picker") w reżyserii Danisa Tanovića

Srebrny niedźwiedź za najlepszy scenariusz:
Jafar Panahi za "Pardé" ("Closed Curtain")

Srebrny niedźwiedź za szczególny wkład w rozwój sztuki filmowej:
Aziz Zhambakiyev za zdjęcia w "Uroki Garmonii" ("Harmony Lessons") w reżyserii Emira Baigazina

Srebrny niedźwiedź za nowatorstwo i otwieranie nowych perspektyw:
 "Vic+Flo ont vu un ours" ("Vic+Flo Saw a Bear") w reżyserii Denisa Côté

Specjalne wyróżnienie Jury:
"Promised Land" w reżyserii Gusa Van Santa (recenzja tutaj)
"Layla Fourie" w reżyserii Pii Marais

poniedziałek, 29 października 2012

28. WFF: Bliski Wschód i kino drogi

Kino bliskowschodnie, choć nadal rzadko obecne na naszych ekranach, zaczyna powoli przekonywać polskich widzów – świadczą o tym sukcesy dzieł Nadine Labaki, Asghara Farhadiego czy tworzącego ostatnio w Europie Abbasa Kiarostamiego. Charakterystyczne dla tego regionu (a na Zachodzie powoli odchodzące w przeszłość) konflikty wojenne i burzliwe przemiany społeczne zawsze były źródłem inspiracji dla twórców filmów. Jednak coraz częściej zauważamy, że – oprócz egzotycznego tła i celnych spostrzeżeń na aktualne tematy – kino irańskie, tureckie czy izraelskie oferuje także błyskotliwe rozwiązania narracyjne. Przekonać o tym mogliśmy się również na 28. edycji Warszawskiego Festiwalu Filmowego, gdzie kinematografia z tego rejonu świata miała swoją szeroką reprezentację.

Wśród kilkunastu prezentowanych filmów można było wyróżnić kilka charakterystycznych pomysłów fabularnych. Jednym z najciekawszych były

samochodowe przypowieści,


czyli uniwersalne, odrobinę abstrakcyjne historie ubrane w formę kina drogi. Nagrodzone w konkursie Wolny Duch  „Bez entuzjazmu” (reż. Mani Haghighi) mogło wprawdzie przytłaczać arbitralnością interpretacji (historia dwójki ludzi rozdających pieniądze przypadkowym ludziom jako krytyka rozrzutności i bezmyślności współczesnej cywilizacji), ale dzięki pomysłowemu scenariuszowi i konsekwencji w budowaniu napięcia film ten spełnił swoją rolę, przy okazji przykuwając widza do ekranu na pełne 100 minut. Luksusowa limuzyna i telefon komórkowy (marki obydwu nie są bez znaczenia) zostały tu przedstawione jako emblematy nowoczesności, kontrastujące z irańskimi pustkowiami, lichymi zabudowaniami i ludźmi żyjącymi zgodnie z tradycyjnymi wartościami.

Jeszcze bardziej zanurzony w realiach bliskowschodniego społeczeństwa był turecki obraz „Tam, gdzie płonie ogień” (reż. Ismail Günes), opowiadający o tradycyjnej rodzinie, w której jedna z córek spodziewa się nieślubnego dziecka. Ojciec dziewczyny nie może pogodzić się z ujmą na honorze, postanawia więc zabrać ją w podróż, podczas której planuje dokonać honorowego zabójstwa – jednak seria losowych wydarzeń spowoduje, że nic nie potoczy się po jego myśli.  Przewrotna (a przy tym przepięknie sfotografowana) historia pokazała, jak wiele w naszym życiu zależy od przypadku, i jak niewiele trzeba, by nasze podejście do innych diametralnie się zmieniło.

"Tam, gdzie płonie ogień"
Nieco mniej udanym pomysłem (ale też pozbawionym większych ambicji) okazało się „Nie w Tel Awiwie”, będące w założeniu buntem przeciwko umiejscawianiu akcji większości filmów izraelskich w stolicy kraju. W warstwie fabularnej jest to historia neurotycznego nauczyciela licealnego, który po wyrzuceniu z pracy porywa jedną z uczennic. Do ich bezcelowej podróży szybko przyłącza się Nony, obiekt westchnień głównego bohatera. W ważnej roli po raz kolejny występuje samochód, tym razem jako środek ucieczki przed nudnym, zblazowanym społeczeństwem.

Podobną formułę przyjmowały również filmy z zupełnie innych rejonów świata, jak np. „Martwy i Szczęśliwy” (reż. Javier Rebollo), w zamyśle przewrotny i pełen ironii dramat o lekko komediowym zabarwieniu. Jednak w sensie fabularnym jest to klasyczne kino drogi – seryjny morderca u kresu  kariery (i życia) wyrusza w swoją ostatnią podróż „donikąd” (w tle – jednostajne argentyńskie krajobrazy) w towarzystwie przypadkowo poznanej kobiety. Tym razem zastosowana w filmie konwencja okazała się jednak pustą i pretensjonalną fasadą. Inaczej było w przypadku „Miasteczka Villegas”, pełnometrażowego debiutu argentyńskiego reżysera Gonzalo Tobala, opowiadającego o dwóch braciach powracających do rodzinnego miasta na pogrzeb dziadka. Skromny dramat rodzinny dotknął tematów znacznie poważniejszych, takich jak

obcość i zagubienie we współczesnym świecie,


które chyba nigdzie nie są tak aktualne jak na Bliskim Wchodzie, rozdartym między konserwatywnie pojmowaną tradycją a kiełkującymi w tym rejonie wartościami zachodnimi – wolnością słowa, tolerancją czy równouprawnieniem.

Zdobywająca przebojem festiwale na całym świecie „Rodzina godna szacunku”, opowieść o profesorze próbującym odnaleźć się w rozbitej przed laty rodzinie, to swoista filmowa układanka. Nie wszystko mówi się tu wprost – niektórych zależności między bohaterami czy wydarzeniami widz musi domyślić się sam. Niewiele na tegorocznym WFF było takich filmów – zmuszających nie tylko do refleksji, ale przede wszystkim do intelektualnego wysiłku. Jednak to niejedyny jego atut – reżyser Massoud Bakhshi trafnie przedstawił zależności między małymi rodzinnymi dramatami a odbywającą się na dalszym planie „wielką polityką”.

Nie do końca udało się to debiutującej Filiz Alpgezmen, która w „Obcej” opowiada nieco zbliżoną historię – wychowana we Francji Ozgur powraca do Stambułu, skąd przez laty uciekli jej posiadający rewolucyjne poglądy rodzice. Dopóki skupiamy się na perspektywie tytułowej „obcej”, próbującej odnaleźć się w meandrach zwyczajów praktykowanych przez bardziej tradycyjną część jej rodziny, film jest dość ciekawy (choć niespecjalnie oryginalny). Jednak próba szerszego spojrzenia na turecką porewolucyjną rzeczywistość niezupełnie przekonuje. Niemiłym zaskoczeniem jest też zbyt dramatyczne zakończenie – tym bardziej, że jest to niejako droga na skróty, bo „ucina” trudne do zamknięcia wątki.

"Obca"
Zupełnie inną koncepcję przyjął Reza Dormishian w „Nienawiści”, której akcja również toczy się w Stambule – tyle, że tu bohaterami są potomkowie irańskich emigrantów. Wrażenie zagubienia w nieprzyjaznej rzeczywistości (w której, by mieć nadzieję na lepszą przyszłość, trzeba uciec się do kradzieży) jest przeniesione na ekran w bardzo trafny sposób – zarówno poprzez nielinearną narrację, jak wprowadzające widza w konsternację drobne sztuczki montażowe. Na granicy prawa funkcjonuje też Alex, zajmujący się sprzedażą narkotyków mieszkający we Francji żyd, który w filmie „Aliyah – droga do Ziemi Obiecanej” (reż. Élie Wajeman) postanawia powrócić do kraju przodków. Przed wyjazdem zobowiązuje się do wykonania ostatniego zlecenia – pomocy w przemycie „towaru” z Holandii.

Podobne problemy, ale w nieco innej konfiguracji narodowościowej (arabska rodzina mieszkająca w Londynie) porusza „Mój brat diabeł” w reżyserii Sally El Hosani. Pozornie sztampową historię o wojnach między narkotykowymi gangami opowieda ona w świeży, pełen zaskakujących zwrotów akcji sposób – a przy tym nie boi się poruszać kontrowersyjnych tematów, unikając jednak moralizatorskiego tonu. Warto zauważyć, że dwa ostatnie tytuły spośród wymienionych powstały w Europie – wielu reżyserów albo decyduje się na tworzenie poza ojczyzną, albo wychowuje się we Francji czy Wielkiej Brytanii i tu uczy się filmowego fachu.

Wśród innych tematów poruszanych przez twórców pochodzących z Bliskiego Wschodu (czy szeroko pojętego świata Islamu) można również wymienić: rolę kobiet w społeczeństwie, konflikt pokoleń oraz kwestię tożsamości narodowej – nieoczywistą wobec targających tym rejonem zawirowań politycznych. Znamienne, że sprawy najbardziej „gorące” z punktu widzenia europejskiego widza, czyli 

wojna i religia,


są tu bardzo często przemilczane. A gdy się pojawiają, to pozostają gdzieś na drugim planie, jako tło opowiadanych historii.

Klaustrofobiczny, rozgrywający się głównie we wnętrzach ośrodka wojskowego  „Pokój 514” (reż. Sharon Bar-Ziv) porusza wprawdzie problem możliwości oceny działań wojennych z perspektywy urzędniczego biurka, ale na pierwszy plan wysuwa się w nim inna kwestia – hermetyczność instytucji państwowych (nie tylko wojska), w których dobro publiczne ściera się z prywatnymi interesami. Z kolei dotykający tematu nielegalnych beduińskich osiedli w Izraelu „Sharqyia – wschodni wiatr” (reż. Ami Livne) kontekstu wojennego jest w zasadzie pozbawiony. Zamiast tego zadaje ciekawe pytania o kształt relacji społecznych w tym rejonie świata z punktu widzenia prostych, zamieszkujących teren Palestyny ludzi.

"Pokój 514"
Równie niechętnie bliskowschodni twórcy poruszali w swych filmach kwestię religii. W pewnym sensie „wyręczyli” ich filmowcy z innych stron świata. Współczesne oblicza Islamu i niebezpieczeństwa związane z angażowaniem się w trącącą fanatyzmem działalność polityczną pokazano w indonezyjskim obrazie „Z zawiązanymi oczami” (reż. Garin Nugroho) i w bośniackich „Dzieciach Sarajewa” (reż. Aida Begić). Ciekawe, że sama religia w obu filmach stoi niejako po przeciwnych stronach barykady. W pierwszym – stanowi wabik służący do werbowania pozbawionej perspektyw młodzieży przez wywrotową, radykalną organizację islamską; w drugim jest źródłem nadziei, oazą spokoju, dającą siłę do stawiania czoła trudnej powojennej rzeczywistości.

Możliwość obejrzenia filmów pokazujących jeden problem z różnych punktów widzenia to z pewnością atut Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Festiwal daje też okazję to poznania sporego wycinka tej czy innej, oryginalnej z naszego punktu widzenia, kinematografii. W przypadku kina bliskowschodniego można było zauważyć, że czerpie ono pełnymi garściami z dokonań europejskich i amerykańskich – zarówno pod względem formy, jak i doboru tematów korespondując z filmami z innych części świata. A wszystko to przy zachowaniu lokalnego kolorytu i oryginalnego sposobu opowiadania historii. Ustalając swój osobisty program imprezy, warto czasem zrezygnować z walki o bilety na największe festiwalowe hity (które i tak pojawią się w polskich kinach) na rzecz perełek, które w Polsce można zobaczyć tylko przy okazji tego typu wydarzeń – nawet jeśli nie zawsze są to filmy udane, to dają możliwość obcowania z innym, ciekawym spojrzeniem na rzeczywistość.