Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5 powodów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5 powodów. Pokaż wszystkie posty

środa, 20 maja 2015

Mad Max: Na drodze gniewu czyli 5 powodów dla których nie warto przechodzić na emeryturę w wieku 67 lat.

George Miller jest dziś siedemdziesięciolatkiem, który po 30 latach, w znakomitej formie powraca na postapokaliptyczną pustynię, by wskrzesić bohatera młodości wielu z nas. Czy rzeczywiście warto było rezygnować z bezpiecznego towarzystwa pingwinów („Happy Feet”) czy innych parzystokopytnych („Babe, świnka z klasą”) i udawać się raz jeszcze na pozbawione życia bezdroża? Zdecydowanie tak. Przynajmniej z pięciu powodów.



- Doświadczonemu twórcy udało się obronić przed pokusą schlebianiu masowemu odbiorcy i epatowania fizycznością głównego bohatera. Przeciwnie, percepcji oszczędnego aktorstwa Toma Hardy nie przyćmiewa jego znana z innych obrazów muskulatura. Nowy Mad Max jest mężczyzną z błyskiem w oku i o młodzieńczym wręcz uroku.

- Już dawno nie widzieliśmy w kinie rozrywkowym tak pięknie i wielowymiarowo ujętej starości i ułomności. Kobiety u kresu życia mają u Millera werwę i charyzmę. Są powierniczkami najcenniejszych skarbów ludzkości i nie boją się podjąć walki by je ochronić.

- Lata doświadczeń i przygotowań zaowocowały wybitnie spójnym scenograficznie obrazem, w którym każdy element od pedału gazu i kierownicy po maszynę bojową i mechanizm napędzający windę wygląda jak małe arcydzieło rekwizytorskiej sztuki.

- Dojrzali ludzie nie zwykli tracić czasu na czcze gadanie. Szkicowość scenariusza, w którym pada niewiele słów, a fabułę można streścić w trzech, niespecjalnie złożonych zdaniach sprawia, że dwugodzinny obraz składa się niemal wyłącznie z dynamicznej akcji. Walki bohaterów z przeciwnościami, wrogami i własnymi słabościami. W czasach zdominowanych przez przegadane i rozdęte do ponad trzech godzin blockbustery lapidarność Millera wychodzi widzom zdecydowanie na dobre.

- George Miller po raz kolejny w rozrywkowym obrazie zawarł swoistą społeczną diagnozę. „Mad Max: Na drodze gniewu” jest wszak obrazem z gruntu feministycznym, dowodzącym, że czas dominacji mężczyzn wkrótce się skończy. Nie zdziwmy się zatem jeśli kolejna odsłona przygód szalonego Maxa („Mad Max: The Wasteland”) nie obejdzie się bez niego w zupełności.





Advertisement

czwartek, 13 lutego 2014

5 powodów… by zakochać się w systemie operacyjnym Spike’a Jonze

W walentynkowy weekend na polskich ekranach zadebiutuje świetny obraz „Ona” twórcy takich filmów jak „Adaptacja”, „Gdzie mieszkają dzikie stwory” czy „Być jak John Malkovich”. Słynący z nieprzeciętnej wyobraźni reżyser po raz kolejny udowadnia, że jego OS jest niepowtarzalny.

   

1. Historia

Filmowa wizja Spike’a Jonze już została uhonorowana Złotym Globem oraz Nagrodą Gildii Amerykańskich Scenarzystów czyniąc z „Her” najmocniejszego kandydata do Oscara w kategorii Najlepszy Scenariusz Oryginalny. Trudno nie dać się uwieść tej  urokliwej bajce, słodko-gorzkiej miłosnej historii osadzonej w czasach narodzin sztucznej inteligencji, w których systemy operacyjne posiadające pasję do nauki i zdolność zdobywania doświadczeń z prędkością setek gigabajtów na sekundę stają się najlepszymi towarzyszami życia dla swoich twórców – ludzi.


2. Klimat

Kolejna (po „Gdzie mieszkają dzikie stwory”) współpraca Jonze z kanadyjską grupą Arcade Fire i związanym z tym zespołem Owenem Pallett zaowocowała intrygującą i subtelną ścieżką dźwiękową znakomicie współgrającą z utrzymanymi w pastelowych barwach mistrzowskimi zdjęciami autorstwa Hoyte Van Hoytemy („Szpieg”).


3. Głos Samanthy

Scarlett Johansson z pewnością urzekła już tembrem swego głosu nie jednego kinomana dawno temu. Złośliwi twierdzą nawet, że to jej najskuteczniejsza jeśli wręcz nie jedyna forma aktorskiej ekspresji. Jonze wykorzystał to w stu procentach. Samantha (OS – system operacyjny) w wykonaniu Johansson jest zabawna, refleksyjna, seksowna i współczująca… choć pozbawiona ciała, a może właśnie dzięki temu.

4. Wizja

Wizja futurystycznego świata Jonze jest nie tylko urzekająca, ale przede wszystkim przekonująca. Wykreowane przez nominowanych do Oscara scenografów (K.K. Barrett, Gene Serdena) wnętrza biur i mieszkań oraz plenery bezimiennego miasta będącego mieszanką  Los Angeles i Szanghaju pozwalają bez trudu zatopić się w świat Teodora i jego miłosnych perypetii.


5. Obsada

Poza głosem Scarlett Johansson na ekranie podziwiać możemy znakomitych artystów. Amy Adams, Rooney Mara i Joaquin Phoenix tworzą świetny aktorski tercet. Ich gra jest absolutnie pozbawiona brawury – w pełni podporządkowana opowieści. 

BP

piątek, 1 lutego 2013

5 powodów… by nie ufać zwiastunom, czyli zawiedzione nadzieje.


Intrygują, chwytają za serce, budzą niepokój. Oszałamiają montażem, olśniewają zdjęciami, uwodzą muzyką. Zaostrzają apetyt.  Sprawiają, że czas oczekiwania na filmową premierę staje się niekiedy udręką… Niestety, zdarza się, że nadzieje, które w nas wzbudziły okazują się płonne.

Oto pięć przykładów filmowych rozczarowań; znakomitych zwiastunów promujących słabe filmy.

1. Elizabeth. Złoty wiek



2. Matrix. Reloaded


3. 300


4. Solista


5. Obywatel Milk 


BP

Zapraszamy do nadsyłania własnych propozycji w komentarzach lub drogą mailową: 
krytycyz1pietra@gmail.com

czwartek, 17 stycznia 2013

5 powodów… by kolejny raz dać się uwieść Quentinowi Tarantino


1. Christoph Waltz. 

Jego obecność na ekranie wystarczyłaby z pewnością do sformułowania co najmniej trzech powodów, dla których warto obejrzeć „Django”. Kreowany przez niego Dr. King Schultz jest ucieleśnieniem inteligencji, praworządności, pomysłowości i rozbrajającego poczucia humoru. To jego najlepszy występ od początku kariery w Hollywood.


2. Ścieżka dźwiękowa. 

Twórca „Pulp Fiction” zdążył już wszystkich przyzwyczaić do swoich muzycznych fascynacji. To, co kilka lat temu nazwać można było awangardą, dziś jest kolejnym krokiem na dość utartej już, nomen omen, ścieżce. Muzyka w „Django” jest barwna i różnorodna. Obok utworów Ennio Morricone i Luisa Bacalova usłyszymy kilka piosenek w tym znakomite „Freedom” Anthony Hamiltona i Elayny Boynton.


3. Historia. 

Mimo komediowej konwencji Tarantino serwuję pokaźną dawkę wiedzy na temat rzeczywistości Stanów Zjednoczonych sprzed wojny secesyjnej. Jego pełne czarnego humoru i wyprane z politycznej poprawności spojrzenie na problem niewolnictwa jest bardziej wnikliwe niż można by się spodziewać.


4. Bezpretensjonalna rozrywka. 

Tarantino jest docenianym przez krytyków i filmoznawców za rozpoznawalny styl, umiejętną grę konwencjami i kulturowymi kontekstami, ale jednak przede wszystkim mistrzem kina rozrywkowego. W „Django” po raz kolejny oferuje znakomitą zabawę na przyzwoitym poziomie intelektualnym – tylko tyle, i aż tyle.


5. Uzębienie DiCaprio. 

Dawno nie widzieliśmy jamy ustnej Leonardo w tak opłakanym stanie. Nie jest to jednak powód do smutku. Aktor posługuje się nią bowiem z niewidzianą od lat sprawnością. Szkoda, że zabrakło go w gronie nominowanych do Oscara. W tym roku jednak, co ironicznie skomentowała Emma Stone, wyników głosowania Akademii w kategorii „najlepszy aktor drugoplanowy” nie można nazwać powiewem świeżości; o statuetkę powalczy pięciu panów, każdy z przynajmniej jednym Oscarem na koncie.



BP