środa, 10 października 2012

Rzuć wszystko i chodź na filmy!

Jesień zagościła  w Warszawie na dobre: poranki otulają coraz gęstsze mgły, kreska na termometrze kurczy się ze starości, a kasztany błyszczą ostatnimi promieniami słońca. Tymczasem wszyscy stołeczni kinomani wyczekują momentu, kiedy centrum miasta stanie się filmowym środkiem Europy, a na ekranach Kinoteki i Multikina rozkwitnie złoty liść kolejnej edycji Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Studenci wygrzebują z portfeli ostatnie grosze, pracownicy korporacji i urzędów zaraz po pracy biegną do kin, a wszyscy zainteresowani toczą przed kasami bój o bilety – mamy w Warszawie święto kina!

WFF dla każdego wygląda trochę inaczej. Dla jednych może być festiwalem kina dokumentalnego, krótkometrażowego, społecznego czy awangardowego. Miłość, wojna, sport, muzyka, islam, bunt, przestępczość... tematycznych ścieżek jest nieskończenie wiele, wszystko zależy od Ciebie.

Patrycja, Marcin, Agnieszka, Krystian, Natalia - oto nasza dziennikarska festiwalowa piątka. Przez 10 dni 28. Warszawskiego Festiwalu Filmowego na blogu "Krytyków" będziecie mogli przeczytać nasze recenzje, relacje, wywiady z twórcami.

Festiwal wystartuje za dwa dni - tymczasem prezentujemy garść WFFowych wspominków i nasze  propozycje filmów, które koniecznie trzeba zobaczyć podczas 28. Warszawskiego Festiwalu Filmowego.

Patrycja

Festiwal to dla mnie ostatni ciepły punkt jesieni – możliwość zetknięcia się z filmami, których
w innym wypadku nie dane byłoby mi poznać; wspomnienie licealnych wagarów – małych pielgrzymek do pobliskich kin – oraz pełne emocji dzielenie się wrażeniami po seansach. Szczególnie w pamięć zapadły mi trzy tytuły: „Czyściec” Roberto Rochina, czyli realizm magiczny z powodzeniem przeniesiony na wielki ekran  – mój pierwszy festiwalowy film a zarazem zwycięzca  sekcji Wolny Duch z 2009 r., od tamtego czasu mojej ulubionej; bałkańskie „Inne historie” (Odkrycia 2010) – macierzyństwo ciepło i z humorem sportretowane przez pięć młodych Bałkanek dorastających w kotle powojennej traumy oraz magiczne tajwańskie „Pewnego dnia” (Konkurs 1-2 z WFF 2010), cyberbaśń o przeznaczeniu, miłości i pułapkach losu.

Na co czekam w tym roku? Oczywiście na „Królewnę Śnieżkę” przeniesioną do Hiszpanii lat 20. – mojego zwiastunowego faworyta Wolnego Ducha; drugą część  trylogii Uricha Seidla „Raj: wiara” (w Pokazach Specjalnych) oraz przejmujące „Lilet, której nie było” (Konkurs Międzynarodowy) – oparty na faktach portret nastoletniej prostytutki próbującej przetrwać na ulicach Manili.

Z przyjemnością obejrzę też nowe filmy znanych polskich  twórców – Jakimowskiego, Pasikowskiego
i Fabickiego, a z ciekawości razem ze wszystkimi „Krytykami” pobiegnę na „Fuck for forest”, współfinansowany przez PISF dokument o kontrowersyjnej grupce pomysłowych ekologów… Też nie możecie się już doczekać? Widzimy się więc w Kinotece i Multikinie, JUŻ w najbliższy piątek!

"Królewna Śnieżka" (Blancanieves) reż. Pablo Berger

Marcin

W tym roku wybór filmów (jak zwykle) zaczynam od delikatnego spojrzenia na wschód. Turcja, Iran, Bałkany, kraje arabskie – to tam najłatwiej dziś o esencję  „magii kina”, która w zachodnim świecie jakby gdzieś się pogubiła. Chociaż trudno powiedzieć, czego oczekiwać po „Obcej” Filiz Alpgezmen (to jej debiut reżyserski), to przecież nikt tak dobrze jak Turcy nie potrafi mówić o poszukiwaniu tożsamości w zmieniającym się świecie. Na pewno nie zawiedzie też Mani Haghighi, znany ze współpracy z Ashgarem Farhadim – jego „Bez entuzjazmu” zapowiada się na inteligentną i nieco metafizyczną krytykę współczesnej cywilizacji. Nie można jednak zapominać, że kino to również widowisko – zapewnią nam je „Kwiaty wojnyYimou Zhanga z Christianem Bale’em w roli głównej. Autor dobrze przyjętych „Hero” i „Domu latających sztyletów” tym razem bierze na warsztat masakrę nankińską z 1937 roku. Ogromne poświęcenia z wielką historią w tle – czyżby „Lista Schindlera” w chińskim wydaniu?  

Chyba największą zaletą Warszawskiego Festiwalu Filmwego jest otwarcie na artystów niebanalnych, podążających własną, niekoniecznie zrozumiałą dla innych ścieżką. Balansowanie na granicy powinny zapewnić „Hotel Noir” w reżyserii Sebastiana Gutierreza (czeka nas błyskotliwa gra z konwencją czy tylko powierzchowna stylizacja?) i odwołująca się do hinduizmu filozoficzna „SamsaraRona Fricke (współautora słynnego "Koyaanisquatsi"). Ten drugi film pozbawiony jest dialogów - nic zatem nie będzie przeszkadzało w odbiorze muzyki autorstwa Lisy Gerrard, wokalistki zespołu Dead Can Dance, czyli gości specjalnych Festiwalu. Swobodna atmosfera spotkań z twórcami to też jeden ze znaków rozpoznawczych WFF – warto zostać po seansie, by zadać im pytania i chwilę porozmawiać.

"Kwiaty wojny" (The Flowers of War) reż. Yimou Zhang

Agnieszka

Od kiedy dołączyłam do grona widzów WFF-u uświadomiłam sobie co znaczy widzieć, słyszeć i wiedzieć więcej – premierowy repertuar co roku umożliwiał zapoznanie się z najświeższymi produkcjami z różnych zakątków świata. W obszernym programie każdy mógł znaleźć coś dla siebie – obrazy mieniły się rozmaitymi odcieniami i barwami, kusząc i przyciągając zarówno znawców kinematografii, jak i entuzjastów kina. W moim przypadku zainteresowanie festiwalem zrodziło się z zamiłowania do muzyki filmowej. Do zakupienia pierwszych biletów skłoniły mnie obrazy o tematyce muzycznej, przywołując chociażby „Nieściszalnych” (reż. O. Simonsson, J. S. Nilsson) z niesamowitą ścieżką dźwiękową wykorzystującą odgłosy miasta. Co chciałabym zobaczyć w tym roku? Żeby nie zgubić się w labiryncie blisko 200 filmowych opowieści, poniżej mały wycinek szerokiego spektrum tegorocznych propozycji repertuarowych.

Na początek, aby pobudzić do działania uśpioną wyobraźnię, polecam film otwarcia „Imagine” (reż. A. Jakimowski) – wraz z grupą niewidomych pacjentów lizbońskiej kliniki chorób wzroku można będzie opanować tajniki orientacji w przestrzeni. Ta wiedza przyda się w poszukiwaniu odpowiedniej sali kinowej, gdy zdecydujemy się na udział w „Sesjach” (reż. B. Lewin), wspomagając niemalże całkowicie sparaliżowanego czterdziestoletniego Marka, który będzie pracował nad aktywizacją swojego życia seksualnego. Jeżeli ktokolwiek poczuje się w nastroju do zwierzeń, najskrytsze tajemnice można będzie powierzyć Felixowi, detektywowi prowadzącemu nocne rozmowy o niekoniecznie moralnej treści w Hotel Noir (reż. S. Gutierrrez). Gdyby przy okazji zastanawiało Was, co współcześnie kryje się pod hasłem Męskość (reż. M. Spurlock), wszelkie wątpliwości rozwieje dokument poszukujący odpowiedzi na to pytanie. Osobom zaniepokojonym faktem, iż nie znajdą czasu na obejrzenie dostatecznie dużej ilości filmów na przestrzeni dziesięciu festiwalowych dni, zachęcam do udania się na projekcję obrazu Panie, panowie – ostatnie cięcie (reż. G. Pálfi) – za jednym zamachem, w przeciągu zaledwie 84 minut, można będzie prześledzić sceny miłosne z ponad pięciuset produkcji filmowych z całego świata. Na niepocieszonych będzie także czekać Kot do wynajęcia (reż. N. Ogigami) – z wdziękiem mruczący i znakomicie umilający atmosferę chłodnych jesiennych wieczorów.

"Imagine" reż. Andrzej Jakimowski

Krystian

Warszawski Festiwal Filmowy to dla mnie świetne wspomnienia - początki przygody z kinem, pierwsze kroki w Warszawie i po uniwersyteckich korytarzach. Wszystko nowe, wszystko nieznane i fascynujące. Taki był też mój pierwszy WFF z 2010 roku - zetknięcie z wielkim festiwalem (wcześniej moją filmową mekką były Dwa Brzegi, bliższe moim rodzinnym stronom). Ślęczenie z zakreślaczem w ręku w Empiku Juniorze,  próby (zwykle daremne) upchnięcia jak największej ilości filmów między zajęciami. Do tego prawdziwie heroiczny wyczyn  pogodzenia festiwalu ze studenckim budżetem (na ile seansów po 12, a na ile po 18 zł mogę sobie pozwolić?). Największym sentymentem darzę "Nieściszalnych" - zapamiętam ich jako oryginalne "Brzmienie hałasu" - zdobywców Nagrody Publiczności z 2010 roku. Zdrowo anarchizujący, łamiący schematy, a przede wszystkim niesamowicie zabawny film dziś spoczywa w wydaniu DVD (z festiwalowym listkiem kasztanowca na okładce) na mojej filmowej półce.

W tym roku  na mojej liście "must see" znalazło się niespodziewanie dużo dokumentów. Nikomu nie trzeba udowadniać, że dokumentalna forma jest wciąż odkrywana na nowo (udowodnił to nagrodzony w 2008 roku na WFF "Walc z Baszirem" czy  nagrodzona w tamtym roku "Droga na drugą stronę"). Kiedy myślę "kontrowersyjny dokument" przed oczami mam zwiastun "Fuck For Forest", którego sama dźwięczna nazwa intryguje i pragnie by wypowiadać nieustannie. Gdy zobaczyłem niespełna minutowy trailer po raz pierwszy na Planete+DOCu pomyślałem to nie może być polski film - jest zbyt dziwny, odjechany i kolorowy. Festiwal zweryfikuje wysokie oczekiwania.

Dawkę humoru i dystansu do rzeczywistości zapewni "Szejk i ja" (reż. Caveh Zahedi) i "Królowa Wersalu" (Lauren Greenfield) (którą bardzo chciałem obejrzeć już na festiwalu w Karlovych Warach). Nie powinien zawieść naczelny prowokator USA Morgan Spurlock  i jego "Męskość". Jako czciciel Stanleya Kubricka otaczam kultem wszystko i wszystkich, którzy zetknęli się z Mistrzem. Ma się więc rozumieć, że nie mogę odpuścić okazji do obejrzenia dokumentu o człowieku który zrobił oryginalne napisy (na tle słynnych "kochających się bombowców") do mojego ulubionego  "Dr. Strangelove". "Pablo" (reż. Richard Goldgewicht) to pozycja obowiązkowa w Konkursie Dokumentalnym.

Film otwarcia - "Imagine"  będzie dla mnie sentymentalnym powrotem do przeszłości. "Zmruż oczy" Andrzeja Jakimowskiego z 2003 to moja pierwsza wielka filmowa fascynacja. Nagrane z telewizji na kasetę obejrzałem kilkanaście razy. Minęło pięć lat od ostatnich "Sztuczek" - Jakimowski powraca z angielskojęzycznym filmem z zagranicznymi gwiazdami. Czy udało mu się zachować magię i urok  poprzednich opowieści?   

W programie Festiwalu znalazło się także kilka obrazów dotyczących radzenia sobie z trudną komunistyczną przeszłością. "Konfident" (reż. Juraj Nvota) z Maciejem Stuhrem czy "Drodzy zdradzani przyjaciele" (reż. Sára Cserhalmi) zapowiadają się interesująco - być może następne "Życie na podsłuchu" czeka na odkrycie?

  
"Konfident" (eŠteBák) reż. Juraj Nvota

Natalia

Mój Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy to przede wszystkim Wolny Duch. Ale nie tylko jedna sekcja filmowa – Wolny Duch nie daje się bowiem zamknąć w żadnych ramach i co roku bez opamiętania hula po ekranach i między fotelami festiwalowego kina. Przeglądając katalog szukam więc filmów, bohaterów i historii pełnych szaleństwa, lekkości, wyobraźni i humoru. Najlepiej z domieszką luzu i zajawki, bez względu na to czy będzie to palestyński rap, papuaski surfing, amerykański komiks czy najczarniejszy humor rodem z Danii. W tym roku szukam godnych następców tych motywów.
Palestyński „Slingshot Hip Hop” z WFF 2008 zamieniam więc na ten jeszcze bardziej odległy i wydawać by się mogło wręcz abstrakcyjny, bo mongolski. Zapomnijcie o stepach i mnichach, we współczesnym Ułan Bator liczy się bling, „Mongolian bling” („Mongolski rap”, reż. B. Binks).

O tym, że nie tylko muzyka, ale również „Deski” mogą zmienić świat całej społeczności mogliśmy przekonać się podczas WFF 2011. W tym roku to już nie surfująca Papua Nowa Gwinea i na pewno „To nie Kalifornia” (reż. M. Persiel), ale Niemcy lat 80., gdzie „subkultura deskorolkarzy udowadnia, że nie wszystko było tam szarą rzeczywistością zasnutą spalinami trabantów”.

Raperzy, surferzy - większość z nich wymięka przy niezniszczalnym papie najsłynniejszych postaci komiksowych, który udowadnia, że Wolny Duch nie zna granic, szczególnie tych wiekowych. Przy tak kultowej postaci niełatwo znaleźć godnego następcę, a jednak i tu tegoroczny festiwal ma parę ciekawostek do zaoferowania. Opowiedziana na WFF 2011 „Z wielką mocą: historia Stana Lee” znajduje swoją kontynuację pod postacią „Pablo” (reż. R. Goldgewicht), Pablo Ferro – szamana, ekscentryka, który pozwoli nam bliżej przyjrzeć się jego osobowości i pracom: czołówkom i trailerom, od „Dra Strangelove” po „Facetów w czerni”. O tym, że wiecznie młody Wolny Duch w zdrowym ciele tkwi postarają się przekonać nas również seniorzy zawodowo grający w „Ping Pong” (reż. H. Hartford, A. Hartford), nieraz rywalizujący ze sobą zacieklej niż młodsi sportowcy.

Na deser pozostaje już tylko ostateczna jazda bez trzymanki. Dla mnie do dziś stanowią taką „Jabłka Adama”, zwycięzca WFF 2005, szalona przypowieść pełna czarnego humoru oraz dobrego Wolnego Ducha, któremu na imię Mads (Mikkelsen). W tym roku w kategorii jazdy po bandzie zdecydowanym faworytem wydaje się dokument „Fuck For Forest” (reż. M. Marczak), którego tytuł, choć zaskakujący, wiele wyjaśnia – proekologiczna erotyka, zielone porno, czyli seks, który ratuje świat. Tego nie można przegapić!

"Fuck For Forest" reż. Michał Marczak


                                   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz