- Doświadczonemu twórcy udało się obronić przed pokusą schlebianiu masowemu odbiorcy i epatowania fizycznością głównego bohatera. Przeciwnie, percepcji oszczędnego aktorstwa Toma Hardy nie przyćmiewa jego znana z innych obrazów muskulatura. Nowy Mad Max jest mężczyzną z błyskiem w oku i o młodzieńczym wręcz uroku.
- Już dawno nie widzieliśmy w kinie rozrywkowym tak pięknie i wielowymiarowo ujętej starości i ułomności. Kobiety u kresu życia mają u Millera werwę i charyzmę. Są powierniczkami najcenniejszych skarbów ludzkości i nie boją się podjąć walki by je ochronić.
- Lata doświadczeń i przygotowań zaowocowały wybitnie spójnym scenograficznie obrazem, w którym każdy element od pedału gazu i kierownicy po maszynę bojową i mechanizm napędzający windę wygląda jak małe arcydzieło rekwizytorskiej sztuki.
- Dojrzali ludzie nie zwykli tracić czasu na czcze gadanie. Szkicowość scenariusza, w którym pada niewiele słów, a fabułę można streścić w trzech, niespecjalnie złożonych zdaniach sprawia, że dwugodzinny obraz składa się niemal wyłącznie z dynamicznej akcji. Walki bohaterów z przeciwnościami, wrogami i własnymi słabościami. W czasach zdominowanych przez przegadane i rozdęte do ponad trzech godzin blockbustery lapidarność Millera wychodzi widzom zdecydowanie na dobre.
- George Miller po raz kolejny w rozrywkowym obrazie zawarł swoistą społeczną diagnozę. „Mad Max: Na drodze gniewu” jest wszak obrazem z gruntu feministycznym, dowodzącym, że czas dominacji mężczyzn wkrótce się skończy. Nie zdziwmy się zatem jeśli kolejna odsłona przygód szalonego Maxa („Mad Max: The Wasteland”) nie obejdzie się bez niego w zupełności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz