czwartek, 17 stycznia 2013

5 powodów… by kolejny raz dać się uwieść Quentinowi Tarantino


1. Christoph Waltz. 

Jego obecność na ekranie wystarczyłaby z pewnością do sformułowania co najmniej trzech powodów, dla których warto obejrzeć „Django”. Kreowany przez niego Dr. King Schultz jest ucieleśnieniem inteligencji, praworządności, pomysłowości i rozbrajającego poczucia humoru. To jego najlepszy występ od początku kariery w Hollywood.


2. Ścieżka dźwiękowa. 

Twórca „Pulp Fiction” zdążył już wszystkich przyzwyczaić do swoich muzycznych fascynacji. To, co kilka lat temu nazwać można było awangardą, dziś jest kolejnym krokiem na dość utartej już, nomen omen, ścieżce. Muzyka w „Django” jest barwna i różnorodna. Obok utworów Ennio Morricone i Luisa Bacalova usłyszymy kilka piosenek w tym znakomite „Freedom” Anthony Hamiltona i Elayny Boynton.


3. Historia. 

Mimo komediowej konwencji Tarantino serwuję pokaźną dawkę wiedzy na temat rzeczywistości Stanów Zjednoczonych sprzed wojny secesyjnej. Jego pełne czarnego humoru i wyprane z politycznej poprawności spojrzenie na problem niewolnictwa jest bardziej wnikliwe niż można by się spodziewać.


4. Bezpretensjonalna rozrywka. 

Tarantino jest docenianym przez krytyków i filmoznawców za rozpoznawalny styl, umiejętną grę konwencjami i kulturowymi kontekstami, ale jednak przede wszystkim mistrzem kina rozrywkowego. W „Django” po raz kolejny oferuje znakomitą zabawę na przyzwoitym poziomie intelektualnym – tylko tyle, i aż tyle.


5. Uzębienie DiCaprio. 

Dawno nie widzieliśmy jamy ustnej Leonardo w tak opłakanym stanie. Nie jest to jednak powód do smutku. Aktor posługuje się nią bowiem z niewidzianą od lat sprawnością. Szkoda, że zabrakło go w gronie nominowanych do Oscara. W tym roku jednak, co ironicznie skomentowała Emma Stone, wyników głosowania Akademii w kategorii „najlepszy aktor drugoplanowy” nie można nazwać powiewem świeżości; o statuetkę powalczy pięciu panów, każdy z przynajmniej jednym Oscarem na koncie.



BP


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz