Rok 2012
ujawnił zastanawiającą słabość producentów do czarnowłosej dziewczynki o porcelanowej
cerze – podczas gdy inne klasyczne baśnie (jak choćby „Kopciuszek” czy „Śpiąca
królewna”) wciąż czekają na swoje ekranizacje, „Śnieżka” tylko podczas bieżącego
roku doczekała się trzech nowych odsłon. Tendencja jest obiecująca – każdy kolejny
film okazuje się lepszy, a hiszpańska „Blancanieves” błyszczy na tle
wcześniejszych tytułów, wspinając się na zupełnie inny poziom artystyczny. To dopracowany
do ostatniego ujęcia reżyserski majstersztyk i stuminutowy hołd złożony
dorobkowi światowego kina (w sentymentalnej podróży do początków XX wieku).
Historia
„Śnieżki” przefiltrowana jest przez społeczno-obyczajowy kalejdoskop Hiszpanii
przełomu lat 20. i 30., i, jak w przypadku oryginału, rozpoczyna się jeszcze
przed narodzinami dziewczynki. Poznajemy jej rodziców – światowej klasy
torreadora Antonio Villaltę i jego piękną żonę, Carmen de Trianę, sławną
tancerkę flamenco. Kiedy w skutek nieszczęśliwego wypadku mężczyzna zostaje
sparaliżowany, a jego małżonka umiera przy porodzie, na horyzoncie pojawia się
Encarna – pielęgniarka spragniona sławy i majątku bogatego pacjenta. Maleńka
Carmencita trafia początkowo pod opiekę Babci, jednak sielanka nie trwa zbyt
długo – wkrótce kobieta umiera, a dziewczynka musi przeprowadzić się do domu
ojca, więzionego przez chorobę i okrutną żonę. Jak niełatwo zgadnąć, życie
Carmencity będzie odtąd przepełnione obowiązkami, pracą i szeroko pojętym nieszczęściem.
Fortunnym zbiegiem okoliczności dziewczynce uda się jednak poznać ojca, a
popołudnia, które spędzą razem na nauce flamenco i sztuki ujarzmiania byków
będą jedyną radością w jej życiu radością. Po śmierci męża Encarna nie zawaha się podnieść
ręki także na Śnieżkę, ale próba morderstwa zakończy się fiaskiem. Pozbawiona tożsamości
dziewczyna dołączy do wędrownej grupy karlich torreadorów, dzięki którym na
nowo odkryje własne umiejętności matadora, sławne wkrótce w całym kraju.
Trudno
powiedzieć o fabule „porywająca” – historię Śnieżki zna przecież każdy z nas –
a jednak film ogląda się z ogromną przyjemnością. Uwagę widowni przyciąga każdy
kolejny kadr pojawiający się na ekranie – zdjęcia są ujmująco perfekcyjne, ale
nie rażą sztucznością. Czarno-biała kolorystyka, w której utrzymany jest film i
przyjęcie konwencji kina niemego (z zabawnymi planszami dialogowymi
przecinającymi kolejne ujęcia) dodają opowiadanej historii nie tylko uroku,
lecz także autentyczności – mamy wrażenie, że nie tylko fabuła, ale też jej
realizacja zostały przeniesione do początku wieku. Dynamiczny montaż i sensacyjna fabuła dowodzą jednak, że to tylko zabawa konwencją kina klasycznego, a nie próba naśladowania go. Niejednokrotnie zresztą reżyser
pokaże widzowi, że cytaty i zapożyczenia to element jego stylu – w „Śnieżce” roi
się od nawiązań i motywów zaczerpniętych z dorobku kinematografii zarówno hiszpańskiej,
jak i światowej. Zbliżenia Bergmana, teatralne aktorstwo Buñuela, muzyczne fascynacje Carlosa Saury – to tylko niektóre ze
stylistycznych zapożyczeń, jakie możemy zauważyć w filmie. Również kreacje
bohaterów nawiązują do postaci znanych z kadrów światowych arcydzieł – wędrowna
grupa ulicznych artystów to uśmiech w stronę „La Strady”, Encarna do złudzenia
przypomina Normę Desmond z „Bulwaru Zachodzącego Słońca” (o czym świadczy
choćby obsesja na punkcie sławy czy scena morderstwa w basenie), a pewna pani
zafascynowana martwą już Śnieżką zdaje się być uznaniem dla dokonań Almodovara,
będącego, bądź co bądź, ikoną współczesnego kina hiszpańskiego. Co istotne, ten
pokaz kinematograficznej erudycji reżysera nie przeszkadza w odbiorze filmu –
nawet ci, którzy nie zauważą powiązań, zachwyceni będą żywiołową muzyką,
komizmem sytuacyjnym i kadrami dającymi upajającą wręcz przyjemność ich
podziwiania.
Ciekawy
kontekst przynosi nam psycho-socjologiczna metamorfoza głównej bohaterki –
matador to przecież rola wybitnie męska, tu jednak świadomie przyjęta przez
dziewczynę (która również dobrze mogła przecież zostać, jak matka, tancerką
flamenco). Nie sądzę, żeby był to przypadek – zarówno ścięte włosy, jak i brak
księcia (jego uroczy substytut w kontekście fabuły na niewiele się zdaje)
sugerują wprowadzenie do tej powszechnie znanej historii powiewu nowych
wartości. Czy ogromna, samotna łza spływająca po policzku dziewczyny w ostatnim
ujęciu jest do nich komentarzem?
„Królewna Śnieżka” to filmowy hołd złożony
hiszpańskiej kulturze, baśni braci Grimm oraz kinematografii początku XX w. Czarno-biała satyra z
perfekcyjną obsadą, pięknymi zdjęciami i ironicznym humorem. Audiowizualna
uczta pozwalająca spojrzeć na kinematografię z ożywczym dystansem – dla
wszystkich gotowych na ryzykowny flirt z konwencją kina niemego.
(BLANCANIEVES) DRAMAT. HISZPANIA 2012. Reżyseria: Pablo
Berger Wystąpili: Macarena García, Maribel Verdú, Daniel Gimenez Cacho, Angela Czas: 99'
Patrycja Calińska
A premiera w Polsce parę dni temu... ciekawa recenzja. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń