Pójść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko...
Najnowszy film Andrei Arnold, reżyserki głośnego „Fish Tank”, wymyka się dotychczasowym sposobom obrazowania „Wichrowych Wzgórz”, klasycznej powieści Emily Brontë. Romantyczny landszaft misternie konstruowany z wystrzępionych filmowych skrawków – fragmentaryczna fabuła, rozedrgana kamera, urywkowe dialogi – w sposób dosłowny buduje atmosferę emocjonalnej szarpaniny pomiędzy bohaterami. Jednak mimo niewątpliwej wizualnej wartości, z tej ekranowej batalii najbardziej poszarpane wyjść mogą nerwy widza.
Pejzaż Arnold wyraźnie rozbity jest na dwa odmienne segmenty. Reżyserka nie zachowuje proporcji wyniesionych z literackiego pierwowzoru i wyraźnie rozciąga i faworyzuje pierwszy z nich skupiający oko na wspólnym dzieciństwie bohaterów. Część ta zostaje w znaczącym stopniu zdominowana przez obraz rozbuchanej natury, która koresponduje z młodzieńczym temperamentem i bez zbędnych słów wyraża myśli i afekty postaci, w czasami nieco zbyt uproszczonych metaforach. Dialogi ograniczone zostają do minimum, by prym na ekranie wieść mogły pierwotne instynkty i eksplodujące zewsząd fauna i flora, a te na Wichrowych Wzgórzach są diabelsko niespokojne: akcja dziecięcych zabaw i fascynacji tonie w grzęzawiskach wrzosowisk przy akompaniamencie dmącego wiatru, przenikającego do szpiku kości deszczu i ujadania na wpół dzikich psów. Poetyckie, dopracowane w najmniejszym detalu zdjęcia prowadzone drżącą ręką Robbie'ego Ryana niewątpliwie zapracowały na otrzymane w Wenecji i Bydgoszczy nagrody, genialnie chwytają bowiem obłędne piękno owej przyrody, którego nie jest w stanie zakłócić naturalizm i surowość wizji Arnold zastępujące tutaj charakterystyczne dla filmów z epoki przepych i dekoracyjność. W ten nieokiełznany świat wpisanych zostaje dwójka wiodących bohaterów – mała Cathy i otoczony opieką i względami jej ojca, czarnoskóry Heathcliff. Gdy ten pierwszy raz pojawi się na ekranie, wyszczerzy poczerniałe kły do szczekającego psiska, moment ten od razu zdefiniuje jego pozycję w dramacie – razem z Cathy przynależą oni do sfery zwierzęcej, popędowej, która rządzi się innymi regułami niż te dotychczas znane z dziewiętnastowiecznych salonów. Kiedy Cathy zlizuje czubkiem języka krew z pleców Heathcliffa nie stanowią oni duetu romantycznych protagonistów, a, niczym dwa umorusane szczenięta, jedynie kolejny element stale eksponowanego na ekranie bestiariusza zamieszkującego Wichrowe Wzgórza. Nawet późniejsze bawialniane zbliżenia pary tylko udowodnią tezę, że człowieka można wyrwać z jego naturalnego środowiska, ale prawdziwej natury z człowieka – nigdy.
Naturalistyczna gwałtowność i agresja postaci mogą budzić konsternację, choć powinny cichy aplauz. W kontekście dyskusji o filmie Arnold można napotkać opinie – być może budowane na wyrosłych z dotychczasowych adaptacji wyobrażeniach na temat przytaczanej tu historii - jakoby obraz ten tak dalece oddalił się od literackiego pierwowzoru, iż nie należy rozpatrywać go na tym tle. Gdy jednak po obejrzeniu wspomnianych, klasycznych w swej wymowie ekranizacji zetknie się z właściwą powieścią można doświadczyć – poza niewątpliwą przyjemnością lektury – niemałego zdumienia. W konfrontacji z ekranowymi reprodukcjami oryginał okazuje się fascynująco pozbawiony melodramatyzmu i przepełniony niespotykaną brutalnością i okrucieństwem (to wszak ze względu na nie tekst, wydany pod męskim pseudonimem Ellis Bell, wywołał w swoich czasach pokaźnych rozmiarów kontrowersje). Interpretacji Arnold należy oddać, iż udaje jej się szczelnie wypełnić tę niszę i uwydatniając drapieżność przedstawionego świata zbliża się ona do sedna powieści, jak żadna z dotychczasowych adaptacji. Reżyserka nie powściąga niestety w porę swego entuzjazmu i z czasem obraz przeistacza się w wirującą karuzelę niczym nieuzasadnionej już przemocy, gdzie każdy kolejny ruch przynosi nowe palące sińce i zadrapania. Wszechobecny na ekranie gwałt opisany dodatkową dawką wulgaryzmów oraz wzbudzająca kontrowersje przemiana Heathcliffa z powieściowego Cygana o cerze śniadej w chłopca murzyńskiego stanowią niewątpliwie ciekawy zabieg pozwalający na odczytywanie „Wichrowych Wzgórz” w kontekście uniwersum twórczości Arnold stojącego pod znakiem współczesnego wyspiarskiego kina społecznego. Reżyserka sięga po język opisu znany z jej dotychczasowych filmów, nie należy jednak w zupełności ignorować tradycji literackiego oryginału – wszak to, iż bohaterowie opluwają się inwektywami nie jest autorskim pomysłem Arnold, a ma swoje sączące źródło już w samym tekście Brontë.
Nie samym jednak, nawet poruszająco sfilmowanym, okrucieństwem ekranowa dramaturgia stoi i z tą jest tu na nieszczęście niebywale krucho. Zdawać by się mogło, iż za gwałtownością gestów prędzej lub później podążyć powinna gwałtowność uczuć, szczególnie tych najbardziej pożądanych, czyli wzbudzonych u widza, tak się jednak nie staje. Gęstniejące napięcie, gdy obraz podpowiada nam, że kiełkująca na naszych oczach relacja Cathy i Heathcliffa powoli nabiera niebezpiecznych kształtów duchowego kazirodztwa, któremu nie przyjdzie się spełnić, momentalnie rozwiewane jest na malowniczych porośniętych wrzosem nizinach filmowych dłużyzn. Ta chwiejna, sinusoidalna konstrukcja będzie towarzyszyć niestety całości obrazu, nawet zgoła odmiennej w charakterze części drugiej, kiedy to młody Heathcliff odejdzie w ciemność ulewy, by już za chwilę zza mlecznobiałej mgły powrócić dojrzalszym i żądnym odwetu za doznane poniżenie.
Drugi segment filmu toczy się w dużej mierze w ulokowanym w pobliżu Wichrowych Wzgórz Drozdowym Gnieździe, przybytku, którego panią przez małżeństwo staje się Cathy. W posiadłości dotychczasowa rzeczywistość zostaje statycznie zawieszona. Nieokiełznany wiatr nie hula już w grzywach traw i włosów – pękate owoce spokojnie rumienią się na gałęziach, kwiecie grzecznie rozwija swe płatki, bliki ciepłego ogrodowego światła ślizgają się po wyprasowanych uśmiechach i kołnierzykach bohaterów. Ta rozkoszna sielanka to jednak tylko porzekadłowa cisza przed wyjącą burzą, która rozpęta się, gdy spod pękającej skorupy konwenansów zacznie wypływać wrzący temperament bohaterów. Dojrzała Cathy w interpretacji Kai Scodelario pod delikatną powłoczką kryje arogancję i kaprysy, które tak doskonale opisywały ją w powieści. Gdy wyzywająco przydeptuje twarz powalonego Heathcliffa lub z zuchwałym grymasem na ustach dręczy swą szwagierkę, ma w sobie wciąż coś z nieokrzesanego stworzenia, które w pierwszej części filmu intrygująco wykreowała Shannon Beer. Rozpaczliwą, obsesyjną naturę Heathcliffa Jamesa Howsona również tuszuje fasada ułożonego pensjonariusza. Jego poprzednikowi, Solomonowi Glave'owi, nie starczyło ikry, by dorównać partnerce, na tym etapie bohaterowie stają się równorzędnymi wspólnikami w swym szaleństwie, bardziej zmysłowym i niedopowiedzianym niż to miało miejsce jeszcze przed momentem – Arnold udaje się powoli wyważać ten delikatny punkt ciężkości pomiędzy agresywnością a nieuniknionym melodramatyzmem. Mimo wcześniejszego peanu nad potencjałem przełożenia brutalności literackiego oryginału na ekran, fakt, iż druga część filmu unika dramatycznego przechyłu w którąkolwiek ze stron sprawia, że jest to wizja wciąż bliższa memu niewieściemu sercu niż ta zaproponowana przez Arnold w pierwszej połowie seansu. Mam jednak świadomość, iż nie każdy podzieli to zdanie, ba, wiele osób już to uczyniło, tropem reżyserki faworyzując początkowe partie filmu, dalszym odmawiając swego uznania oskarżeniami o papierowość i brak chemicznej reakcji. Cóż, w takich okolicznościach nie pozostaje nam nic więcej, jak tylko zgodzić się w tym, że się nie zgadzamy.
Kluczowe punkty relacji na linii Cathy-Heathcliff zostały w obrazie Arnold zręcznie wypreparowane z powieści Emily Brontë kosztem jej pozostałych elementów składowych. Najokazalszymi zmianami są tutaj nieobecność pierwszego narratora, Lockwooda, którego skromna osoba tworzyła klamrę zapisanej historii (film zamknięty zostaje w ramie wizualnej w postaci finalnej fazy obłędu Heathcliffa) oraz marginalizacja drugiej narratorki, Ellen Dean. W scenopisie zabrakło także miejsca na losy kolejnego pokolenia mieszkańców Wichrowych Wzgórz, które w tekście stanowiły kontrapunktującą puentę dla dziejów Cathy i Heathcliffa. Takie swoiste zamknięcie filmowego dramatu stanowi natomiast piosenka rozbrzmiewająca w finale, jedyny w trakcie seansu akcent muzyczny nie wywodzący się w sposób naturalny ze świata przedstawionego, w którym dotychczas akompaniowały bohaterom szumy, szmery i szelesty domostwa i otaczających go wrzosowisk. Najzupełniej współczesny w swym charakterze utwór folk-rockowego zespołu Mumford & Sons rozbrzmiewa w ostatnich scenach wpisując się w obraz w sposób... No właśnie – w jaki? Ciężko orzec czy efekt tego zabiegu jest przyjemnie intrygujący (mówienie o nowatorstwie byłoby niemałą przesadą) czy ciężki do przełknięcia w swej pretensjonalności. Niestety z takim posmakiem ambiwalentnego zakłopotania – ni to wstrząśnięcia, ni to zmieszania – może pozostawić widza całość dzieła Andrei Arnold.
Natalia Maliszewska
(WUTHERING HEIGHTS) DRAMAT/ROMANS. WIELKA BRYTANIA 2011. Reżyseria: Andrea Arnold. Scenariusz: Andrea Arnold, Olivia Hetreed (na podstawie powieści Emily Brontë). Zdjęcia: Robbie Ryan. Scenografia: Alice Norris, Helen Scott, Christoper Wyatt. Obsada: Kaya Scodelario, James Howson, Shannon Beer, Solomon Glave. Dystrybucja: Gutek Film. Czas: 128'
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz