„Jeżeli myślisz, że dobrze znasz tę historię, zastanów się raz jeszcze.” Podobno, porównując nowy film duetu scenarzystów Jossa Whedona i Drewa Goddarda, twórców „Projekt: Monster” oraz świeżynki „Avengers”, ze znaną wszystkim „Piłą” ta oststnia wydaje się być jedynie niewinną zabawą. O jakim filmie mowa? O teleturnieju dla znawców gatunku horroru, bardziej wielopoziomowego i zagmatwanego niż sama „Incepcja”. Śladami kultowych produkcji, które przez dekady przyprawiały widzów o dreszcze, zręcznie poprowadzi film „Dom w głębi lasu”.
Historia zaczyna się niezwykle tendencyjnie. Piątka przyjaciół postanawia wspólnie odpocząć z dala od zgiełku miasta. Sielanka bohaterów idealnie kontrastuje z krwawą jatką, która czeka ich, kiedy przekroczą próg zapomnianego domu w głębi lasu. Równolegle, w tajemniczej firmie, dwoje mężczyzn, którym do szczęścia najwidoczniej przestały wystarczać już tylko ekskluzywne samochody, postanawia zabawić się kosztem niczego nieświadomych studentów, zwabiając ich wprost w zastawioną wcześniej pułapkę. Każdemu z osobna reżyserują jego własną wersję horroru, który niestety nie skończy się happy endem. Przypomina to produkcję reality show rodem z filmu „Truman Show”, jednak w wersji zdecydowanie bardziej brutalnej. Biznesmeni zabawiają się w niewidocznych animatorów wolnego czasu, zapewniający „wakacjowiczom” wrażenia, których nie zapomną do końca swojego krótkiego życia.
Bo tego, że każdy z bohaterów zginie, można być pewnym od samego początku filmu. Twórcy wydają się przekomarzać z widzem, zadając mu pytania „I co z tego? Żal ci ich?”. Z wykreowanymi przez Whedona i Goddarda postaciami dość ciężko się zżyć. To bohaterowie bardzo prości, schematyczni, można powiedzieć – typowi dla większości horrorów: każdego z nich niezwykle łatwo opisać zaledwie jednym przymiotnikiem. Za przykład niech posłużą stereotypowa blondynka emanująca seksapilem, a nie koniecznie grzesząca inteligencją oraz towarzyszący jej sportowiec o podobnych przymiotach lub też dziewczyna praktycznie nie widząca świata poza książkami. Nuda. W związku z tym zapewne nikomu nie zrobi się smutno, kiedy pożerać ich będą zombie, albo groteskowo przerośnięta kobra.
Zmagania piątki ofiar bacznie obserwują pracownicy firmy. Wyścig ze śmiercią dostarcza im doskonałej rozrywki, okraszonej dreszczykiem emocji. Biznesmeni przyjmują od swoich podwładnych zakłady pieniężne, dotyczące wytrzymałości bohaterów, a także dokładnego sposobu ich egzekucji...
„Dom w głębi lasu” może zatem albo zanudzić i zostać wrzucony na półkę ze słabymi hollywoodzkimi produkcjami z kosztownymi, głośnymi efektami specjalnymi, albo też dać sympatykom horroru trochę do myślenia. Może zapewnić widzom półtoragodzinny galop przez znane od lat symbole, motywy i filmowe tricki, zręcznie zapakowane w nowe ramy, a później nieudolnie podarowane jako coś świeżego, niebanalnego. Z drugiej strony jest w stanie obnażyć również absurd, który wkrada się w większość produkcji tego gatunku. Odgrzewanie wciąż tych samych konwencji, trudno czasem nazwać już nawet tylko nudą. Swoją przewidywalnością zabijają radość z oglądania filmów grozy, niczym epizodyczna, jednak bardzo charakterystyczna postać jednorożca z „Domu...”, mordującego ofiary swoim rogiem.
W takim wypadku trudno jednoznacznie stwierdzić, czy Whedon i Goddard, we współpracy z hollywoodzką wytwórnią „Liongate”, wypuścili z klatki prawdziwego ekranowego tygrysa, czy zaledwie potulnego, kanapowego pupila.
Katarzyna Piasecka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz