sobota, 28 kwietnia 2012

Obrócić kamerę


Dokumentaliści mogą, śladem Jarosława Szmidta, autora dokumentu o Janie Pawle II „Szukałem was…”, opowiedzieć z rozmachem o wielkim człowieku lub tak jak Kazimierz Karabasz w „Portrecie w kropli” intymnie o nas maluczkich. Nieliczni próbują opowiedzieć o sobie.

Zaglądają w głąb siebie albo chcą błyszczeć przed kamerami. Jedno i drugie może wydawać się zaprzeczeniem czystego dokumentu. Kim są ci, którzy się na taki krok decydują? 


Prowokatorzy

Mówią, że nazywają się Andy Bichlbaum i Mike Bonanno. Tak naprawdę to Jacques Servin i Igor Vamos - jednak cały świat zna ich jako yes-menów. Przyświeca im jeden cel – obnażyć hipokryzję wielkich korporacji. Robią to w specyficzny dla siebie sposób - yes-meni zakładają fałszywe strony internetowe czołowych światowych koncernów i podają się za ich rzeczników prasowych.


Yes-Meni naprawiają świat (2008)

W ten sposób w roku 2004 Andy Bichlbaum jako Jude Finisterra, fałszywy rzecznik DOW Chemical Company, właściciela Union Carbide, firmy odpowiedzialnej za jedną z największych katastrof ekologicznych w historii, wystąpił przed 300 milionową widownią BBC. Na wizji poinformował, że w dwadzieścia lat po katastrofie w Bhopalu jego firma zamierza sprzedać Union Carbide i przeznaczyć 12 mld dolarów na rekompensaty dla tysięcy poszkodowanych. Ta informacja cytowana przez naczelne agencje prasowe, jak mówią sami podekscytowani bohaterowie, „wymiotła 2 mld dolarów z wyceny rynkowej spółki” i musiała być długo odkręcana przez koncern.

Mike i Andy pytają liberalnych ekonomistów „co zrobić by naprawić świat?” i z rozbawieniem słuchają ich mądrych odpowiedzi. Walczą o alterglobalistyczną ideę i świetnie się przy tym bawią. Ukrytymi kamerami rejestrują siebie na wzajem i znudzone twarze uczestników specjalistycznych konferencji na których jako fałszywi prelegenci prezentują najbardziej chore i absurdalne projekty. Kamera kocha yes-menów.   

Ich ideologiczny prekursor to równie lubiany co znienawidzony Michael Moore. Autor nagrodzonego Złotą Palmą „Fahrenheita 9/11”, zawsze w charakterystycznej dżokejce, rozmawia z ubogimi, pokonanymi przez kryzys  Amerykanami, ostentacyjnie i bardzo medialnie walczy o wolność wszędzie tam gdzie wydaje mu się ona zagrożona.


Kapitalizm, moja miłość  (2009)

W jego oczach świat jawi się prostym -  z jednej strony szefowie koncernów i politycy, z drugiej prości, opuszczeni przez nich Amerykanie. Gdzie jest sam Moore?  Po środku, zawsze w kadrze – mediator, obrońca, grzmiący głos rozsądku, upominający się o podstawowe prawa. W swoim ostatnim filmie „Kapitalizm: moja miłość” skonsternowaną urzędniczkę kongresu pyta wprost  -Gdzie są nasze pieniądze?. Pod jedną z instytucji finansowych podchodzi z workiem z namalowanym symbolem dolara i mówi do stojących przed wejściem ochroniarzy - Przyszedłem po pieniądze zabrane amerykańskiemu społeczeństwu. Tutaj zmieści się chyba 10 mld dolarów. W razie czego mam więcej worków. To jego własne show, wielki performance.  

Eksperymentatorzy


Traktują swoje ciało, umysł, bądź rodzinę jako poligon doświadczalny. Morgan Spurlock w „Super Size Me” przez trzydzieści dni żywił się tylko jedzeniem z McDonalds’a. Przytył dwanaście kilogramów, poziom cholesterolu we krwi wzrósł u niego wielokrotnie. Przed kamerą zwierza się z rosnących z dnia na dzień niepokojących objawów – zawrotów głowy, osłabienia. Widz towarzyszy mu w jego eksperymencie cały czas – widzimy jak po zjedzeniu swojego pierwszego zestawu Supersize wymiotuje z przejedzenia przez okno samochodu. Trudno rozstrzygnąć czy w ciągu miesiąca można tak odczuć fastfoodową dietę i jaka część z objawów Morgana jest prawdziwa. Niewątpliwie jego poświęcenie przyniosło skutek – w roku premiery „Super Size Me” McDonalds’ wprowadził do swojego menu sałatki i raz na zawsze wyrzucił z 
niego zestawy Supersize.


Super Size Me (2004)

John Webster, autor dokumentu „Recepta na klęskę” bierze pod lupę swoją rodzinę. Czy współczesny człowiek może zupełnie przestać szkodzić swojej planecie? – takie pytanie zadaje sobie bohater i  postanawia ograniczyć ilości dwutlenku węgla emitowanego w swoim gospodarstwie domowym. Eksperyment ma trwać rok, a Webster i jego najbliżsi początkowo nie zdają sobie sprawy jak wiele będą musieli poświęcić. Przestają kupować  produkty zawierające pochodne ropy naftowej (wszystkie plastikowe opakowania, pasta do zębów ze sklepu), dojeżdżać mogą tylko komunikacją miejską i koleją. Wszystkie wysiłki okazują się daremne, Webster, który chciałby przedłużyć eksperyment napotyka na sprzeciw swojej rodziny, sam spostrzega, że w swojej ekologicznej krucjacie zaszedł za daleko.


Recepta na klęskę (2009)

Prowokatorzy chcą być w centrum uwagi, eksperymentatorzy bywają tak drobiazgowi, że przekraczają barierę inscenizacji. Czy można wierzyć dziewczynie Spurlocka, która wprost do kamery mówi o pogorszeniu jakości ich życia seksualnego? Czy nagrywane w wielu ujęciach kłótnie Webstera ze sprzeciwiającą się eksperymentowi żoną są prawdziwe?

W pułapkę inscenizacji całkowicie wpadł Gunnar Hall Jensen w swoim filmie „Gunnar szuka Boga”. Reżyser, który wiedzie spokojne życie przedstawiciela sytej, norweskiej klasy średniej, czuje niewytłumaczalną pustkę i wypalenie, o czym skrzętnie informuje widza, dobierając do tego odpowiednio wyreżyserowane i udramatyzowane kadry.  Gunnar wyrusza w duchową podróż, której motywy od początku wydają się fałszywe, a puenta łatwa do przewidzenia. Kierując kamerę w swoją stronę twórcy muszą liczyć się z tym, że każda blaga zostanie przez  widza szybko wyłapana.


Gunnar szuka Boga (2011)
Patrzący wstecz

O trzeciej w nocy obudził mnie telefon. Po drugiej stronie ktoś krzyczał. Po pół godziny zdołałem zrozumieć z tego bełkotu, że to Kinski, podekscytowany moim scenariuszem  <<Aguirre, gniewu bożego>> dzwoni, że chce grać główną rolę – opowiada Werner Herzog w swoim filmie „Mój ukochany wróg”. To nie tylko film o wybuchowym, nieprzewidywalnym Klausie Kinskim, ale także o próbującym go poskromić Herzogu. Reżyser odbywa sentymentalną podróż między innymi do mieszkania w którym dorastał i w którym los zetknął go po raz pierwszy z Kinskim, do plenerów amazońskiej dżungli w których kręcił Aguirrę i Fitzcarralda. Dzięki filmowi nie tylko możemy zgłębić psychikę nieprzewidywalnego, skłóconego z całym światem aktora-szaleńca, ale także poznać warsztat  Herzoga i zrozumieć niezwykłą konsekwencję, upór z jakim działa ten reżyser-samouk. To uporządkowane, zdystansowane i życzliwe przeszłości spojrzenie.


Mein liebster feind (1999)

Na swoje życie i współpracę z wielkimi spogląda także Agnes Varda, autorka filmu „Plaże Agnes”. Pierwsza dama francuskiej nowej fali, twórczyni „Cleo od 5 do 7”, która przyjaźniła się z czołowymi  przedstawicielami ruchu, tworzy mozaikę, dzieło, które zachowuje naturę wspomnień – ich impresyjność, nieuporządkowany charakter. To zbiór szkiełek, kamyczków, drobiazgów.


Plaże Agnes (2010)

Zarówno Varda jak i Herzog pozostają autentyczni ponieważ mówią o sobie pośrednio, z dystansem. Herzog wspominając Kinskiego, Varda poświęcając dużą część swojej opowieści twórcom Nowej Fali.
Przed kamerą rozpaczliwie zmaga się z samym sobą i przeszłością Kim Ki-duk, który po trzech latach milczenia wraca z filmem „Arirang”. Wypadek na planie „Snu”, który niemal skończył się tragicznie, wstrząsnął reżyserem  i sprawił, że na dwa lata zamknął się (z kamerą) w pozbawionej wygód chatce gdzieś na koreańskiej prowincji. Wielbiony przez Europę za „dalekowschodnią metafizyczność” reżyser, w samotności próbuje spojrzeć na swoje dokonania,  prowadzi dialogi z samym sobą, zawodzi smutną pieśń Arirang… i składa rewolwer, który pomoże mu metaforycznie rozprawić się ze swoimi filmami. Czy to prawdziwa niemoc twórcza i poszukiwanie siebie, czy może sztuczny, wydumany koncept i żart z widza? Trudno rozstrzygnąć.


Arirang (2012)

Autoterapeuci 

Film może być terapią, a kamera lekarstwem.  Ari Folman, bohater i reżyser, dokumentalnej animacji, „Walc z Baszirem”, całkowicie wyparł ze swojej pamięci pierwszą wojnę domową w Libanie w której brał udział jako izraelski żołnierz. Wówczas doszło do masakry w Sabrze i Szatili w której z ręki maronickich oddziałów (libańskich chrześcijan) zginęło  około trzech tysięcy palestyńskich uchodźców. Obóz w którym dokonało się ludobójstwo był otoczony przez izraelskie wojsko, które do tej pory utrzymuje, że nic nie wiedziało o rozgrywającej się tam rzezi.   

Folman odwiedza swoich dawnych towarzyszy broni, którzy dzisiaj mają własne rodziny, a wtedy byli młodymi, nie znającymi życia chłopakami. Z dialogów z nimi wyłania się jeden z najbardziej wyrazistych obrazów szaleństwa wojny, w której podział na kata i ofiarę, odpowiedzialność za czyny, gdzieś się rozmywają.  Staliśmy na dachu i zobaczyliśmy skąpane w świetle niebo. Race miały im pomagać w tym, czym się zajmowali – mówi Folman -Czy wystrzeliwałeś te flary? – pyta jego przyjaciel. Czy to ważne? – odpowiada reżyser - Czy to sprawi jakąś różnicę, czy je wystrzeliwałem, czy po prostu widziałem flary, które pomagały ludziom zabijać innych?


Walc z Baszirem (2009)

Marcin Koszałka, operator, autor nagradzanych zdjęć do „Pręgów” i „Rewersu” wykorzystał kamerę do samoobrony. W jego debiucie „Takiego pięknego syna urodziłam” jesteśmy bombardowani wyzwiskami, które padają z ust jego matki. Podstarzała kobieta, w papilotach i z papierosem w ręku upokarza go na każdym kroku, uważa za nieudacznika, dziwkarza, łachudrę, wiecznego studenta bez talentu. Oko kamery Koszałki pozostaje jednak niewzruszone, czai się pod drzwiami kuchni, cofa się, gdy agresywna matka w napadach szału krzyczy „Zobaczysz rozwalę ci to!”, ale rejestruje dalej. Koszałka nagrywa też siebie, milczącego, niewrażliwego na potok agresji, leżącego na kanapie i patrzącego w sufit.


Takiego pięknego syna urodziłam (1999)

W jego oskarżanym o ekshibicjonizm podejściu jest jednak metoda. Dokumentalista pokazuje nagrany materiał matce i choć ta, zobaczywszy żywy obraz swojej domowej tyranii, wydaje się pozostawać prawie niewzruszona, pojawia cień szansy na uleczenie ich chorej relacji. O tym czy coś  się zmieniło  możemy przekonać się w nakręconym  przez Koszałkę  „Jakoś to będzie” z 2004 roku.  

Gdy „Amatora” Kieślowskiego, opuszczają najbliżsi, a filmowa pasja i wrażliwość okazuje się przekleństwem, bohater pogrąża się w apatii. Budzi się rano w pustym, niesprzątanym od kilku dni mieszkaniu. Nieśmiało bierze kamerę i próbuje coś nagrywać. Przestaje. Zastanawia się przez chwilę. Powoli obraca lufę obiektywu w swoją stronę, przełyka ślinę i pociąga za spust.  Wzdryga się słysząc turkot taśmy, ale zaczyna mówić o najważniejszych dla siebie istotach - Obudziła się o czwartej rano. Jadłem chleb. To było rok.. rok temu. Bardzo musiało ją boleć, cała była mokra. Niosłem ją prawie całą drogę, ciężko nam było iść. W szpitalu... już ją zostawiłem...


Amator (1979)

Dlaczego obracamy kamerę w swoją stronę? Bo, żeby to zrobić trzeba przejść granicę wytrzymałości, wspomnień, strachu. Bo obrócić kamerę to najtrudniejsza filmowa próba.


Krystian Buczek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz