wtorek, 22 października 2013

29. WFF: Filmy naznaczone konfliktem

Temat Palestyna

Chociaż Warszawski Festiwal Filmowy nie jest, a przynajmniej nie sprawia wrażenia upolitycznionego, to trudno było przebrnąć przez 29. edycję, nie natknąwszy się na kwestię izraelsko-palestyńską.

Mało tego – jeśli ktoś już się na nią natknął, nie mógł przejść obok obojętnie, ponieważ filmy dotyczące tej tematyki należy zaliczyć do udanych i bardzo udanych. Potwierdziła to publiczność, która uznała palestyńskiego „Omara” w reżyserii Hany’ego Abu-Assada za drugi najlepszy po „Mandarynkach” film festiwalu.

Tytułowy bohater jest piekarzem w okupowanej Palestynie. W chwilach wolnych od pracy przeskakuje przez mur, by potajemnie spotykać się z Nadią. Ukrywa to nawet przed jej bratem, a swoim najlepszym przyjacielem. Wkrótce wraz z nim oraz trzecim kompanem młodzi chłopcy zdecydują się wypełnić specyficznie przez nich rozumiany obywatelski obowiązek – zabiją izraelskiego żołnierza. Czegoś takiego służby specjalne nie mogą puścić płazem. Dramaturgię dopełni fakt, że w konkury do Nadii stanie dwóch przyjaciół. Niczym w antycznej tragedii Omar stanie przed wyborem z dwojga złego – miłość czy lojalność wobec przyjaciół; pozorna wolność czy rezygnacja z uczuć i uwięzienie w imię wierności zasadom.

Siła filmu tkwi w uniwersalnym zderzeniu beztroskiej młodości z twardymi wymogami dorosłego życia. Bardzo twardymi w kontekście izraelsko-palestyńskim. Niewinność pierwszej miłości oraz precyzyjnie zaplanowane i przeprowadzone z zimną krwią pierwsze morderstwo – połączenie kuriozalne, a jednak obie skrajności mieszczą się w jednym człowieku. Młodym idealiście, który honor i zasady stawia ponad wszystkim. „Omar” daje do myślenia, a jednocześnie przybliża trudną sytuację młodych Palestyńczyków, którzy – jak wszyscy na świecie – szukają szczęścia. Często ulegają jednak społecznej presji bądź interioryzują patriotyczne ideały i poświęcają własne dobro w imię walki o niepodległość i uniezależnienie się od Izraela. A silniejszy okupant nie przebiera w środkach. Niezłomne pozostają tylko idee. Idee podlewane naiwną krwią w imię polityki.

Drugie oblicze konfliktu widzom Warszawskiego Festiwalu Filmowego przybliżył Yariv Horowitz w izraelsko-francuskiej koprodukcji „Rock the Casbah”. Akcja filmu rozgrywa się w 1989 roku, gdy podczas pierwszej intifady izraelscy żołnierze zostali wysłani do Strefy Gazy w celu nadzorowania ludności. Podczas pościgu za podejrzanym Palestyńczykiem jeden z nich ginie w nietypowy sposób – zabija go pralka zrzucona z dachu. Świadkami zdarzenia są dwaj młodzi żołnierze. Dowódca zarządza, że właśnie oni oraz jeszcze dwaj mundurowi będą od tej chwili stacjonować na feralnym dachu. Nie podoba się to przede wszystkim mieszkańcom domu, którzy obawiają się posądzeń o kolaborację.

Sposób przedstawienia bohaterów i sytuacji w „Rock the Casbah” wydaje się przełomowy dla kina z tego regionu. Oglądając produkcje palestyńskie lub izraelskie, zazwyczaj można się spodziewać tendencyjnego przedstawienia problemów – skupienia się na jednej stronie konfliktu. Ukazania jej ciężkiego losu i wyeksponowania często wręcz nieludzkiego okrucieństwa wrogów. Tymczasem w pełnometrażowym debiucie fabularnym Horowitza żadna ze stron nie jest ani czarna, ani biała. Wszyscy są szarzy i trudno utożsamić się zarówno z Izraelczykami, jak i Palestyńczykami.

Żołnierze wykonują rozkazy. Są młodzi, nie do końca świadomi tego, co się dzieje wokół nich. Nie charakteryzuje ich wcale bestialskie okrucieństwo. To ciągle chłopcy, którzy muszą się odnaleźć w trudnej sytuacji. Tym trudniejszej, że nikt nie dostarcza wzorców właściwego postępowania w sytuacjach ekstremalnych. Każdy z nich musi stoczyć wewnętrzną walkę między empatią i wolnością wyboru a posłuszeństwem wobec przełożonych i poświęceniem ogólnoludzkich wartości w imię dobra narodu i ojczyzny. Palestyńczycy natomiast nie są w stanie podporządkować się okupantom i dochodzić swoich praw na drodze pokojowej. Zwalczają ich przy pomocy skrytobójczych i partyzanckich metod, a świadkowie kryją występki i zbrodnie krajan w imię patriotycznej solidarności. Paradoksalnie okazuje się, że ze starć idealistów nikt nie wychodzi czysty. Mimo że cele są szczytne, wszyscy – pośrednio lub bezpośrednio – moczą ręce w krwi.

Jeszcze inne oblicze konfliktu izraelsko-palestyńskiego prezentuje Rama Mari w krótkometrażowym debiucie fabularnym „Izriqaq”. W palestyńsko-norwesko-katarskiej koprodukcji Izrael jest tylko w tle. Żołnierze pojawiają się na ekranie jedynie przez chwilę, ale napięcie wynikające z konfliktu jest wyczuwalne. Właśnie to napięcie prowokuje zbrodnie, których Palestyńczycy dopuszczają się na Palestyńczykach. A panujący w kraju chaos pozwala je ukryć i uniknąć odpowiedzialności. Młoda reżyser w skondensowanej formie przedstawiła problemy wewnętrzne społeczeństwa, w którym żyje. Stworzyła film o Palestyńczykach zarówno dla świata, jak i samych obywateli Palestyny. Zwłaszcza ten drugi aspekt jest cenny w kraju, którego kinematografia zwykle skupia się na przedstawianiu swoich problemów społeczności międzynarodowej. W obrazie swój udział mieli Polacy. Autorem zdjęć był Radosław Ładczuk, a focus pullerem (osoba odpowiedzialna za ostrość) Andrzej Hijewski. Twórcy zdecydowali się również na postprodukcję w Polsce.

Z dzieł nie odnoszących się bezpośrednio do konfliktu, lecz również przybliżających widzom Bliski Wschód warto wspomnieć kanadyjski dokument „Język uniwersalny”, w którym grupa stand-uperów jedzie na tournée po Ziemi Świętej, gdzie swoimi występami bada granice poczucia humoru Izraelczyków oraz niejednokrotnie usiłuje przełamać tabu.





W „Tablicy z Macondo” Stanisław Barańczak przekonywał, że poezja to wynik połączenia talentu i kreatywności twórcy z ograniczeniami, które musi pokonywać. Jakość i siła filmów dotyczących konfliktu izraelsko-palestyńskiego lub chociaż mających go w tle każe przypuszczać, że podobnie jest z wartościowym kinem. Filmy powstające często w warunkach kina niezależnego nie tylko mają coś istotnego do powiedzenia, lecz także robią to w sposób ciekawy, a zarazem poruszający. Okrutna, a zarazem ujmująca jest bliskowschodnia kinematografia – żywi się cierpieniem ludzi, a jednocześnie wyzwala się z więzów krępujących grzeczne i poprawne filmy.

Bartosz Wróblewski



Trailery:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz