środa, 29 października 2014

30. WFF: "Chłód w lipcu", reż. Jim Mickle


Pewnego razu w Teksasie

Wyobraź sobie, że budzisz się w nocy i słyszysz ciche kroki. W domu jest włamywacz! Co robisz? Ukradkiem próbujesz wezwać policję? Udajesz, że śpisz? Próbujesz go wystraszyć? W Polsce taka sytuacja przysparza masę kłopotów. W Stanach Zjednoczonych jest inaczej. Bierzesz ukrytą w szafie broń, ładujesz i idziesz zastrzelić drania.

Richard właśnie to robi, a że jest człowiekiem raczej bojaźliwym, strzał pada przypadkiem, ale bardzo celnie. Włamywacz pada na ziemię, zdobiąc ścianę w salonie plamą krwi. Richard próbuje się otrząsnąć z szoku, lecz wkrótce wpada w nowe kłopoty. Okazuje się, że ojciec włamywacza kręci się po okolicy i chętnie by się zemścił za śmierć syna.
„Chłód w lipcu” zapowiada się więc jak klaustrofobiczny thriller, gdzie ojciec rodziny próbuje uchronić bliskich przed żądnym krwi maniakiem. Reżyser, Jim Mickle, bardzo sprawnie stopniuje napięcie. Kamera trzyma się blisko bohaterów, potęgując poczucie zagrożenia. Jednostajna muzyka nie pozwala zapomnieć o niepokoju nawet w pozornie neutralnych emocjonalnie scenach.

Potem jednak coś się wydarzy. Zdradzenie tego naprawdę niespodziewanego zwrotu akcji byłoby zbrodnią. Właściwie na nim opiera się cały pomysł na film. Wszystko, co dzieje się wcześniej i wszystko, co dzieje się później, jest jedynie wprawnym rzemiosłem, tyle że wywodzącym się z dwóch różnych konwencji.
Sposób, w jaki reżyser operuje filmowymi kliszami budzi podziw. Wiele przy tym zawdzięcza Quentinowi Tarantino, od którego wywodzi się i celowo tandeciarski charakter obrazu, i specyficzny humor, i krwawy finał. Całość toczy się w roku 1989 w Teksasie. Mickle z lubością bawi się z dzisiejszej perspektywy siermiężnymi wyznacznikami tamtych czasów. Chodzi nie tylko o stroje i wąsy, ale też ważnym elementem fabuły jest kaseta VHS, a źródłem żartów telefon komórkowy.

Tę specyfikę podkreśla też fantastyczna muzyka. Nie tylko doskonale buduje napięcie, ale też tworzy pewien humorystyczny nawias, poprzez operowanie mocno anachronicznymi elektronicznymi brzmieniami. Pod względem realizacyjnym „Chłód w lipcu” jest więc fantastyczny. Nie przekłada się to jednak na warstwę intelektualną. Gdyby film miał być tylko przednią zabawą, pewnie nie zwróciłoby to nawet uwagi, ale reżyser przejawia pewne ambicje. Niestety bez przekonania próbuje uczynić im zadość.
Trochę głębi opowieści dodaje wyśmienity Sam Shepard w roli szukającego różnorakiej pomsty ojca. Potrafi być zarówno groźny, jak i budzący współczucie. Masę komizmu wprowadza natomiast autoironiczny Don Johnson jako pocieszny detektyw. Zaskakująco słabo radzi sobie Michael C. Hall, któremu przypada wcielenie się w Richarda. Nie potrafi uzasadnić brawurowo odważnych wolt swojego tchórzliwego bohatera, jego rola jest niespójna i Richard pozostaje w cieniu dwóch znacznie bardziej wyrazistych, starszych bohaterów.

„Chłód w lipcu” stanowi przede wszystkim popis filmowego rzemiosła. Potrafi utrzymać zainteresowanie, doskonale balansuje pomiędzy różnymi nastrojami i konwencjami. Reżyser precyzyjnie dobiera filmowe środki. Inteligentnie gra z widzem. Na drobne wpadki w rodzaju rozczarowującej roli Halla można przymknąć oko. „Chłód w lipcu” nie jest doskonały, ale na tyle dobry, by bez żalu poświęcić mu niespełna dwie godziny.
Jan Bliźniak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz