niedziela, 20 stycznia 2013

„Nędznicy”, reż. Tom Hooper



Sława powieści Wiktora Hugo i musicalu Claude-Michela Schönberga znacząco utrudnia ocenę nowego filmu Toma Hoopera. Nie wypada bowiem chwalić kompozycji, które świat już dawno usłyszał i pokochał oraz analizować fabuły omawianej wielokrotnie w szkołach i stawianej jako przykład kunsztu literackiego. Oryginalność kinowej wersji „Nędzników” może ujawnić się zatem jedynie w formie; pomyśle na nowe odczytanie i przedstawienie znanej już wielu widzom historii. Ta jednak niestety pozostawia wiele do życzenia.


Treść filmu jest wierna książkowemu oryginałowi. Akcja dzieje się XIX wieku. Główny bohater, Jean Valjean (Hugh Jackman), to wypuszczony na wolność galernik skazany na wieczne odtrącenie i nędzę za kradzież bochenka chleba. Mężczyzna postanawia uciec od swojej kryminalnej przeszłości; przybiera nową tożsamość, czym łamie warunki zwolnienia. W trwający wiele lat pościg za Valjean’em wyrusza Javert (Russel Crowe), strażnik więzienny i policjant. Losy obu mężczyzn przeplatają się z tragediami innych ludzi, którym uciekinier stara się pomóc. To epicka historia o biedzie, nieuczciwości i przemianie, jaka może zajść w człowieku.


Wszystkie dialogi w filmie, podobnie jak w musicalu, są śpiewane. Ten naturalny dla sceny zabieg w kinie wypada niestety dość kuriozalnie. Obserwowanie nienaturalnej mimiki aktorów, tak różnej niż w przypadku mówionych produkcji wymaga chwili przyzwyczajenia i wytrwałości – po półtorej godzinie zaczyna niestety być nużące. Na dodatek Hooper z nieznanego powodu stara się tę różnicę uwydatnić za pomocą nieustających zbliżeń na twarze bohaterów. Zdumiewają zwłaszcza statyczne ujęcia, w których aktorzy śpiewają i płaczą rzewnie, a reżyser wraz z operatorem robią wszystko, żeby publiczność zapamiętała każdą zmarszczkę na ich twarzy.


Taki sposób realizacji stwarza oczywiście wielkie pole do popisu dla obsady, która radzi sobie świetnie, ale zdaje się być nieco przytłoczona przez patos i powagę. Teatralność zabija naturalność. Smutek i żal bohaterów, podkreślony za pomocą zbliżeń na łzy w kącikach oczu aktorów jest mało wiarygodny, a realizacja niezbyt subtelna i finezyjna. Ów brak częściowo wynagradzają nastrojowa scenografia i porządne kostiumy oraz pozbawione patosu sceny z udziałem dwójki karczmarzy (granych przez Helene Bohnam Carter i Sache Barona Cohena), w których ekranowa przesada nie przeszkadza, a wręcz wzmaga humorystyczny efekt.


„Nędznicy” nie spełniają niestety swojej podstawowej funkcji – zinterpretowania musicalu i przedstawienia go w ciekawej formie. Produkcja Toma Hoopera to raczej nieudolne wejście z kamerą na scenę i „przełożenie” materiału fabularnego na wykwintne kostiumy, sławnych aktorów i duży ekran. Wszystko jest tu większe, wyższe i bardziej kolorowe, ale ta gigantomania nie służy klasycznej historii. Przed pompatycznością bronią się jedynie piosenki, które w wykonaniu hollywoodzkich aktorów wciąż brzmią dobrze – u obsady widać pasję i zaangażowanie. Tylko Russel Crowe wyraźnie nie jest w swoim żywiole.


Film może niektórych znużyć i zmęczyć, ale miłośnikom musicali i tak z pewnością przypadnie do gustu. Teatralny oryginał wygrywa z kinową adaptacją naturalnością i sensem, ale możliwość usłyszenia ulubionych piosenek w nowym wykonaniu jest niemałą atrakcją i zapewne przezwycięży wszelkie niedogodności i kurioza. Szkoda tylko, że jest ich tak wiele.

Zuzanna Kochańska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz