czwartek, 17 stycznia 2013

“Zło”, reż. Mikael Håfström


recenzja dla ogólnopolskiego dziennika

Zło czai się wszędzie

Zło czai się w Hollywood. Ma długie macki, którymi przechwytuje zdolnych reżyserów z innych części świata. Nie ma nic gorszego niż zdobycie nominacji do Oscara, złowrogie oko włodarzy Fabryki Snów natychmiast skupia się na niewyczuwającym pułapki nieszczęśniku. Zanim się obejrzy już jest w jej trybach. Może je pokonać i robić filmy na własnych warunkach, jak niegdyś Roman Polański. Może zderzyć się z amerykańską rzeczywistością i szybko uciec śladem Emira Kusturicy. Może się tam wreszcie zadomowić i szkolić rzemiosło w średnich produkcjach z nadzieją na sukces. Tę drogę wybrał Mikael Håfström.


Nic dziwnego, że Hollywood zainteresowało się tym reżyserem. Jego obraz, „Zło”, który otrzymał swego czasu oscarową nominację dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, to popis znajomości filmowego fachu w iście amerykańskim stylu. Wyrazisty, przystojny protagonista staje samotnie do walki ze złem. Jego losy opowiedziane są płynnie, interesująco, bez męczącej, artystycznej pretensji, za to barwnie i z wyczuciem, by za bardzo nie naruszać wrażliwości i przyzwyczajeń widza. Do tego dochodzi wprawne żonglowanie gatunkowymi konwencjami (nieśmiertelna opowieść o dojrzewaniu), obowiązkowy wątek miłosny i oczywiście budujący happy end.


Aż trudno uwierzyć, iż ten realizacyjnie gładki obraz porusza bardzo trudne i złożone problemy. Czym jest zło? Skąd się bierze? Jak z nim walczyć? Håfström traktuje te pytania bardzo serio i bynajmniej ich nie upraszcza. W jego obrazie zło czai się wszędzie, jest tylko w przeróżny sposób postrzegane i interpretowane. Największe niebezpieczeństwo kryje się jednak w najmniej spodziewanym środowisku – porządnej, ekskluzywnej szkole dla zamożnej młodzieży. To tam trafia główny bohater i niemal natychmiast spotyka się z opresyjnym, surowym systemem stworzonym przez samych uczniów. Objawia się w nim barbarzyństwo i to barbarzyństwo specyficzne – ubrane w białą koszulę i posługujące się wynalazkami nowoczesnej kultury. Reżyser wyraźnie rozlicza się w ten sposób ze szwedzkim faszyzmem, wykracza jednak poza ramy społecznej analizy. Jego film, chociaż silnie przywiązany do konkretnego miejsca i czasu, można interpretować w znacznie szerszym, uniwersalnym kontekście.


Czy to właśnie intelektualny ładunek zachęcił wszechmocnych amerykańskich producentów do współpracy z tym twórcą? Wystarczy obejrzeć „Szanghaj” czy „Rytuał”, by odnaleźć jednoznaczną odpowiedź. Nie, to techniczna wprawność, umiejętność zgrabnego opowiadania, równoważenie dramatyzmu i brutalności humorem, znakomite prowadzenie aktorów okazały się decydujące. W swoich amerykańskich filmach Håfström popisuje się perfekcyjnym opanowaniem rzemiosła, lecz trudno odnaleźć w nich ciekawe i odkrywcze myśli. Tematyka zła wciąż go fascynuje, nie rozwija jej jednak, zadowalając się komiksowym uproszczeniem. A nic nie jest dla artysty bardziej zabójcze niż zło czające się w banalności.



Jan Bliźniak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz