Perv. Pervert. Pervertigo.
„Uśmiechnij
się, jesteś w ukrytej kamerze!”
Ach, ten seks. W kinie serwowano go już setki razy – i na
setki różnych sposobów – ten jednak wciąż sprzedaje – i siebe, i film. Kiedy
widzimy intrygujący tytuł „Pervertigo” od razu uważniej czytamy opis, a
zaraz potem – jak to było w moim przypadku – pełni ciekawości biegniemy na
seans. Bo czasem lubimy poobserwować innych, prawda?
Jak się
okazuje, czasem warto dać się skusić – można zostać uraczonym przezabawną (co rzadkie) i inteligentną (co chyba jeszcze rzadsze) komedią,
śmiało igrającą z szablonami filmowych gatunków. Gotowi, żeby zobaczyć więcej?
Lloyd to
młody człowiek bez większych życiowych ambicji i sprecyzowanych celów. Jego
życie jest nudne do granic możliwości – chłopak pracuje w firmie naprawiającej
drobny sprzęt elektroniczny, gdzie nęka go natrętny kumpel, za wszelką cenę
chcący zarazić miłością do LARP, i nerwowy szef, który wszystkie usługi przelicza na seksualne szanse u zadowolonych klientek. Lloyd
ma jednak pewną słabość – nocami zamienia się w „zboczeńca”, jak uświadamiają
go wszyscy dookoła, który zza krat żaluzji nagrywa miłosne poczynania swoich
sąsiadów. Wszystko uchodzi mu na sucho do momentu, kiedy na taśmie uwiecznia
nagą dziewczynę lokalnego osiłka – co skutkuje ujawnieniem jego perwersji,
dewastacją mieszkania pewnej barwnej starszej pani (która zna baaardzo złych
ludzi) i koniecznością przeprowadzki – tylko jak tu znaleźć nowe lokum, kiedy
wszyscy potencjalni najemcy wymagają referencji lokatora?
Życie
Lloyda nabierze jeszcze większych rumieńców, gdy nowy sąsiad złoży mu
propozycję nie do odrzucenia, jego żona okaże się piękną blondynką z
fotograficzną pasją, a pewien baardzo zły człowiek (chętnie zabierający na
przejażdżki w bagażniku) zainteresuje się czarnorynkową wartością nerek Lloyda. A wszystko to poprowadzi do zwariowanego finału, zupełnie odwracającego sens
gry, którą do tej pory obserwowaliśmy.
Akcja „Pervertigo”
– może z wyjątkiem kilku początkowych minut – toczy się wartkim tempem, ani
przez chwilę nie nudząc. Film ciągle podkręca ciekawość widowni, absurdalny
humor naprawdę bawi, a żonglerka konwencją thrillera staje się świadomą grą z
widzem – i obnaża nasze filmowe przyzwyczajenia. Nagle zdajemy sobie sprawę,
jak bardzo wrażliwi jesteśmy na ruch kamery, ile treści może zasugerować zbliżenie
twarzy, muzyka w tle czy określone ujęcie. W „Pervertigo” śmiejemy się nie tylko z szablonowości
kina, ale także z percepcyjnych klisz, jakie nakładamy, często bez świadomości ich
filtra. Podglądamy nie tylko bohaterów, ale też samych siebie – w kinie.
Niewątpliwą
zaletą filmu są też charaktery postaci – wyraziste, może nawet nieco przerysowane,
burtonowskie – a każda z nich ma swoje zboczenie. W „Pervertigo” wszystkie
nasze małe dziwacta są perwersyjne, bo odwołują się do emocji, do tego, co w
nas najbardziej pierwotne. Tym mocniej zaskakuje kontrast pomiędzy tym, co
odkryte, a tym, co w środku: okazuje się, że nudziarz, który nie potrafi nawet
naprawić telewizora marzy o zabijaniu ogrów maczetą, prawdziwy morderca ma
słabość do winylowego doo wop, piękna blondynka wcale nie jest delikatna i
eteryczna, a zleceniodawca zabójstwa chadza na mrożone rożki (o nazwie "tęcza"!). Na tle głównych bohaterów Lloyd wydaje się być niewiniątkiem - zupełnie
jak chłopiec, któremu (z nieszczęściem dla dziecka) opowiada swoją historię.
„Pervertigo”
to nie tylko znakomita komedia kryminalna i gra z ideą kina (które samo w sobie
jest przecież podglądaniem, mniej lub bardziej symulowanym), ale także satyra
na współczesne związki – wciąż głodne nowych, coraz to mocniejszych wrażeń. Do
you want to watch? So then watch out! You’re being watched too.
Patrycja Calińska
Ps. A oto
jeszcze jeden mały powód, dla którego warto polubić twórców „Pervertigo” – specjalna
zapowiedź premiery filmu na Warszawskim Festiwalu FilmowymJ http://vimeo.com/pervertigomovie/promo1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz