PULP RUMUNIA...
…czy Rumunia Fiction? A może Rumuńskie Psy? Parafrazy tytułów klasycznych
obrazów Quentina Tarantino cisną się na usta, choć podobno „Zabić
czas” miał być szerszym komentarzem do filmów traktujących o
przemocy, a nie jedynie hołdem złożonym kultowemu reżyserowi.
Odrobinę w tym chyba jednak kokieterii, a może lęku przed oceną
ze strony tych, którzy do fanów twórcy „Kill Billa” nie
należą, nawiązania i sugestie są bowiem bardziej niż oczywiste.
Oto
mamy dwóch zabójców, broń do wynajęcia na usługach tajemniczego, nieobecnego
Gambone'a. Spod czarnych garniturów wyzierają białe koszule.
Mężczyźni oczekując na swoją ofiarę w pewnym mieszkaniu
zabijają czas (trzeba przyznać, że tytuł został dobrany
świetnie) prowadząc kolejne, raczej mniej niż bardziej
produktywne, dyskusje – choć może należałoby powiedzieć
monologi, gdyż jeden z panów jest ewidentnym plotkarzem, drugi
natomiast reprezentuje typ milczka. Oparta na formule gadających
głów konstrukcja filmu jest epizodyczna, fragmentaryczna –
następujące po sobie elementy tej układanki rozdzielone zostają
zaciemnionymi transzami informującymi o upływających godzinach.
Nie ukrywam, iż wśród owych kolejnych cząstkowych dialogów
znaleźć można prawdziwe perełki godne mistrza – rozmowa na
temat komiksowych superbohaterów sprawi, że nigdy nie spojrzycie
już na Spider-Mana i słynną scenę pocałunku z Mary Jane w filmie
Sama Raimiego w ten sam sposób. Epizod epizodowi jednak nierówny i
im dalej w las, tym niestety robi się bardziej męcząco. Przychodzi
bowiem czas, by w końcu wprowadzić kolejny element dość masowo
obecny w filmach Tarantino – czekać należy tylko aż poleje się
pierwsza krew, karty zostaną wyłożone na stół i jeden z panów
powoli odkryje swoje prawdziwe oblicze stając się uosobieniem
sadyzmu podanego oczywiście z odpowiednią dozą czarnego humoru. Od
tego momentu jednak coś przestaje grać, zabawy jest mniej,
niezręczności i dłużyzn więcej, a kolejna transza ukazująca upływ minut budzi nadzieję na pojawienie się końcowych napisów.
„Zabić
czas” to projekt zdecydowanie niezależny, o budżecie równym zero
i chwała mu za to, że powstał mimo wszelakich przeciwności, ale
to niestety się czuje: kręcony jedną kamerą z ręki, bez
przemyślanej scenografii, pozbawiony prawie zupełnie ścieżki
dźwiękowej (choć to podobno akurat zabieg zamierzony). To wszystko
razem sprawia, że obrazowi brakuje pewnego nieuchwytnego klimatu i
klasy, charakteryzujących twórczość Tarantino. Oczywiście nie
chodzi o to, by kopiować „Pulp Fiction” czy „Wściekłe psy”
w skali 1:1 - swobodna atmosfera okołobałkańskiego wolnego ducha może byłaby tu dobrym tropem do podążenia. W swoim obecnym kształcie film rumuński zdaje się być jednak jedynie pewnym
niewykończonym, nieoszlifowanym szkicem, szkieletem, na bazie którego
dopiero coś potencjalnie z prawdziwego zdarzenia mogłoby powstać.
Wątpliwość budzi we mnie kwestia, czy jest to obraz gotowy do
prezentacji na festiwalu.
Natalia
Maliszewska
(KILLING
TIME) KOMEDIA, KRYMINAŁ. RUMUNIA 2012. Reżyseria: Florin Piersic
Jr. Wystąpili: Florin Piersic Jr., Cristian Ioan Gutau, Florin
Zamfirescu. Czas: 99'
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz