Wyobraź
to sobie. „Imagine”. Pokaz najnowszego filmu Andrzeja
Jakimowskiego, autora pamiętnych „Zmruż oczy” oraz „Sztuczek”,
uświetnił galę otwarcia 28. Warszawskiego Międzynarodowego
Festiwalu Filmowego. Przy tej okazji Krytycy
z pierwszego piętra
(których recenzję filmu przeczytać można tutaj) wymienili z
reżyserem słów kilka na temat nowych technologii w kinie, zmian w
wizerunku ekranowej niepełnosprawności oraz kogo tak naprawdę lubi
poczytać.
Andrzej Jakimowski, fot. Rafał Nowak |
Czy
fascynują Pana nowe technologie w kinie? Kręci Pana kręcenie w 3D?
Tak,
jak najbardziej. 3D jest podniecającą techniką, ale wymaga ona
całkowicie innego języka – nie można mechanicznie przenieść
narracji z 2D do 3D – oraz rozwinięcia się samego rynku. Na razie
nie potrafię wyobrazić sobie niskobudżetowych filmów 3D. Ale to
jest możliwe technicznie i to się może wydarzyć.
Owe
technologie w kinie nie są Panu obce. Polski premierowy pokaz filmu
„Imagine” odbył się z możliwością audiodeskrypcji
(werbalnego opisu treści wizualnych, przekazywanego drogą słuchową
osobom niewidzącym i słabowidzącym, w kinie przybierającego
postać dodatkowej ścieżki dźwiękowej pomiędzy dialogami –
przyp. autorów), a to jednak wciąż rzadkość.
Audiodeskrypcja
jest już w tej chwili techniką stosowaną. Można ją realizować,
jednak ze względów ekonomicznych się tego nie robi. Uważam, że
nie powinno tak być.
Chciałby
Pan wprowadzić rewolucję na tym polu?
Powinny
znaleźć się środki na to, by ludziom niewidzącym ułatwić
odbiór filmu. Niektóre osoby niewidome wolą uczestniczyć w
seansie filmowym bez audiodeskrypcji, ale dla tych którzy zechcą z
niej skorzystać ułatwienie to powinno być dostępne. I naturalne,
jak przykładowo podjazd dla osoby poruszającej się na wózku
inwalidzkim. Bardzo się cieszę, że mogliśmy projekt ten
wprowadzić w życie już przy okazji premiery i mam nadzieję, że
będzie się on dalej rozwijać.
Jakie
znaczenie miało miejsce, w którym odbyła się premiera, czyli
Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy?
Wybór
miejsca jest bardzo ważny dla losów filmu. Warszawski Festiwal
Filmowy ma wysoki poziom, ważny jest również jego wymiar
międzynarodowy. Może być to przykre dla wielu osób, ale polski
film pozostaje w zaścianku. A ten festiwal to okno na świat. W tym
miejscu można poszerzać swoje horyzonty. W tym sensie jest to
bardzo dobre miejsce i stąd jest to miejsce dla mnie i dla filmu.
W
jednym ze swoich wcześniejszych wywiadów wspominał Pan, że
wszystkie Pana filmy są osobiste i zwierza się w nich Pan z pewnych
spraw, które przychodzą Panu do głowy. W jaki sposób temat filmu
„Imagine” stał się Panu bliski?
To,
w jaki sposób ten temat przyszedł mi do głowy to osobna sprawa,
ale rzeczywiście jest to film osobisty. Opowiada on o relacjach
dwojga ludzi, a o tych najwięcej wiem z historii związku z moją
żoną, której zresztą film jest zadedykowany.
Skąd
więc tło, na którym rodzi się owa relacja, czyli klinika dla osób
niewidzących?
To
niezupełnie jest tło. To bardzo istotna część filmu, ale po
prostu nie kluczowa. Motyw zobrazowania świata niewidomych
fascynował mnie od dawna. Wydawało mi się to zadaniem
niewykonalnym, ale teraz mam poczucie, że nie tylko jest ono
możliwe, ale wręcz narzucające się.
W
jaki sposób?
W
sztuce nie chodzi o pokazywanie rzeczy wprost, ciekawe jest
ukazywanie ich w sposób przetworzony. To zawsze działa na naszą
wyobraźnię – kiedy nie dostajemy pełnej informacji, a jedynie
jej fragment. Opis, który odsłania przed nami jedynie pewien
wycinek rzeczywistości porusza nas, nasuwa pytania, o to co jest
dalej. Jest to bardzo filmowe, w literaturze zresztą sprawdza się
równie dobrze.
Wspominał
Pan, że metody odbioru świata przez Pańskich niewidomych bohaterów
są właśnie bardzo poetyckie i kinowe.
Kino
bardzo dobrze pasuje do tego, by pokazywać świat niewidomych, bo
oni mają dostęp do świata właśnie poprzez wspomniane fragmenty.
Może to brzmi paradoksalnie, ale dlatego zawsze miałem przeczucie,
że pokazanie na ekranie świata niewidomych będzie w ten sposób
możliwe. Nie tak, jak zrobiono to przykładowo w filmie „Motyl i
skafander”. Mój film ukazuje ten świat w sposób realistyczny i
bez zmieniania optyki, właśnie poprzez ukazywanie jedynie owych
fragmentów rzeczywistości.
Jednak
w pewien sposób gra Pan dźwiękiem i przestrzenią, tak by oddać
nimi percepcję niewidzących bohaterów.
Tak,
ale odbywa się to w granicach konwencji. Optyka nie zostaje
zniekształcona, ograniczona zostaje jedynie ilość informacji.
Dlatego
zadecydował Pan, że film powstanie jako fabuła, a nie jako
dokument?
„Imagine”
ma zdecydowanie konwencjonalną budowę dramaturgiczną i fabularną.
Uważam, że mało osób używa już takich klasycznych narzędzi:
stylizacji, starszego języka, a ja lubię się tym bawić. Klasyka
jest rzeczą świeżą.
"Imagine" |
"Imagine" |
Kto
był Pańskim przewodnikiem po dziedzinie echolokacji (umiejętności
określania położenia obiektów w otoczeniu z użyciem zjawiska
echa akustycznego – przyp. autorów), której swoich podopiecznych
uczy Ian, główny bohater „Imagine”?
Film
miał swojego eksperta do spraw osób niewidomych. Był nim Tomasz
Strzemiński z Fundacji Audiodeskrypcja, sam będący osobą niewidzącą. Ale później, gdy zacząłem robić dokumentację filmu, trafiłem
także do wielu innych osób, które pomagały mi zbierać
informacje. Dotarliśmy również do Henryka Weredy, który, podobnie
jak Daniel Kish (amerykański prekursor w dziedzinie echolokacji –
przyp. autorów), jest echolokującym nauczycielem orientacji
przestrzennej, tyle że w Polsce. Był on obecny na premierze i
myślę, że jest on bardzo do Iana podobny.
Uczył
się Pan sam echolokować?
Nie,
nawet nie próbowałem. Jest to kwestia dłuższych ćwiczeń, a
byłem bardzo zajęty filmem. To raczej działa na moją wyobraźnię,
niż na zmysły.
W
samym filmie również występują osoby niewidzące. Jak wygląda
specyfika pracy na planie z takimi osobami?
Jest
to bardzo trudne, bo osoby te cierpią z powodu hałasu i
rozgardiaszu, który panuje na każdym planie filmowym. Ale jest to
również fascynujące i urocze. Osoby te mają swój specyficzny
sposób zachowania i przebywanie z nimi daje masę fantastycznych
doświadczeń. Przykładowo, osoby niewidome, zwłaszcza te od
urodzenia, które nie były nigdy w interakcji z sobą samym przed
lustrem, mają zupełnie inną mimikę, nie kontrolują swojej twarzy
tak jak my. I dlatego są piękne.
Istnieje
stereotypowy sposób ukazywania tych osób w kinie?
Tak,
oczywiście. I my chcieliśmy ten stereotyp złamać. Ludzie widzący
wyobrażają sobie niewidomych właśnie w sposób, jaki znają z
filmów, ale osoby niewidome się tak nie zachowują.
Jak
ten ekranowy wizerunek wygląda?
Często
w ogóle niewidomych się nie pokazuje, bo są to osoby kalekie. A to
nieprawda. Osoby te mają niezwykłe oczy. Nawet jeśli są to oczy
niewidzące czy uszkodzone są często bardzo piękne. Pod każdym
względem są to ludzie ciekawi i wydaje mi się, że ich ukazanie w
filmie „Imagine” to rzecz świeża, właśnie przez to jak rzadko
była dotąd podejmowania. Dla mnie stanowiła czystą materię.
Jakie
znaczenie miał tutaj wybór międzynarodowej ekipy aktorów?
Mieliśmy
w polu widzenia uniwersalność samej historii, ale ważniejsze było
to, że wymagała ona odpowiednich rekwizytów,
by w ogóle ją opowiedzieć. Narodowość jest cechą wtórną, na
przykład w stosunku do cech osobowości, ale pewien koloryt
wynikający z języka narodowego czy zwyczajów bardzo mnie
interesuje. Zwróciłem uwagę na to, by dialogi w filmie nie były
więc tylko anglojęzyczne. Chciałem, żeby bohaterowie byli
konkretni, z krwi i kości i mówili swoim językiem.
Czy
doświadczenia z pracy na planie filmu „Imagine” spowodowały, że
zmienił Pan swoje plany na przyszłość? Chciałby Pan częściej
poruszać tematy związane z osobami wykluczonymi społecznie,
zmieniać sposób patrzenia na nie?
Wprawdzie
nie pod tym kątem zastanawiam się nad tematami filmów, ale jak najbardziej
dopuszczam to. Nie jest to moja misja, chociaż na ogół rzeczywiście są to nośne
kwestie. Zetknięcie osób wyłączonych ze społeczeństwa z tak
zwanymi normalnymi ludźmi jest zawsze bardzo interesujące, uwidacznia wzajemne odnoszenie się tych grup do siebie.
Andrzej Jakimowski, fot. Rafał Nowak |
Z
filmu „Imagine” zdaje się płynąć wniosek, że wyobraźnia i umysł są
ważniejsze niż percepcja zmysłowa. Nie patrz, a poczuj. Czy ta
myśl stanowić może również istotę kina?
Tak,
oczywiście. Poznanie odbywa się przy pomocy umysłu, a nie zmysłów i przeżywanie filmu też sobie wyobrażam w ten sposób. Kino jest
sztuką emocjonalną, wymaga ciągłego podtrzymywania uwagi i
motywacji widza w ten właśnie sposób. Kino jest nakierowane na
emocje dużo bardziej niż np. literatura.
Chciałby
się Pan podjąć kiedyś właśnie przeniesienia literatury na
ekran? Zekranizować książkę?
Nie,
dlatego, że książek, które są arcydziełami nie ma sensu
przenosić do innych mediów. Arcydzieło literackie, takie jak na
przykład „Mistrz i Małgorzata”, jest osobnym niepojętym
dziełem sztuki, tak jak w dziedzinie filmu arcydziełem może być
coś, co nie ma żadnego podłoża literackiego. Moim zdaniem nie
warto mieszać tych dwóch rzeczy, bo są to osobne dziedziny.
W
Pana filmach często padają jednak odwołania do realizmu
magicznego.
Osobiście
przeżywam mocniej innego rodzaju prozę, przykładowo Johna Irvinga.
On ma właśnie taki sposób postrzegania świata, jaki mi odpowiada.
Kurta Voneguta również uwielbiam. Ale nie wszystko co mi się
podoba w literaturze nadaje się do przeniesienia na ekran.
Literatura to osobne zagadnienie. A Marqueza bardzo lubię,
aczkolwiek nie czytałem go od czasów liceum. Bardzo go cenię, ale
teraz jestem już bardziej zgorzkniały.
Z
Andrzejem Jakimowskim rozmawiali: Natalia Maliszewska i Marcin Sarna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz