czwartek, 18 października 2012

28. WFF: "Czysta materia", czyli rozmowa z Andrzejem Jakimowskim

 Wyobraź to sobie. „Imagine”. Pokaz najnowszego filmu Andrzeja Jakimowskiego, autora pamiętnych „Zmruż oczy” oraz „Sztuczek”, uświetnił galę otwarcia 28. Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego. Przy tej okazji Krytycy z pierwszego piętra (których recenzję filmu przeczytać można tutaj) wymienili z reżyserem słów kilka na temat nowych technologii w kinie, zmian w wizerunku ekranowej niepełnosprawności oraz kogo tak naprawdę lubi poczytać.
Andrzej Jakimowski, fot. Rafał Nowak
Czy fascynują Pana nowe technologie w kinie? Kręci Pana kręcenie w 3D?

Tak, jak najbardziej. 3D jest podniecającą techniką, ale wymaga ona całkowicie innego języka – nie można mechanicznie przenieść narracji z 2D do 3D – oraz rozwinięcia się samego rynku. Na razie nie potrafię wyobrazić sobie niskobudżetowych filmów 3D. Ale to jest możliwe technicznie i to się może wydarzyć.

Owe technologie w kinie nie są Panu obce. Polski premierowy pokaz filmu „Imagine” odbył się z możliwością audiodeskrypcji (werbalnego opisu treści wizualnych, przekazywanego drogą słuchową osobom niewidzącym i słabowidzącym, w kinie przybierającego postać dodatkowej ścieżki dźwiękowej pomiędzy dialogami – przyp. autorów), a to jednak wciąż rzadkość.

Audiodeskrypcja jest już w tej chwili techniką stosowaną. Można ją realizować, jednak ze względów ekonomicznych się tego nie robi. Uważam, że nie powinno tak być.

Chciałby Pan wprowadzić rewolucję na tym polu?

Powinny znaleźć się środki na to, by ludziom niewidzącym ułatwić odbiór filmu. Niektóre osoby niewidome wolą uczestniczyć w seansie filmowym bez audiodeskrypcji, ale dla tych którzy zechcą z niej skorzystać ułatwienie to powinno być dostępne. I naturalne, jak przykładowo podjazd dla osoby poruszającej się na wózku inwalidzkim. Bardzo się cieszę, że mogliśmy projekt ten wprowadzić w życie już przy okazji premiery i mam nadzieję, że będzie się on dalej rozwijać.

Jakie znaczenie miało miejsce, w którym odbyła się premiera, czyli Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy?

Wybór miejsca jest bardzo ważny dla losów filmu. Warszawski Festiwal Filmowy ma wysoki poziom, ważny jest również jego wymiar międzynarodowy. Może być to przykre dla wielu osób, ale polski film pozostaje w zaścianku. A ten festiwal to okno na świat. W tym miejscu można poszerzać swoje horyzonty. W tym sensie jest to bardzo dobre miejsce i stąd jest to miejsce dla mnie i dla filmu.

W jednym ze swoich wcześniejszych wywiadów wspominał Pan, że wszystkie Pana filmy są osobiste i zwierza się w nich Pan z pewnych spraw, które przychodzą Panu do głowy. W jaki sposób temat filmu „Imagine” stał się Panu bliski?

To, w jaki sposób ten temat przyszedł mi do głowy to osobna sprawa, ale rzeczywiście jest to film osobisty. Opowiada on o relacjach dwojga ludzi, a o tych najwięcej wiem z historii związku z moją żoną, której zresztą film jest zadedykowany.

Skąd więc tło, na którym rodzi się owa relacja, czyli klinika dla osób niewidzących?

To niezupełnie jest tło. To bardzo istotna część filmu, ale po prostu nie kluczowa. Motyw zobrazowania świata niewidomych fascynował mnie od dawna. Wydawało mi się to zadaniem niewykonalnym, ale teraz mam poczucie, że nie tylko jest ono możliwe, ale wręcz narzucające się.

W jaki sposób?

W sztuce nie chodzi o pokazywanie rzeczy wprost, ciekawe jest ukazywanie ich w sposób przetworzony. To zawsze działa na naszą wyobraźnię – kiedy nie dostajemy pełnej informacji, a jedynie jej fragment. Opis, który odsłania przed nami jedynie pewien wycinek rzeczywistości porusza nas, nasuwa pytania, o to co jest dalej. Jest to bardzo filmowe, w literaturze zresztą sprawdza się równie dobrze.

Wspominał Pan, że metody odbioru świata przez Pańskich niewidomych bohaterów są właśnie bardzo poetyckie i kinowe.

Kino bardzo dobrze pasuje do tego, by pokazywać świat niewidomych, bo oni mają dostęp do świata właśnie poprzez wspomniane fragmenty. Może to brzmi paradoksalnie, ale dlatego zawsze miałem przeczucie, że pokazanie na ekranie świata niewidomych będzie w ten sposób możliwe. Nie tak, jak zrobiono to przykładowo w filmie „Motyl i skafander”. Mój film ukazuje ten świat w sposób realistyczny i bez zmieniania optyki, właśnie poprzez ukazywanie jedynie owych fragmentów rzeczywistości.

Jednak w pewien sposób gra Pan dźwiękiem i przestrzenią, tak by oddać nimi percepcję niewidzących bohaterów.

Tak, ale odbywa się to w granicach konwencji. Optyka nie zostaje zniekształcona, ograniczona zostaje jedynie ilość informacji.

Dlatego zadecydował Pan, że film powstanie jako fabuła, a nie jako dokument?

Imagine” ma zdecydowanie konwencjonalną budowę dramaturgiczną i fabularną. Uważam, że mało osób używa już takich klasycznych narzędzi: stylizacji, starszego języka, a ja lubię się tym bawić. Klasyka jest rzeczą świeżą.
"Imagine"
"Imagine"
Kto był Pańskim przewodnikiem po dziedzinie echolokacji (umiejętności określania położenia obiektów w otoczeniu z użyciem zjawiska echa akustycznego – przyp. autorów), której swoich podopiecznych uczy Ian, główny bohater „Imagine”?

Film miał swojego eksperta do spraw osób niewidomych. Był nim Tomasz Strzemiński z Fundacji Audiodeskrypcja, sam będący osobą niewidzącą. Ale później, gdy zacząłem robić dokumentację filmu, trafiłem także do wielu innych osób, które pomagały mi zbierać informacje. Dotarliśmy również do Henryka Weredy, który, podobnie jak Daniel Kish (amerykański prekursor w dziedzinie echolokacji – przyp. autorów), jest echolokującym nauczycielem orientacji przestrzennej, tyle że w Polsce. Był on obecny na premierze i myślę, że jest on bardzo do Iana podobny.

Uczył się Pan sam echolokować?

Nie, nawet nie próbowałem. Jest to kwestia dłuższych ćwiczeń, a byłem bardzo zajęty filmem. To raczej działa na moją wyobraźnię, niż na zmysły.

W samym filmie również występują osoby niewidzące. Jak wygląda specyfika pracy na planie z takimi osobami?

Jest to bardzo trudne, bo osoby te cierpią z powodu hałasu i rozgardiaszu, który panuje na każdym planie filmowym. Ale jest to również fascynujące i urocze. Osoby te mają swój specyficzny sposób zachowania i przebywanie z nimi daje masę fantastycznych doświadczeń. Przykładowo, osoby niewidome, zwłaszcza te od urodzenia, które nie były nigdy w interakcji z sobą samym przed lustrem, mają zupełnie inną mimikę, nie kontrolują swojej twarzy tak jak my. I dlatego są piękne.

Istnieje stereotypowy sposób ukazywania tych osób w kinie?

Tak, oczywiście. I my chcieliśmy ten stereotyp złamać. Ludzie widzący wyobrażają sobie niewidomych właśnie w sposób, jaki znają z filmów, ale osoby niewidome się tak nie zachowują.

Jak ten ekranowy wizerunek wygląda?

Często w ogóle niewidomych się nie pokazuje, bo są to osoby kalekie. A to nieprawda. Osoby te mają niezwykłe oczy. Nawet jeśli są to oczy niewidzące czy uszkodzone są często bardzo piękne. Pod każdym względem są to ludzie ciekawi i wydaje mi się, że ich ukazanie w filmie „Imagine” to rzecz świeża, właśnie przez to jak rzadko była dotąd podejmowania. Dla mnie stanowiła czystą materię.

Jakie znaczenie miał tutaj wybór międzynarodowej ekipy aktorów?

Mieliśmy w polu widzenia uniwersalność samej historii, ale ważniejsze było to, że wymagała ona odpowiednich rekwizytów, by w ogóle ją opowiedzieć. Narodowość jest cechą wtórną, na przykład w stosunku do cech osobowości, ale pewien koloryt wynikający z języka narodowego czy zwyczajów bardzo mnie interesuje. Zwróciłem uwagę na to, by dialogi w filmie nie były więc tylko anglojęzyczne. Chciałem, żeby bohaterowie byli konkretni, z krwi i kości i mówili swoim językiem.

Czy doświadczenia z pracy na planie filmu „Imagine” spowodowały, że zmienił Pan swoje plany na przyszłość? Chciałby Pan częściej poruszać tematy związane z osobami wykluczonymi społecznie, zmieniać sposób patrzenia na nie?

Wprawdzie nie pod tym kątem zastanawiam się nad tematami filmów, ale jak najbardziej dopuszczam to. Nie jest to moja misja, chociaż na ogół rzeczywiście są to nośne kwestie.  Zetknięcie osób wyłączonych ze społeczeństwa z tak zwanymi normalnymi ludźmi jest zawsze bardzo interesujące, uwidacznia wzajemne odnoszenie się tych grup do siebie.
Andrzej Jakimowski, fot. Rafał Nowak

Z filmu „Imagine” zdaje się płynąć wniosek, że wyobraźnia i umysł są ważniejsze niż percepcja zmysłowa. Nie patrz, a poczuj. Czy ta myśl stanowić może również istotę kina?

Tak, oczywiście. Poznanie odbywa się przy pomocy umysłu, a nie zmysłów i przeżywanie filmu też sobie wyobrażam w ten sposób. Kino jest sztuką emocjonalną, wymaga ciągłego podtrzymywania uwagi i motywacji widza w ten właśnie sposób. Kino jest nakierowane na emocje dużo bardziej niż np. literatura.

Chciałby się Pan podjąć kiedyś właśnie przeniesienia literatury na ekran? Zekranizować książkę?

Nie, dlatego, że książek, które są arcydziełami nie ma sensu przenosić do innych mediów. Arcydzieło literackie, takie jak na przykład „Mistrz i Małgorzata”, jest osobnym niepojętym dziełem sztuki, tak jak w dziedzinie filmu arcydziełem może być coś, co nie ma żadnego podłoża literackiego. Moim zdaniem nie warto mieszać tych dwóch rzeczy, bo są to osobne dziedziny.

W Pana filmach często padają jednak odwołania do realizmu magicznego.

Osobiście przeżywam mocniej innego rodzaju prozę, przykładowo Johna Irvinga. On ma właśnie taki sposób postrzegania świata, jaki mi odpowiada. Kurta Voneguta również uwielbiam. Ale nie wszystko co mi się podoba w literaturze nadaje się do przeniesienia na ekran. Literatura to osobne zagadnienie. A Marqueza bardzo lubię, aczkolwiek nie czytałem go od czasów liceum. Bardzo go cenię, ale teraz jestem już bardziej zgorzkniały.


Z Andrzejem Jakimowskim rozmawiali: Natalia Maliszewska i Marcin Sarna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz