„You can always be free in your mind… You can always
live happily ever after… Don’t you?”
Lilet to
wyjątkowa dziewczynka. Zaledwie jedenastolenia, a już taka dorosła! Sama
potrafi o siebie zadbać. Na każdy temat ma własne zdanie – choćby nie miała
pojęcia, o czym mówi, bezczelnie przekona wszystkich, że ma rację. Wystąpiła
nawet w filmie, pewnie ma talent po tatusiu… Kiedy poczuje się osaczona, obraża
i bije, ale nigdy nie żałuje swojego zachowania. Nie postanawia poprawy, bo ma
własne cele i marzenia – i zrealizuje je za wszelką cenę.
„Lilet,
której nie było” to film zrodzony z dokumentu, nakręconego na podstawie rozmów z
młodocianymi prostytutkami z filipińskich ulic – próba obiektywnego zobrazowania
skali tego problemu we współczesnej Manili. Tytułowa Lilet – Śnieżka, jak
wolała o sobie mówić sama dziewczynka – to autentyczna osoba, spotkana przez
reżysera w jednym z filipińskich szpitali psychiatrycznych. Jej historia jest
tak filmowa, że wręcz budzi sprzeciw, snuje podejrzenie o nadmierną
fabularyzację materiału i przejaskrawienie życiorysu postaci: głupia matka,
bezlitosny ojczym, zdegenerowana siostra, chciwa burdel-mama i obleśni klienci –
katalog postaci jest tak archetypiczny, że aż przewidywalny. Rozmowa z reżyserem rozwiewa jednak wszelkie wątpliwości
– Lilet była, była naprawdę – a jej losy wyglądały tak, jak te przedstawione w
filmie (włączając w to przezwisko i pół-amerykańskie pochodzenie). Życie napisało
okrutnie filmowy scenariusz – losy Śnieżki, Filipinki o jasnej skórze, okazały
się przekorną drwiną z dziecięcych marzeń o szczęśliwym zakończeniu.
„Lilet,
której nie było” to obraz budzący emocje – temat wyklucza jego chłodny odbiór –
jednak wywołane uczucia nie są wynikiem tanich chwytów psychologicznych i
emocjonalnego szantażu. To obiektywna relacja zjawiska, zdystansowana i
abstrahująca od moralnych ocen. Porażające wrażenie, jakie robi film, zbudowane
jest w zasadzie na kontraście pomiędzy pojmowaniem sytuacji przez Lilet – która
nie uważa nawet, że robi coś złego – a widzem, wstrząśniętym skalą problemu i
jego połowiczną akceptacją społeczną. Lilet nie czuje się zdegenerowana, nie
odczuwa „moralnego upadku”, którego europejski widz się dopatruje – bo nigdy
nie znała wartości, jakim się sprzeniewierza. Jej zahamowania mają charakter
estetyczny lub, jak w przypadku ojczyma, wynikają z nienawiści, nie z
moralności.
Lilet jest zdeterminowana,
a świat czyta z ironią, żeby nie powiedzieć – cynizmem. Bez wątpienia jest to
postawa obronna – podobnie, jak chowanie się w marzeniach i liczne
konfabulacje, którymi karmi ludzi za mocno zainteresowanych jej osobą. W
kontekście boaterów zmarnowaną szansą wydaje się być Claire – działaczka pomocy
społecznej i nauczycielka, która z egoistycznych pobudek próbuje na siłę zbawić
świat. Jedyną godną uwagi sceną w jej wykonaniu jest ta, kiedy zabiera Lilet na
„przesłuchanie” – po raz pierwszy i ostatni wychodząc z roli „Matki, Która
Straciła Dziecko”.
Ciekawy jest
również fakt, że w filmie oglądamy mało scen stricte erotycznych – chociaż tuż
po wyjściu z kina ciężko sobie ten fakt uświadomić. Reżyser wiele sugeruje, pokazując
niewiele – zapewne z dobrym skutkiem dla estetycznej wrażliwości widza. Dzieje
się tak również ze względu na chęć dystrybucji filmu na Filipinach – bo choć prostytucja
(nie tylko nieletnich) jest w tym kraju problemem na ogromną skalę, pruderia chrześcijańskiego
społeczeństwa nie pozwala na pokazywanie na ekranie bezeceństw – nawet w
służbie interwencji społecznej.
Pomimo
podjętej tematyki film nie jest przygnębiający – dzięki brawurowej Sandy Talag
dialogi nabierają polotu i sarkazmu, a cała postać jest pełnokrwista,
emocjonalna i autentyczna. Lilet nie jest ofiarą – to dziewczynka, która bez zakłopotania
uczy przebywające w schronisku dzieci nowych słów: „laska”, „fiut”, „obciągara”;
dziewczynka, która w świecie pozbawionym sentymentów radzi sobie najlepiej jak
potrafi. Najdobitniej świadczy o tym przywołany w filmie dokument, w którym sfinguje
samą siebie; udaje ofiarę, bo wie, że tego się od niej oczekuje, choć wcale nie
czuje się pokrzywdzona. Lilet nie jest zepsuta, bo nie wie, że to, co robi,
jest złe – co w tym wszystkim najbardziej tragiczne. Film nie jest melodramatem
ani portretem psychologicznym pełnym powolnego upadku i degradacji systemu wartości.
Nie szantażuje widza emocjonalnie, nie jest ckliwy ani współczujący, nie budzi
litości – i są to jego największe zalety. To historia dziewczynki nieświadomej
reguł gry, w którą musi się bawić; film o innych realiach, o różnicy
doświadczeń kulturowych i cenionych społecznie wartości. Nie sama historia, a
rozdźwięk pomiędzy percepcją świata jest tak przytłaczający; przyczyna
przedstawionej w filmie sytuacji, a nie jej efekt.
Szczególną
rolę gra w filmie biała sukienka – sukienka Śnieżki, pięknie współgrająca z dziecięcymi
marzeniami dziewczynki, pomost pomiędzy rzeczywistością zwykłego dziecka a
światem Lilet. To tu spotykają się fantazje i pragnienia dzieciństwa –
niezależne od warunków, w jakich się dorasta. Pobrudzenie sukienki będzie
wymownym symbolem upadku marzeń – i dotychczasowej świadomości Lilet. Śnieżka
już nigdy nie będzie przechadzać się w niej po zakamarkach Manili – jak prawdziwa
księżniczka wizytująca swój dwór – bo rzeczywistość obróci w gruzy jej zamek
zbudowany z marzeń, determinacji i naiwnej wiary. Pobrudzenie sukienki –
chociaż nastąpiło symbolicznie i post factum – będzie najistotniejszym momentem
filmu, zderzeniem świadomości dziecka i dorosłej kobiety, filmowej postaci i
śledzącej jej losy publiczności. To najbardziej wzruszający moment filmu – ale ujęty
w ciekawą formę, nie nudzi.
"Dawno,
dawno temu, żyła na Filipinach pewna dziewczynka, zwana Śnieżką. Kiedy była
mała, marzyła tylko o tym, by zostać aktorką lub modelką..." Lilet istniała,
istniała naprawdę – tak, jak tysiące innych dziewcząt, zarabiających na życie prostytucją;
istniała, choć być jej nie powinno.
Patrycja Calińska
(LILET NEVER HAPPENED) DRAMAT. Holandia – Wielka Brytania 2012. Reżyseria: Jacco Groen Wystąpili:
Sandy Talag, Johanna ter Steege Czas: 103'
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz