„Ach śpij, kochanie…”
Młode szwajcarskie małżeństwo, Livia
i Marco, przechodzi kryzys w swoim związku – a wszystko to za sprawą niesfornego
potomka, Tima, który wciąż wymaga rodzicielskiej atencji. Całymi dniami i
nocami niemowlę płacze wniebogłosy, co rujnuje karierę ojca, matkę doprowadza
na skraj załamania nerwowego i, naturalnie, uniemożliwia szczęśliwe pożycie.
Jedynym lekarstwem na płacz Tima jest jazda samochodem – przy 80km/h malec się
uspokaja, przy 130 – usypia. Sfrustrowani rodzice chcąc nie chcąc wsiadają więc
do wysłużonego srebrnego golfa i kolejne noce spędzają w aucie, jeżdżąc
po okolicy. Pewnego razu przejażdżka nie skończy się jednak szybko – pechowy zbieg
okoliczności skrzyżuje na stacji benzynowej drogi naszych bohaterów, pary
drobnych złodziejaszków i gangstera ze wstydliwą przypadłością. W wyniku tego spotkania złodzieje ukradną samochód Livii i Marca (a
wraz z nim: śpiącego w środku Tima), ci rzucą się w pogoń za porwanym dzieckiem (mercedesem należącym do „kiblującego” gangstera), który z kolei zmuszony będzie
wziąć motocykl pozostawiony przez rzezimieszków. Każdy z bohaterów będzie chciał
odzyskać swoją własność – dziecko, grube pieniądze pozostawione w samochodzie czy też własną niezależność (nadwątloną nieco przez niemowlę płaczące na tylnym siedzeniu).
Szaleńcza pogoń za chłopcem
przyniesie zarówno wiele komizmu, jak i dramatu; jednak sprawiedliwości stanie
się zadość, a wysiłki rodziców, chociaż okraszone strachem, przyniosą
szczęśliwe zakończenie – „Golfi”, jak w międzyczasie został ochrzczony Tim,
znów będzie szczęśliwie płakać w ramionach mamy. Los, który w filmie przecina
trasy bohaterów, złośliwie chichocząc, w końcu uśmiechnie się też do Marca i
Livii, dając im nie tylko szansę uratowania rodziny, ale także niespodziewany
zadatek na nowy, lepszy start.
Fabułę śledzi się jednak z pewnym
znużeniem, akcja bywa czytelna, a kolejne komplikacje sztucznie namnożone.
Niewątpliwą zaletą jest jednak humor sytuacyjny, Tim absurdalnie płaczący w tle,
kiedy tylko zgaśnie silnik, oraz gangster z chroniczną biegunką.
Film ogląda się lekko, ale bez większego zaangażowania – nie potrafiłam się z bohaterami utożsamić czy choćby zsolidaryzować. Ot,
miło spędzone półtorej godziny, które nic w moim życiu nie zmieniło, niczego
nie odkryło, o nic nie wzbogaciło. Tytuł do obejrzenia w wolny sobotni wieczór,
nieobciążony ambicjami intelektualnego wyzwania czy odkrywania nowych filmowych
lądów. Dla ceniących sobie łatwą rozrywkę lub zmęczonych po ciężkim tygodniu pracy.
Patrycja Calińska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz