Gdy Chanoch Ze’evi rozpoczynał pracę nad filmem przedstawiającym sylwetki potomków nazistowskich zbrodniarzy, spotkał się z dość
nieprzychylnym przyjęciem. Izraelski dokumentalista postanowił osobiście skontaktować
się z jak największą ich liczbą, jednak wielu rzucało słuchawką, inni
zrezygnowali z udziału po pierwszym spotkaniu. Na zdjęcia zgodziła się zaledwie
piątka – i już ta niechęć do współpracy pokazuje, jak aktualny i wciąż drażliwy
jest temat spuścizny pozostawionej przez twórców i zwolenników narodowego
socjalizmu. Holocaust jako fakt historyczny staje się powoli przeszłością –
jednak wyrwa, jaką stworzył w życiu i kulturze („sztuka niemiecka nagle stała się
sztuką nazistowską”, jak mówi jedna z bohaterek) okazuje się głębsza, rzutując
na życie kolejnych pokoleń.
Wydaje się, że reżyser przede wszystkim próbuje znaleźć
odpowiedź na pytanie: „Co czują osoby, w której płynie krew Himmlera, Goeringa,
Hoessa?” W tym celu nie tylko rejestruje ich wspomnienia czy zwierzenia, ale
też towarzyszy im podczas codziennego życia, które w niektórych przypadkach
stało się swoistą misją, pokutą za grzechy przodków. Osią filmu – prowadzącą do
kulminacyjnej sceny spotkania potomków oprawców z ofiarami – jest podróż Rainera,
wnuka Rudolfa Hoessa, do obozu zagłady w Auschwitz. Jednak to, co zaczyna się w
dość przewidywalny sposób („gadające głowy”, ujęcia bohaterów w ich domach,
infografiki przybliżające sylwetki nazistów), z czasem układa się w spójną
całość. Wypowiedzi i postawy tytułowych „dzieci Hitlera” zaczynają ze sobą korespondować,
tworząc pewien ogólny, choć zróżnicowany obraz życia z tym swoistym piętnem.
Duża w tym zasługa reżysera, który umiejętnie dawkuje
napięcie i przeplata wypowiedzi swoich rozmówców tak, by te układały się w
logiczny ciąg, pokazujący skalę postaw wobec odziedziczonego „znamienia”. Dowiadujemy
się więc, że wnuczka Heinricha Himmlera nie uważa swojej krwi za „skażoną” (bo
potwierdzałoby to eugeniczne teorie nazistów), a chwilę potem słyszymy wyznanie
Benitty Goering o zabiegu sterylizacji, któremu poddała się razem z bratem, „by
przerwać linię”. Córka znanego z „Listy Schindlera” Amona Goetha opowiada, jak
przez lata wypierała ze świadomości zbrodnie popełnione przez kochanego przez
nią ojca, tymczasem syn Hansa Franka (gubernatora Polski) otwarcie przyznaje
się do nienawiści wobec rodziców-nazistów.
Tej różnorodności towarzyszy jeden punkt wspólny: chłodne,
pozbawione uczuć wychowanie. Być może jest to dyskretne pytanie o genezę
nazizmu, ale Chanoch Ze’evi nie chce wyłącznie „grzebania w przeszłości”,
dlatego kieruje wzrok widza na przyszłość (stąd np. ujęcia zabaw bohaterów z
dziećmi). Jedną z ostatnich scen filmu jest spotkanie w domu wnuczki Goeringa
(która przecież najmocniej ze wszystkich odcięła się od niechcianego dziedzictwa).
Uczestnicy raczą się niemiecką kuchnią, śpiewają sławiące ich ojczyznę
piosenki. To dość przewrotne zakończenie, bo pozostawia widza z ambiwalentnymi
uczuciami. Czy pozwolimy Niemcom kultywować ich tradycję, czy może wraz z
Niklasem Frankiem „nie ufamy już żadnemu z nich”?
Marcin Sarna
Dzieci Hitlera (Hitler’s Children), reż. Chanoch Ze’evi, Izrael/Niemcy 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz