Rodzina w komplecie
„To tylko koniec świata“ jest
konsekwentną kontynuacją stylu kanadyjskiego reżysera. Po krótkim i dramatycznym
monologu głównego bohatera od razu zostajemy zanurzeni w rytmach utworu, który
mówi, że dom jest tam, gdzie boli. Nieco odrealniona scena, spowolnione tempo,
zbliżenia na twarze ludzi wokół, kadry spowite w kolorach zachodzącego słońca –
i jesteśmy w domu. Główny bohater dosłownie, a Xavier Dolan w kontekście
reżyserskiego stylu.
Kiedy teledyskowa sekewncja kończy się,
następuje ekspresowa ekspozycja. Nie ma tu bowiem mowy o stopniowym
wprowadzaniu bohaterów i oswajaniu ich z widzem. Zostajemy wrzuceni na
głęboką wodę rodzinnych relacji, emocjonalnych impulsów i niezręczności.
W całym chaosie uścisków i pierwszych dialogów ujawnia się kolejny talent
młodego reżysera – świetne wyczucie ludzkich osobowości, które Dolan tworzy,
jak sam niegdyś powiedział, na podstawie zachowań i nawyków, które kocha
obserwować u ludzi wokół siebie.
Matka (Nathalie Bay) jest
charakterologiczną kalką tytułowej bohaterki „Mamy“ – eskpresywna, kiczowato
ubrana i pełna miłości dla swojego syna. Antoine (Vincent Cassel) to choleryk i
niewolnik własnych resentymentów, które odżywają wraz z przyjazdem jego
brata do domu. Jest również Suzanne (Léa
Seydoux) sprawiająca
wrażenie zafascynowania swoim niewidzianym od wczesnego dzieciństwa bratem,
który jako jedyny w rodzinie zasmakował życia wyższych sfer. Jego młodsza
siostra zapewne również pragnęłaby wyrwać się z rodzinnej prozy życia – w
końcu nie bez powodu demonstruje swą buntowniczą naturę, kiedy w oblepionym
plakatami pokoju wypala kolejne skręty, słuchając punk rockowych piosenek. Ekstrawertyczną
trójkę dopełnia nieśmiała bratowa Louisa (Marion Cotillard), wypluwająca puste
formułki, by stłumić niezręczne chwile. To ona będzie tą kobietą, która, mówiąc
niewiele i jakając się, zrozumie z tego chaosu najwięcej. W ten sposób
Cotillard przejmuje pałeczkę po Suzanne Clement w sztafecie przenikliwych
introwertyczek filmografii Xaviera Dolana.
Ze
wszystkimi tymi osobowościami zderza się enigmatyczna postać głównego bohatera
(Gaspard Ulliel), który postanawia powrócić do rodzinnego domu, by obswieścić
bliskim swoją nadchodzącą śmierć. Dolana nie interesuje jednak zmierzenie
się z tematem śmierci, przemijania czy rozliczenia z przeszłością. Cały
koncept jest tylko pretekstem, by, podobnie jak w „Mamie“, stworzyć duszną
atmosferę, która zmusza do intymnych sytuacji pomiędzy bohaterami. Nie ulega
bowiem wątpliwości, że w takich scenach kanadyjski reżyser czuje się najlepiej,
mogąc wyeksponować emocjecentryzm swoich filmów.
Ekspresyjny
prym wiedzie przede wszystkim pełna antagonizmów więź braterska pomiędzy
Antoine i Louisem. Na pierwszy rzut oka wydaje się ona stereotypowa, ale wraz
z rozwojem wydarzeń staje się coraz bardziej pogłębiona i wiarygodna.
Louis lubi romantyzować błahe wydarzenia ze swojego życia – w końcu nie bez
powodu został uznanym dramaturgiem teatralnym. Dla Antoine każde słowo swojego
brata ocieka pozerstwem, a wrażliwość Louisa jest przez niego odbierana jako
wyrachowana autokreacja. Zupełnie różne poziomy wrażliwości dwu braci
sprawiają, że w jednym narastają frustracje z powodu braku możliwości
znaleznia wspólnego języka z uczuciowym artystą, a w drugim umacnia się
wrażenie nierozumienia ze strony rodziny. W ten sposób Dolan kreśli stary jak
świat konflikt chłodnego praktycyzmu oraz bezkompromisowej uczuciowości.
Przyobleka to jednak w kontekst fatalnej relacji rodzinnej, która skazana jest
na porażkę.
W
swoim szóstym pełnometrażowym filmie Xavier Dolan jest reżyserem samoświadowym,
jak jeszcze nigdy przedtem. Retrospektytwy podane w formie audiowizualnej uczty
powracają w niezmiennie satysfakcjonującej odsłonie. Widoczna jest również
operatorska konswkencja André Turpina,
dla którego „To tylko koniec świata“ jest trzecią produkcją u boku enfant
terrible kanadyjskiej kinematografii. Kadry spowite w ciepłych kolorach oraz
częste zbliżenia na twarze to już znak rozpoznawczy duetu Dolan & Turpin.
Ponadto młody reżyser nie przestaje redefiniować popkulturowo oklepanych
utworów poprzez osadzanie ich w kontekście scen z życia rodzinnego.
Przełamuje tym samym żenadę, która mogłaby towarzyszyć niektórym epizodom, gdyby
pokazać je na ekranie sauté – bez
dodatkowej narracji muzycznej. Balansując w ten sposób na granicy artyzmu i
pretensji, kanadyjski filmowiec wciąż potrafi znaleźć złoty środek, by
przenieść na ekran każdą emocję, którą zapragnie pokazać. Bo właśnie na
tym, nieprzerwanie od 2009 roku, koncentruje się kino Xaviera Dolana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz