piątek, 27 lipca 2012

"Mroczny Rycerz powstaje", reż. Christopher Nolan

Prestiż Mrocznego Rycerza

„Każda magiczna sztuczka składa się z trzech faz: pierwsza faza to obietnica”

Gdy w 1998 roku, w debiutanckim filmie Nolana, „Śledząc”, na drzwiach mieszkania jednego z bohaterów (ok. 23 minuty filmu), pojawia się znak rozpoznawczy Batmana, nikt nie przypuszczał, że brytyjski reżyser tak mocno zwiąże swoje nazwisko z legendą Człowieka-Nietoperza i z nią głównie będzie kojarzony. Pierwsza część przygód zamaskowanego mściciela przerosła oczekiwania fanów, którzy szybko pokochali nowe, realistyczne wcielenie Batmana XXI-wieku. Nolan złożył publiczności obietnicę niezwykłego widowiska – hołdującego popularnym trendom, lecz bez rezygnacji z inteligentnej fabuły i artystycznej wizji. Nic więc dziwnego, że kolejna osłona trylogii – „Mroczny Rycerz” – rozpaliła oczekiwania milionów widzów na całym świecie.


„Kolejna faza to zwrot – magik sprawia, że coś zwyczajnego staje się czymś niezwykłym”.

Zapewne jednym z największych wyzwań dla Nolana, było odświeżenie nieco już skostniałej formuły opowieści o Człowieku-Nietoperzu. Dodatkowo, tak jak Bruce Wayne musiał odbudować swoją rezydencję po ataku Ligi Cieniów, tak brytyjski reżyser kamień po kamieniu, odbudowywał potęgę (i powagę) Mrocznego Rycerza, po kataklizmie, jakim były dla mitu o Batmanie ekranizacje Joela  Schumachera. Nolanowi jednak udało się. Reżyser pokazał na nowo historię, którą opowiadano już tysiące razy. Wycisnął ostatnie soki z potencjału opowieści. Ukazał głębię, psychologię i wielowątkowość Batmana, który pełen jest ludzkich słabości i lęków. Stworzył jednak coś o wiele więcej niż dopracowane dzieło popularnego obiegu kultury. Można powiedzieć, że wokół Mrocznego Rycerza narosła pewna legenda, wzmocniona zapewne ocierającą się o geniusz kreacją aktorską Heatha Ledera (i niestety jego tragiczną śmiercią). Pojawiające się w filmie wzmianki o stawaniu się symbolem,  stały się dla obrazu samospełniającym się proroctwem.

Ostatnia odsłona przygód Batmana, była wiec z góry skazana na zmierzenie się nie tylko z gustami odbiorców, ale i z mitycznym niemal wymiarem części drugiej, uchodzącej obecnie za najlepszą ekranizację komiksu o zamaskowanym mścicielu. Niestety, pułap raz ustawiony przez Nolana, okazał się niemożliwy do osiągnięcia po raz drugi. „Mroczny Rycerz powstaje” jest filmem wręcz nieznośnie doskonałym, dopracowanym w szczegółach i  przemyślanym, jak najlepsze powieści kryminalne. Zabrakło jednak bożej iskry i postaci pokroju Jokera, która uświęciłaby widowisko swoim kunsztem aktorskim. Ostatnia odsłona trylogii Nolana miała po prostu pecha wystąpić po swojej poprzedniczce.


Skupmy się jednak na samym filmie. W „Mrocznym Rycerzu”, Nolan utwierdził nas w przekonaniu, iż jest mistrzem konstruowania pełnokrwistych bohaterów negatywnych. Ktoś może powiedzieć, że takiego bohatera łatwiej jest stworzyć, bo zło jest bardziej atrakcyjne niż kryształowo czyste, papierowe postaci protagonistów. Trzeba jednak ową plastyczność zła umiejętnie wykorzystać. Dowodem kunsztu Nolana w tym względzie jest Bane – zło wcielone, rzadki przykład równomiernego rozrostu tkanki mózgowej względem mięśniowej. Tom Hardy widocznie lubuje się w tworzeniu niekonwencjonalnych kreacji, gdzie za siłą muskuł, podąża siła inteligencji. To maszyna wojenna i zdecydowanie najbardziej przerażający przeciwnik Batmana. Chłodna kalkulacja i dopracowany w szczegółach plan opanowania Gotham odróżnia go od Jokera – „orędownika chaosu”, który nie planował, a jedynie obracał na swoją korzyść (ku zgubie innych) to, co przyniósł mu los.

Bane budzi strach, reprezentuje lęk przed nieuchronnie zbliżającym się końcem, apokalipsą. Wychowany w najsurowszym więzieniu na świecie, pojął, iż największy ból poprzedzony jest złudzeniem nadziei, że zło można pokonać. O tym, jak wielką budzi trwogę, świadczą podwładni mistrza zbrodni, którzy na jedno jego skinienie, gotowi są poświęcić życie, wybierając śmierć, zamiast zdrady swojego mentora. Nie ulega wątpliwości także, że nowy przeciwnik Batmana to także postać tragiczna – w filmach Nolana każdy, nawet największy łotr, ma swoją rację. Analizując ich portrety psychologiczne, ich motywacje, skłonni jesteśmy wytłumaczyć największe nawet zbrodnie.


Wymienione cechy Bane’a, respekt jaki budzi, władza, jaką sprawuje nad ludźmi, mogą stawiać go w szeregu obok takich ikon popkultury jak Lord Vader. Skojarzenia te wydają się jeszcze bardziej zasadne, gdy weźmiemy pod uwagę gardłowy głos złoczyńcy, zniekształcony przez specjalną maskę, która, tak jak w przypadku Vadera, utrzymuje Bane’a przy życiu. Jednak – czy nowy przeciwnik Batmana stanie się legendą na miarę Anakina Skywalkera? Z pewnością ma na to szansę.

W ostatniej odsłonie cyklu, Nolan zdecydowanie odszedł od, stale występującego w jego filmach, motywu jednoczesnego zwalczania i uzupełniania się pierwiastka dobra i zła. O ile Joker był swoistym alter ego Batmana, jago komplementarną cząstką i ciemną stroną osobowości, czy – jak sam twierdził – „takim samym dziwadłem”, Bane chce po prostu unicestwić Batmana. Mówi nawet, że jest katem zarówno jego ciała, jak i duszy.  

Zestawiając jednak Bane’a z Jokerem, ten pierwszy przegrywa. Niepokojąca postać klauna, szaleństwo bliskie geniuszowi, niezgłębiona tajemnica osobowości, niepowtarzalna mimika i wspomniana wcześniej mityzacja postaci, związana ze śmiercią Ledgera, przyćmiewają znakomitą rolę Hardy’ego.


Przyznam jednak, że znaczna część moich obaw związana była z inną postacią, a mianowicie Seleną Kane – Kobietą-Kotem. Zwiastuny filmu nie rokowały dobrze w tej kwestii. Po seansie śmiało można jednak stwierdzić, że aktorska kreacja Anne Hathaway, to jedna z najlepszych kinowych odsłon kobiety fatalnej. Permanentnie daje się we znaki Batmanowi, niejednokrotnie narażając go na śmierć. Nieustannie przekracza granicę między dobrem a złem, sterując mężczyznami jak marionetkami. Czuć jednak niesamowity magnetyzm w relacji między dwojgiem bohaterów. To zapewne jedna z najciekawszych i najbardziej wymagających ról (zaraz po roli w filmie „Rachel wychodzi za mąż”, za którą zresztą nominowana była do Oscara) z jakimi przyszło zmierzyć się amerykańskiej aktorce.


Niewątpliwie warte podkreślenia są aspiracje Nolana do tworzenia kina ambitnego. Reżyser po raz kolejny umieszcza w swoim filmie wiele idei i nawiązań. Raz filozofuje, aby następnie zająć się ekonomią. Czasem wydawać by się mogło, że tropów jest wręcz za dużo. Nagromadzenie skomplikowanych wątków grozi miejscami przeintelektualizowaniem, bądź co bądź, popularnego widowiska i niekorzystnie wpływa na lekkość narracji. Reżyser znowu bawi się w politykę – w „Mrocznym Rycerzu”, Harvey Dent przejawiał dyktatorskie zapędy wspominając o Juliuszu Cezarze. Teraz Bane dosłownie oddaje władzę w ręce ludu, a Gotham staje się na kilka miesięcy rzeczpospolitą ludową, z charakterystycznymi dla ustrojów totalitarnych instytucjami: godziną policyjną, terrorem, upaństwowieniem prywatnych majątków. Prawdę mówiąc, bogacze w ogóle nie mogą czuć się bezpiecznie w świecie wykreowanym przez Nolana – co  rusz zabiera się komuś majątek. Jeśli nie robi tego Bane, sprawy bierze w swoje ręce (jednak z nieco innych pobudek) Kobieta-Kot, porównując się nawet w pewnym momencie do Robin Hooda.

W filmie pojawia się też analogia do ekranizacji komiksu konkurencyjnej stajni. Ekscentryczny milioner-superbohater, tworzy odnawialne, ekologiczne źródło energii, mające zapewnić świetlaną i bezpieczną przyszłość pewnej metropolii. Niestety siły wroga wykorzystują wynalazek jako broń masowego rażenia. Czy nie przypomina to perypetii pewnego superbohatera, którego jedyną mocą jest posiadana przezeń fortuna?


To w czym reżyser z pewnością zawiódł, to brak urokliwych niedopowiedzeń, które dotąd były przecież znakiem rozpoznawalnym Nolana. Zrezygnował on z pozostawienia widza w stanie niepewności, a przecież to właśnie pytania budowały wyjątkowy klimat jego dzieł. Nolan, w przeciwieństwie do swoich bohaterów, nie użył swojej najgroźniejszej broni – braku zaufania do empirii. Poza drobnymi wyjątkami film jest dosyć przewidywalny. Zdecydowanie można też zgłosić kilka zastrzeżeń do zbyt oczywistego zakończenia – wycięcie dosłownie kilku sekund materiału filmowego, mogłoby zaowocować zakończeniem na miarę „Incepcji”.

Strona wizualna, nie daje odbiorcy żadnych powodów do narzekań. Nolan niezmiennie pozostaje wyznawcą klasycznej magii kina, gorliwie wierzy w zbawienną moc celuloidu, odrzucając fałszywych proroków nowoczesności, takich jak trójwymiar. Lokacje, pojazdy i kostiumy wykonane są z precyzją godną Ridleya Scotta, natomiast wszelkie doznania wynikające z kontemplacji warstwy wizualnej filmu, jak zwykle wspomagane są przez sugestywną muzykę Hansa Zimmera.

„Trzecia faza to najtrudniejszy fragment – tzw. prestiż”

Przywołując film Nolana z 2006 roku, zapytać należy, czy reżyser skończył w tytułowym „prestiżu”, czy raczej sztuczka nie spodobał się żądnej „chleba i igrzysk” widowni? „Mroczny Rycerz Powstaje” to z pewnością godne zwieńczenie jednego z najważniejszych cykli bohaterskich ostatnich lat. Batman opuszcza scenę przy gorących oklaskach oczarowanej spektaklem widowni. Można powiedzieć, że spełniło się marzenie Bruce’a Wayne’a – Batman stał się symbolem, a nolanowska wersja jego historii – znakiem tego, co w filmie popularnym najlepsze. Oto jesteśmy świadkami powstania nowej jakości w kinie superbohaterskim, której wejście do filmowego kanonu jest tylko kwestią czasu.

Piotr Przytuła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz