Ulice nędzy
Brillante
Mendoza, filipiński reżyser, jest jednym z odkryć Warszawskiego Festiwalu
Filmowego. Gdy dziewięć lat temu pokazywano tutaj jego „Tirador”, zapewne nikt
nie wróżył, że stanie w jednym szeregu z Almodovarem, Jarmuschem, Loachem
czy braćmi Dardenne. A jednak stało się. Wszystko za sprawą twórczości, będącej na bakier z aktualnymi trendami, oddającej za to cześć improwizacji i szczegółom rodzimej
codzienności.
W „Ma Rosie”
– jak wskazuje sam tytuł – punktem wyjścia staje się figura matki, żywicielki,
opiekunki ogniska domowego. Kiedy Rosa
(nagrodzona w Cannes Jaclyn Jose) wraz z mężem Nestorem, zostają aresztowani za
handel narkotykami ich świat staje do góry nogami. Wykupić się z rąk
policjantów? Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Wyznanie winy nie na wiele się
zdaje, a wydanie zaopatrzeniowca tylko nakręca pętlę niepewności. Wszak za
murami „podziemnej” izby komisariatu panoszy się korupcja i obłuda. Mendoza wyjaśnia
w ten sposób, co oznacza klepać biedę w stolicy Filipin. I co ciekawe, nie
interesują go wewnętrzne zgryzy bohaterów, a ich zwykła, niebestsellerowa
codzienność.
fot. materiały prasowe |
Ale w ciemnych
i wilgotnych zaułkach Manili jest jeszcze trochę miejsca na poświęcenie i wiarę
w rodzinę. Tyle, że wielki temat tegorocznego WFF, przeobraża się u Filipińczyka
w akt ekstremalnej ofiary. Dzieci Rosy rozpraszają się po mieście, by uciułać
pieniądze na kaucję za wyjście z aresztu: proszą krewnych o pożyczkę, sprzedają zestawy karaoke, a Erwin,
doprowadzony do ostateczności, oddaje w zastaw także swoje ciało. Zupełnie
jakby swoim upokorzeniem miał zadośćuczynić błędy rodziców. Tym samym Mendoza
nie ukazuje czarno-białego podziału na złych policjantów i dobrych obywateli, a
zadaje pomocnicze pytania o winę i odpowiedzialność. Autor „Kinatay”
nie pozwala zatem na identyfikację nawet z ofiarami opresyjnego systemu.
Chaotyczne,
rozedrgane kadry pochodzące z kamery uwieszonej na plecach bohaterów, nadają
„Ma Rosie” paradokumentalnego rysu. Ten wizualnie rozklekotany, utrzymany w
ryzach surowej formy, film, świadczy nie tylko o niskim budżecie i braku
znanych nazwisk, ale też o sytuacji społeczeństwa zepchniętego na skraj desperacji.
Niezależność artystyczna i finansowa pozwala reżyserowi przedstawić rodaków ledwo
wiążących koniec z końcem, pod batem skorumpowanego sektora publicznego. Mendoza walczy o ich sprawiedliwy portret - dla kina i dla potomnych swojej
ojczyzny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz