środa, 5 czerwca 2013

Muzyka na wakacje


Prosta droga niknąca w oddali, jasne, błękitne niebo, przez otwarte okno wiatr mierzwi włosy. Samochód, życzliwie pomrukując, mknie ku przygodzie, a z radiowych głośników dobiega...

Właśnie, co takiego może dobiegać z samochodowego radia w czasie letniej podróży? Rozkosznie kiczowate wakacyjne przeboje? A może nieśmiertelne hity sprzed lat? Pomysłów jest pewnie tyle, co urlopowiczów na plaży w Kołobrzegu i nie ma możliwości wskazania najlepszego. Z pewnością jednak warto rozważyć, co ma w tym zakresie do zaproponowania muzyka filmowa.

„Bezdroża” („Sideways”)
We wspaniałej opowieści o winie, dojrzałości i męskiej przyjaźni bohaterom towarzyszy najwybitniejsza bodaj kompozycja Rolfe Kenta. W takt swawolnych jazzowych utworów podróżują oni po pokrytej winoroślami Kalifornii. „Bezdroża” świetnie sprawdzą się także w samochodzie mknącym po Mazurach. Wpadające w ucho dynamiczne, ale nie pospieszne, melodie grane na instrumentach dętych (ze szczególnym uwzględnieniem saksofonu), wzbogacone ciepłą perkusją i łagodnym fortepianem przywołują w myślach słońce, relaks, otwarte przestrzenie. Czasem kolorytu doda harmonijka, czy banjo, keyboard dorzuci rozczulające skojarzenia z przebojami sprzed 30-40 lat. Nad całością zaś unosi się lekko niedzisiejszy duch z obietnicą młodzieńczej wolności, luzu i przygody.

„Kikujiro” („Kikujiro no natsu”)
Gdyby stworzono plebiscyt najsłynniejszych utworów skomponowanych przez Joe Hisaishiego, „Summer” – suitę z filmu „Kikujiro” – z pewnością znalazłoby się w ścisłej czołówce. Japończyk jest co prawda niezrównanym melodystą, lecz tym razem osiągnął prawdziwie mistrzowski poziom. Rdzeń stanowi temat główny oparty na ulubionych przez kompozytora instrumentach: fortepianie i smyczkach. W ponad sześciu minutach udaje mu się połączyć ciepłą empatię, tkliwy liryzm i radosną dynamikę. Cały, niedługi album niesiony jest siłą tego utworu, którego fragmenty wracają w kolejnych wariacjach. W obrazie, zaskakująco jak na twórczość Takeshiego Kitano łagodnym i sympatycznym, muzyka ilustruje podróż ciamajdowatego gangstera i małego chłopca w poszukiwaniu matki tego ostatniego. Z pewnością jednak może się też stać nieodłącznym kompanem innych wakacyjnych wypraw.


„Mikołajek” („Le Petit Nicolas”)
Klaus Badelt najbardziej znany jest z idealnej kopii pomysłów Hansa Zimmera w pierwszej części „Piratów z Karaibów”, ale od tego czasu wykonał spory krok naprzód. Szczególnie korzystnie działa na niego francuskie powietrze, to właśnie dla swoich zachodnich sąsiadów Niemiec popełnił „Mikołajka”. Czego w tej ścieżce dźwiękowej nie ma! Są i wielobarwne muzyczne pościgi, dowcipne pastisze kompozycji do obrazów sensacyjnych i romansów, sielankowe pogwizdywanie, niewinne partie na dziecięcy chór. Badelt prezentuje tu nieokiełznaną, bogatą wyobraźnię, w całej pracy aż roi się od drobnych niespodzianek i zaskakujących zwrotów. Nie sposób się przy niej nudzić, łatwo natomiast dać się ponieść nieodpartemu urokowi i szalonej fantazji. Na emocjonujące, a przy tym radosne i pogodne wakacje (niekoniecznie z dziećmi) pasuje jak ulał.


„Terminal” („The Terminal”)
John Williams jest dobry na wszystko, również na urlop. W tym przypadku towarzyszy co prawda dość niefortunnej wyprawie, która kończy się długim uwięzieniem na lotnisku, ale jego muzyka świetnie odnajduje się także w innych okolicznościach. „Terminal” jest w końcu komedią, więc jego ścieżkę dźwiękową charakteryzuje swoboda i lekkość. Czuć to przede wszystkim we wspaniałym temacie głównym, gdzie klarnet swawolnie prześlizguje się po skocznej melodii. Maestro serwuje także pierwszorzędne tango oraz łagodny temat miłosny. Wszystko to z charakterystyczną dlań elegancją i mistrzostwem w wykorzystaniu wszelkich barw, jakie potrafi zapewnić głębokie brzmienie pełnej orkiestry. Trochę luzu dodaje zaś delikatnie jazzowe poszycie. Do zasłuchania nie tylko w oczekiwaniu na samolot.


„Wielki Gatsby” („The Great Gatsby”)
Pewnie niewiele osób będzie miało okazję uczestniczyć w imprezie chociaż zbliżonej rozmachem do przyjęć, jakie pewnego lata organizował Jay Gatsby. Można jednak zorganizować sobie ich namiastkę, dzięki przebojowej ścieżce dźwiękowej do filmu Baza Luhrmanna. Stanowi ona szalony rajd po współczesnej muzyce rozrywkowej, wydobywając z niej szyk i dekadencki blichtr. Pozwala się zanurzyć zarówno w ambitnych, zaskakujących kawałkach (doskonały cover „Back to Black”), jak i niewątpliwej tandecie. W tej ekscytującej mieszance popu, r’n’b, rapu i rocka znalazło się też miejsce dla dyskretnej staroświeckiej nuty, którą najdobitniej reprezentuje The Bryan Ferry Orchestra. Dodaje ona całości nieco elegancji i równoważy agresywny, dyskotekowy rytm, czy obowiązkowy dziś dubstep. Rozdzierające miłosne ballady (z przebojem „Young and Beautiful” Lany Del Rey na czele) stanowią idealne tło do wdzięcznego kiwania się przy świetle księżyca. Hity z „Wielkiego Gatsby’ego” powinny w tym sezonie znaleźć się w repertuarze każdego szanującego się DJ’a, a uczestnictwa w okraszonej nimi imprezie nie warto sobie odmawiać. W końcu, jak zapewnia Fergie, małe przyjęcie jeszcze nikogo nie zabiło. Duże zresztą też.




Jan Bliźniak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz