Zdominować samotność.
Najnowszy film Paula Thomasa Andersona, twórcy pamiętnych “Boogie Nights”, “Magnolii” czy “Aż poleje się krew” to kolejny tytuł w filmografii reżysera świadczący o jego mocnej pozycji w Hollywood i mający szanse na trwałe zapisać się w historii kina, nawet pomimo tego, że pozostawia po sobie wrażenie nie do końca jednak wykorzystanej szansy.
II Wojna Światowa umierając wydała na świat setki tysięcy wyblakłych emocjonalnie mężczyzn, których walka o przetrwanie w „normalnym”, świecie „stabilizacji” i „pokoju” niejednokrotnie bywała trudniejsza od tej stoczonej na froncie. Freddie Quell (Joaquin Phoenix, na którego wychwalanie przyjdzie czas w odrębnym akapicie) jest jedną z takich właśnie powojennych sierot, wrzuconych z dżungli wysp Pacyfiku pomiędzy pełne eleganckich towarów półki domów handlowych i ulice oświetlone neonami. Czas pomiędzy jedną dorywczą pracą a drugą zajmuje mu tułaczka po mieście w towarzystwie butelki wypełnionej improwizowanym wysokoalkoholowym trunkiem własnej roboty. Podczas jednej z nich Freddie natrafia na Lancastera Dodda (Philip Seymour Hoffman) – człowieka z charakterem przywódcy i mentora, którego wszyscy wokół nazywają „mistrzem”. Nie mając nic lepszego do roboty Freddie przystaje na propozycję Dodda, który wyraźnie nim zainspirowany zaprasza go by dołączył do kierowanej przez niego wspólnoty.
Posiłkując się złożoną relacją dwóch mężczyzn Anderson opowiada zarówno o drzemiącej w człowieku chęci dominacji nad drugą osobą jak i o samotności i potrzebie akceptacji w środowisku. Lancaster dostrzega, że Freddie jest jak pusta szklanka, która regularnie napełnia się alkoholem jedynie po to by dać sobie chociaż na chwilę ułudę wypełnienia swojej pustki. Z początku zdaje się go wykorzystywać dla potrzeb swojej nowej książki, nad którą pracuje, z czasem jednak ich relacja nabiera innych barw i to „mistrz” zaczyna popadać w zależność od swojego ucznia. Anderson nie precyzuje jednak ani momentu w którym Dodd miałby zmienić swoje nastawienie do Quella, ani kierunku w którym próbuje on skierować ich relację. Nie do końca także jasne jest to czego ostatecznie od Dodda oczekuje sam Freddie. Chociaż jest to bardziej wytłumaczalne ze względu na porywczy charakter bohatera, to jednak w konsekwencji tego ma się wrażenie jakby postać kreowana przez Phoenixa nigdy tak do końca nie ukazała przed nami wszystkiego co w sobie skrywa. Brakującym ogniwem w tym skomplikowanym łańcuchu relacji i zachowań mogłaby być żona Lancatera – Peggy (Amy Adams). Ponownie jednak poza jedną genialną w zamyśle sceną w łazience, bohaterka nie zostaje w pełni dopuszczona do głosu. Efektem tego wszystkiego jest wrażenie, jakby główny filar opowieści zamiast zostać zbudowanym z jednego, solidnego kawałka skały, był bardziej jak ułożona z kładzionych jeden na drugim kamyków wieża, a więc - niestabilny. Anderson postanowił zbyt wiele poukrywać między wierszami. Zamysł to szlachetny i przez dużą część trwania filmu udany, jednakże w końcu przychodzi w trakcie seansu moment, w którym czujemy, że lont się już wypalił, ale bomba nie wybuchła i cała energia kolekcjonowana do tej pory w spojrzeniach bohaterów rozchodzi się po kościach w, po prawdzie przewrotnej, ale jednak zbyt sentymentalnej i mglistej końcówce.
Pomimo powyższego, „Mistrz” ma naprawdę wiele do zaoferowania. Są tutaj sceny, z których emanuje czysty geniusz – czy to koncepcyjny, czy formalny, czy aktorski – a często wszystkie naraz. Zarówno Amy Adams jak i Philip Seymour Hoffman prezentują aktorstwo najwyższej klasy i jedynym powodem dla którego w ogóle jesteśmy w stanie oderwać od nich wzrok jest Joaquin Phoenix, w swojej jak do tej pory roli życia (miejmy nadzieję, że jeszcze nie raz będzie można o nim napisać to samo). Długo po seansie na wspomnienie jego gry serce bije szybciej, nie mogąc wyjść z podziwu.
„Mistrz” to z pewnością kino warte uwagi, pod wieloma względami prawdziwie mistrzowskie, jednak z powodu ciągłego schodzenia z ubitego, fabularnego traktu na poboczne ścieżki, tak jak w tym zdaniu, za dużo w nim przecinków, w miejscu których powinny zostać postawione kropki.
Damian Słowioczek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz