sobota, 20 października 2012

28. WFF: „Panie, Panowie – ostatnie cięcie!” ("Ladies, Gentlemen - Final Cut!"), reż. György Pálfi


All you need is love…*

          
*i stuletni dorobek światowego kina w najlepszym wydaniu

Jeśli kiedykolwiek stanęliście przed dylematem, który z filmów obejrzeć (a podczas festiwalu ten problem wydaje się być boleśnie znajomy), to pewien węgierski reżyser znalazł dla was lek na całe zło, ujmujący w swej prostocie i pomysłowości – nakręcił film, bazując na  gotowych już ujęciach i scenach wyciętych z ponad pięciuset filmów z całego świata (nie tylko krótkich, nie tylko tych o miłości). Efekty tego odważnego eksperymentu – ponadczasowe love story – mogliśmy podziwiać podczas 28. WFF.
           
          „Open your eyes…” – na przeszłość i na przyszłość, zaczynamy bowiem od Avatara. Pierwsza scena nie jest bez znaczenia – uświadamia nam punkt widzenia twórcy (i jego stylistyczną koncepcję): absolutny postmodernizm, fragment, „zawsze fragment”. „Open your eyes” – a później już tylko patrz uważnie, delektując się prezentowaną na ekranie historią kina.
         
      Wszystko, co pojawi się w filmie, już widzieliśmy – ale pozbawione oryginalnego kontekstu i występujące w kolażu dziesiątek innych ujęć, nie nudzi, a zachwyca. Zręczność montażu i dynamika scen (wynikająca trochę z konieczności, a trochę z przekory) zaimponuje niejednemu kinomanowi – tak, jak znakomicie dopasowana do poszczególnych scen muzyka (również filmowa, jednak niezintegrowana z tytułami, w których pierwotnie występuje). Ze zwyczajnego filmu robi się więc kinowy quiz w dwóch odsłonach: identyfikujemy i tytuł, z którego pochodzi scena, i muzykę, jaka w jej towarzyszy. Podczas seansu nie raz rozlegnie się pełne radości: „Widziałeś/aś? Przecież to…” – wraz z triumfalnie wykrzyczanym tytułem dzieła, trafnie zidentyfikowanym w tym gąszczu filmowego Disneylandu.


         Nie zabraknie też polskich akcentów – na ekranie uchwycić możemy Zbyszka Cybulskiego, Bogusława Lindę i Juliette Binoche w jednym z kadrów „Niebieskiego”.
            
         W „Final Cut” znajdziemy wszystko, czego potrzeba do realizacji szablonowego lovestory – przypadkowe spotkanie, nastrojowe randki, namiętne pocałunki i dobry (bardzo dobry) seks. Jest też ślub i pierwsza błogosławiona noc; jest niewierność, zazdrość i małe, codzienne kryzysy… W pewnym momencie robi się nawet niepokojąco poważnie, a codzienna rzeczywistość zaczyna górować nad hollywoodzką bajką (ukazując, co w kinie rzadkie, smutną rzeczywistość), jednak dzięki zgrabnemu trikowi reżysera wszystko wróci na stare tory. To odstępstwo od filmowego szablonu pozwala nieco zdemaskować ułudę królującą na ekranie i jest pogłębieniem miłosnej relacji, wziętej w „Final Cut” (dosłownie) na warsztat (i w duży cudzysłów). Żelazne zasady gatunku zostaną jednak spełnione, a widz wyjdzie z kina z błogim uśmiechem dziecka nakarmionego piękną bajką (i triumfalnym obliczem samozwańczego zwycięzcy konkursu filmowego – przy współudziale całej sali).

  Obowiązkowym punktem programu są dla każdego kinomana napisy końcowe – karta odpowiedzi, której nikt nie był w stanie wypełnić w całości oraz imponujący przekrój przez historię kina (od pierwszego filmu braci Lumière aż do wspomnianego wcześniej „Avatara”). Na ekranie pojawia się nawet Hannibal Lecter – wraz z romantycznym zaproszeniem na kolację. „Ja chcę dvd!” – krzyczeliśmy wszyscy po seansie – i niech to będzie najlepszą rekomendacją.


Patrycja Calińska



(HÖLGYEIM ÉS URAIM) WĘGRY 2012. Reżyseria: György Pálfi Producent: Béla Tarr Czas: 84'

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz