czwartek, 14 lutego 2013

63rd Berlinale: Amerykańscy bywalcy czerwonych dywanów

Wielkie nadzieje (i obawy) wiązałem z trzema amerykańskimi uczestnikami Konkursu Głównego. Steven Soderbergh, Gus Van Sant i Richard Linklater (ten ostatni w selekcji, ale poza konkursem) pokazali na Berlinale swoje nowe filmy. O dziwo, najlepiej wypadło dzieło, po którym trudno było się spodziewać czegoś nowego. 
 
Każdy z wymienionych twórców coś dla mnie znaczy. "Solaris" Soderbergha było moją pierwszą wielką, filmową miłością, której nikt (czasem nawet ja sam) nie potrafi zrozumieć. "Paranoid Park" Gusa Van Santa - mały, tajemniczy film o wyalienowanym nastolatku - obejrzałem na moim pierwszym filmowym festiwalu, czyli "Dwóch Brzegach" w 2008 roku i z niewiadomych powodów utkwił mi głęboko w pamięci. Linklater to niedawna fascynacja - uwielbiam jego rotoskopowe animacje - "Przez ciemne zwierciadło" (ekranizacja prozy Philipa K. Dicka), anegdotyczne, śnione "Życie świadome", a przede wszystkim rozgadane "Przed wschodem słońca", jedyny rom-com (choć niewiele tu komedii, a jeśli już to bardzo subtelnej), który mnie wzrusza  i uwodzi.

Wszyscy trzej mają ze sobą coś wspólnego - tworzą małe, skromne jak na amerykańskie warunki filmy, by za chwilę wskoczyć w realizację wielkiej gwiazdorskiej produkcji (najmniej w ten schemat wpasowuje się Linklater, choć i on ma w swoim dorobku swobodniejsze produkcje - przede wszystkim komedie z Jackiem Blackiem w roli głównej). Trzech nie sposób zamknąć w szufladkach - tworzą animacje, filmy sci-fi, filmy akcji, dramaty, komedie, filmy eksperymentalne, posługują się ciągle nowymi stylistykami. Jedynie dorobek Gusa Van Santa można by łatwiej skatalogować po częstych wątkach homoseksualnych  - ale w żadnym wypadku nie jest to zasadą całej twórczości. Ich filmy są jak jazda kolejką górską - od kompletnych niewypałów, po artystyczne i kasowe hity. Jak poradzili sobie w Berlinie?

Obiecaj mi ziemię

"Promised Land" Gusa Van Santa to przede wszystkim ponowna współpraca z Mattem Damonem. Aktor, który razem z Benem Affleckiem napisał  scenariusz i zagrał główną rolę w  największym reżyserskim osiągnięciu Van Santa - "Buntowniku z wyboru" i ponownie (tym razem z bratem Bena, Casey'em) w dyskusyjnym "Gerrym", w "Promised Land" po dziesięciu latach powraca do roli scenarzysty. Tym razem tworząc scenopisarski tandem z mało znanym Johnem Krasinskim, który w filmie zagrał jego antagonistę.

"Promised Land", reż. Gus Van Sant

Van Sant przenosi na ekran dość prostą historię o Stevenie Butlerze (Matt Damon), przedstawicielu firmy Global Crosspower Solutions, którego zadaniem jest skuszenie obietnicami wielkich pieniędzy lokalnych farmerów do oddania  praw do swojej ziemi. Jego firma zajmuje się wydobywaniem gazu łupkowego kontrowersyjną metodą szczelinowania. Butlerowi pomaga przedstawicielka Sue Thomason (Frances McDormand). Ubożejący farmerzy z jednej strony pragną pieniędzy, z drugiej nie mogą być głusi na głosy o szkodzących środowisku metodach wydobywczych. Swoimi wątpliwościami z resztą mieszkańców dzieli się lokalny nauczyciel (Hal Holbrook), którego wkrótce wspomoże działacz na rzecz ochrony środowiska Justin (sic!) Noble (John Krasinski).  Między Noble'em, a Butlerem staną nie tylko kwestie światopoglądowe, ale i  kobieta - Alice grana przez Rosmarie DeWitt.
 
"Ziemia obiecana" wiele obiecuje. Niestety współczesny, lotny, także (a może przede wszystkim) ważny z polskiego punktu widzenia temat szybko zostaje sprowadzony do prostej czarno-białej rywalizacji o kobietę i nadętych mów na gimnastycznej sali lokalnej szkoły. Niedookreślony stosunek głównego bohatera do swojej firmy i moralności mogłyby być zaczątkiem czegoś interesującego - nieczęsto to "bad guy" jest protagonistą, a człowiek, za którym wydają się stać wszystkie racje jego przeciwnikiem. Niestety nasze przeczucia, co do motywów obu stron zostają szybko wyjaśnione i przykryte konkluzją "korporacyjny spisek jest wszędzie". Jest tu kilka zabawnych scen łączących się przede wszystkim z kreacją twardej McDormand (np. wybieranie przed wjazdem do miasteczka flanelowych ciuchów, by zbratać się z mieszkańcami). Sceny z "lokalsami" w barze mają odrobinę z blasku podobnych w "Buntowniku z wyboru",  jednak ostatecznie "Promised Land"  to film, który można streścić tylko jednym słowem - "forgettable".

Magistrze pigularzu


Ablixia, Effex, Zalox, Betablocker, Zoloft, Zyprexa, Delatrax – to tylko niektóre nazwy antydepresantów i wszelkiego rodzaju leków uspokajających, które padają co rusz w nowym filmie Soderbergha. Reżyser powraca z filmem podobnym do „Contagionu”, tym razem biorąc na celownik napędzaną przez farmaceutyczne koncerny lekomanię i nadużywanie przez lekarzy oraz żyjących w permanentnym biegu pacjentów, farmakologicznych sposobów radzenia sobie ze stresem. 

 "Side Effects:, reż. Steven Soderbergh


Wielowątkowy, dokładny w szczegółach „Contagion” mógł wydawać się za mało filmowy – przypominał raczej bardziej rozbudowany i nakręcony z klasą film "instruktażowy" w stylu słynnego, telewizyjnego „The Day After” z lat 80. opowiadającego w detalach o skutkach wojny atomowej. W „Side effects” reżyser nie popełnia tego samego błędu – daje nam silnego protagonistę i interesującą, dobrze się zapowiadającą, trzymającą w napięciu historię.


Lekarz psychiatra Dr. Jonathan Blanks (Jude Law) jest ciągle przepracowany – wiecznie na kilku zmianach, prowadzi prywatną praktykę, jednocześnie zarabia extra jako konsultant firm farmaceutycznych. Podpisuje lukratywny kontrakt z jedną z nich, by wziąć udział w badaniach wchodzącego na rynek nowego antydepresantu Ablixia. W ramach testów rekrutuje do eksperymentu pacjentów i wydaje recepty na lek produkowany przez swojego sponsora. Trafia do niego pacjentka (Rooney Mara), odratowana z nieudanej próby samobójczej. Jej mąż (Channing Tatum) właśnie wyszedł z więzienia, a kobieta wydaje nie radzić sobie z nową sytuacją. Lekarz przypisuje jej nowy lek. Jeden z efektów ubocznych jego stosowania  doprowadzi do tragicznych konsekwencji. Blanks szybko stanie się kozłem ofiarnym środowiska, jednak w sytuacji, w której chodzi o tysiące dolarów odszkodowania i miliony w giełdowych akcjach, coś wydaje się nie grać...


Soderbergh dobrze buduje nastrój - i choć początkowo jest niemrawo, z czasem gdy w grę zaczyna wchodzić spisek i wokół bohatera zaciska się pętla, całość nabiera tempa. Podobnie jak u Van Santa, Soderbergh protagonistą czyni postać teoretycznie negatywną – cynicznego, liczącego na zysk lekarza. Wszystkie elementy – muzyka Thomasa Newmana, schludne, sterylne zdjęcia, mądrze i realistycznie poprowadzona fabuła – wydają się ze sobą świetnie łączyć. Do czasu. Niestety w „Side effects” jesteśmy świadkami jednego z najgłupszych zwrotów akcji jaki można sobie wyobrazić.  Co więcej, bazującego na płciowych, „samczych” stereotypach. Konsekwentna logika obrazu rozpada się jak domek z kart i Soderbergh, tak jak Van Sant, zamiast poszukiwać w swoim filmie „big picture” problemu, skupia się na personalnej, banalnej rozgrywce.


Sztuka kłócenia 


„Przed wschodem słońca” Richarda Linklatera z 1995 roku uwielbiam za lekkość opowiadania. Przypomina mi doskonały „Ostatni dzień lata” Tadeusza Konwickiego, jeden z moich ulubionych klasycznych polskich filmów. Para nieznajomych (Ethan Hawke i Julie Delpy) zaczyna rozmawiać w pociągu jadącym do Paryża. W swoim towarzystwie czują się tak dobrze, że postanawiają wysiąść w Wiedniu i ruszyć w dalszą podróż rano. Przez całą noc spacerują po mieście, rozmawiają o wszystkim i o niczym, o książkach, swoim życiu, na swojej drodze spotykając kolejne postacie, odwiedzając kolejne miejsca. Rano na peronie umawiają się na spotkanie w tym samym miejscu za rok - nie wymieniają się żadnymi adresami ani numerami telefonów, właściwie nie uzgadniają dokładnej daty i godziny. Czy kiedykolwiek się spotkają? Nie wiemy - reżyser pozostawia nam otwarte zakończenie.  

 "Before Midnight", reż. Richard Linklater


Niestety, tajemnica musi zostać rozwiana - kilka lat później Linklater zrealizował sequel „Przed zachodem słońca” –tutaj użycie tych samych elementów co wcześniej (długich ujęć rozmów bez cięć, anegdotycznych opowieści, pretekstowej akcji) nie dało nawet w części tak dobrych rezultatów. Hawke, który w świecie filmu dzięki romantycznemu spotkaniu, zdążył zostać autorem bestsellera, wyglądał jak wrak człowieka, rozmowy z Delpy były banalne, nudne i straszliwie sztuczne. Wszystko na tle pretensjonalnego, kawiarnianego Paryża. Między aktorami, którzy dawno przestali być niewinni (Delpy zacznie reżyserować koszmarki w stylu „Dwóch dni w Paryżu”, ostatnio „Dwóch dni w Nowym Jorku”) nie było żadnej chemii.


O dziwo w części trzeciej ("Before Midnight"), która zagościła na Berlinale, Linklater znalazł rozwiązanie większości bolączek niepotrzebnego sequela i ożywił serię (nie zdziwiłbym się gdyby za kilka/kilkanaście lat powstało kolejne „Przed…” tym razem o parze dziadków). 7 lat po wydarzeniach poprzedniego filmu bohaterowie mają dwójkę dzieci (z ich jednorazowej przygody w Paryżu urodziła się para blondwłosych bliźniaczek), Jesse rozwiódł się z pierwszą żoną i zamieszkał z Celine i córeczkami w Europie. Obserwujemy jeden dzień z ich wakacyjnego pobytu w domu zaprzyjaźnionego pisarza w Grecji – przysłuchujemy się ich rozmowom z innymi gośćmi domostwa (które niestety momentami trącą Paulo Coelho), wspomnieniom i przede wszystkim... kłótniom  (głównie o syna Jessego z pierwszego małżeństwa i propozycję przeprowadzki do Stanów). 

Trudno w to uwierzyć, ale kłótnie francusko-amerykańskiej pary są przezabawne, brawurowo zagrane i w pewien sposób oczyszczające. Zakończenie wybrzmiewa i przynosi prawdziwe emocje. To wciąż film z serii, którą albo się kocha, albo się nie znosi, jednak w dialogach, które Linklater napisał razem z trójką swoich aktorów, zostały wydobyte ich prawdziwe, bardzo silne osobowości. Świeżość i niewinność podlotków ustąpiła miejsca blaskom i cieniom dojrzałego związku. To dobra droga. 

                                                                                                 
Krystian Buczek 

KONKURS GŁÓWNY:
"Promised Land", reż. Gus Van Sant, obsada: Matt Damon, Frances McDormand, John Krasinski, 106', USA 2012

"Side Effects", reż. Steven Soderbergh, obsada: Jude Law, Rooney Mara, Catherine Zeta-Jones, Channing Tatum, 106', USA 2013

"Before Midnight", reż. Richard Linklater, obsada: Julie Delpy, Ethan Hawke, 108', USA / Greece 2013  
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz