„Chciałbym zobaczyć moją teczkę”
Trudno oprzeć się wrażeniu, że dwa spośród pokazywanych na
WFF tytułów – „Konfident” (recenzja tutaj) i właśnie „Drodzy zdradzeni
przyjaciele” – mogłyby być pokazywane jako jeden, nierozłączny blok. Dzieli je oczywiście
zestaw bohaterów, fabuła i miejsce, w którym powstawały (znamienne, że tamten
film jest koprodukcją czesko-słowacko-polską, ten – węgiersko-niemiecką, mamy
zatem pełną reprezentację Europy Środkowej). Jednak ciężko chyba wyobrazić
sobie dwa lepiej dopełniające się obrazy poruszające kwestię donosicielstwa i
zdrady w krajach demokracji ludowej. O ile Juraj Nvota zdecydował się pokazać mechanizmy
wpychające przeciętnego człowieka w rolę oprawcy, o tyle Sára Cserhalmi
przyjmuje perspektywę współczesną, dotykając drażliwej kwestii tzw. „wojny na
teczki”, czyli zasadności i konsekwencji odsłaniania niewygodnych faktów z
przeszłości.
Reżyserka stawia pytanie o sens odsłaniania brutalnej
prawdy, zaburzającej bezpieczny i odpowiadający wszystkim stronom status quo. Wydaje się, że odpowiada
na nie podobnie jak główny bohater filmu,
pisarz i naukowiec Andor Czettl, gdy składa wizytę w archiwum tajnych służb, by
poznać zgromadzone na jego temat materiały. Wtedy właśnie wypowiada zacytowane
na wstępie zdanie. A potem – gdy donosicielem okaże się János, przyjaciel z
dawnych lat – bez wahania upubliczni tę informację, nie licząc się z konsekwencjami
swojej decyzji.
Szybko okaże się, że granica między ofiarami a ciemiężycielami
nie jest wyraźna, a niegdysiejszy oprawca nie dość, że nie okazuje spodziewanej
skruchy, to na dodatek wypowiada Andorowi swoistą wojnę, „odbijając” w
przewrotny sposób postawione mu zarzuty. Odkrycie prawdy nie przynosi ukojenia,
co najwyżej spostrzeżenie, że w tej bajce nie ma jednoznacznego podziału na
prześladowców i pokrzywdzonych. Empatia wobec obu stron konfliktu (toczącego
się za pośrednictwem mediów – dawni przyjaciele spotykają się tylko raz, w
bardzo symbolicznej, choć niemej scenie) nie jest jednak relatywizowaniem zła,
ale głębszą refleksją, że zarówno zdrajcy, jak i zdradzani byli ofiarami tego
samego systemu. Jej filmową egzemplifikacją jest wprowadzenie postaci oficera prowadzącego
– chyba nieco zbyt dosłowne i niezupełnie udane, bo napięcie od tego momentu jakby zaczyna spadać.
Debiut fabularny Sáry Cserhalmi opowiada przede wszystkim o
relacjach między dawnymi przyjaciółmi, którzy znaleźli się (czy aby na pewno?)
po dwóch stronach stworzonej przez poprzedni ustrój granicy. Jednak poza tą
jednostkową historią porusza problemy głęboko osadzone w rzeczywistości Węgier –
a właściwie całego regionu. I to nie tylko te dawne, związane z realiami minionej
epoki, ale również współczesne.
Mamy więc spostrzeżenie, że skutkiem ubocznym transformacji
gospodarczych w Europie Środkowej jest panosząca się korupcja – przypadkowy
gest wykonany w obecności lekarza zostaje opacznie odebrany i spotyka się z reakcją
w postaci nieśmiertelnego „nie nie, nie trzeba”. Nie brakuje również subtelnej
krytyki mediów, które z chęcią podejmują się moralnej oceny minionych czasów,
ale wobec współczesnych problemów zachowują się jak bezduszne korporacje. A scena
wywiadu telewizyjnego z Jánosem przypomina, że dziś równie łatwo jak kiedyś
poddać się manipulacji, pozwolić na rozmycie prawdy i pomylić dobro ze złem.
Marcin Sarna
Drodzy zdradzeni przyjaciele (Drága besúgott barátaim), reż. Sára Cserhalmi, Węgry/Niemcy 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz