czwartek, 9 sierpnia 2012

"Dziedzictwo Bourne’a", reż. Tony Gilroy


Na początku było morze

„Dziedzictwo Bourne’a”  z  Jasonem Bournem ma niewiele wspólnego. Ba, nawet nic nie łączy go z książkową, czwartą częścią sagi o tym samym tytule. Dostajemy nowego bohatera, nowe, szersze spojrzenie na świat tajnych służb znany z poprzednich części. „Dziedzictwo…” z pozostałymi odsłonami serii spaja Tony Gilroy, scenarzysta oryginalnej trylogii, który tym razem podjął się także reżyserii. Wydawałoby się, że takie odcinanie kuponów nie może się udać. Nic bardziej mylnego. Warto dać się na ten haczyk złapać.

Aaron Cross (świetny Jeremy Renner) wyłania się z głębin lodowatego morza i wychodzi na brzeg. Rozpala ogień i płonącą żagwią odpędza, krążące wokół ogniska wilki. Już od początku widać co różni go od Bourne’a. Uratowany przez rybaka w sztormową noc, półprzytomny, nieznający swojej tożsamości Jason Bourne musiał odkryć prawdę o sobie i znaleźć siłę by sprzeciwić się swoim mocodawcom. Cross jest od początku świadomy swoich możliwości i  swojej przewagi nad przeciwnikami.  To ludzka maszyna do zabijania, której zdolności do przetrwania „twórcy” nie docenili.

Bourne był jedynie uczestnikiem jednego z wielu tajnych projektów. Gdy zaczyna się o nim robić głośno i kolejni dziennikarze wszczynają swoje prywatne śledztwa do akcji wkracza Eric Byer (siwy Edward Norton). Podejmuje decyzję o zamknięciu wszystkich drażliwych programów. Przy czym „zamknięcie” oznacza wypalenie ich do gołej ziemi. Łącznie z likwidacją biorących w nich udział agentów i naukowców. Uczestnikiem programu „Outcome” jest Cross, a także pracująca dla projektu dr Maria Schearing (Rachel Weisz). Jak nie trudno się domyśleć ich drogi szybko się przetną.


Choć „Dziedzictwo Bourne’a” sięga po temat wydawałoby się w kinie akcji wyeksploatowany do cna  – tajne eksperymenty nad stworzeniem super żołnierzy (czy też super szpiegów) – czyni go wiarygodnym, wkładając go ramy farmakologicznego eksperymentu. To wciąż opowieść w szorstkim, realistycznym stylu filmów o Bournie. Gdy w pewnym momencie trafimy do wytwórni farmaceutyków w egzotycznej Manili nie zobaczymy podziemnego, „kosmicznego” laboratorium, a wielką fabrykę jakich dziesiątki w dysponujących tanią siłą roboczą krajach i w której swoje leki wytwarzają oprócz tajnych służb wielkie międzynarodowe koncerny.


Typowy duet „silnego agenta” i „pięknej pani doktor” równie często wykorzystywany przez Hollywood nie drażni – postacie są rozbudowane, a ich motywacje wiarygodne.  Rola Rennera z pewnością stanie się jego przepustką do świata wielkiego, hollywoodzkiego kina akcji.
Gilroyowi w sposobie opowiadania historii i reżyserii udało się zachować legendarny styl swojego poprzednika Paula Greengrassa. Mamy szybki montaż, rozbiegane ujęcia, sceny akcji  które swoją dynamiką potrafią porządnie zdezorientować. Czasem nawet aż za bardzo. O ile scenach walki montażowy chaos sprawdza się doskonale, o tyle w scenie pościgu po zatłoczonych uliczkach Manili drażni i zamiast zamaskować, jeszcze bardziej podkreśla jej sztuczność i konwencjonalność.

Nowy „Bourne” niestety pozostawia po sobie niedosyt. Bardzo szybko zorientujemy się, że jesteśmy szykowani na kontynuację. Jason Bourne pojawia się w rozmowach i bardzo możliwe, że scenarzyści pozostawili furtkę dla jego przyszłego spotkania z Crossem.  Chociaż wszystko zwiastuje konfrontację Crossa i granego przez Nortona Byera wcale do niej nie dochodzi. „Dziedzictwo Bourne’a” kończy się tam gdzie wszystko w klasycznym „Bournie” się zaczęło – na rybackim kutrze. Tym razem jednak kuter płynie „w stronę zachodzącego słońca”, a w tle przygrywa skoczny popowy hit. Jednak zwycięstwo jest pozorne, a ucieczka będzie trwać dalej. Ciąg dalszy niewątpliwie nastąpi. Warto na niego czekać.

Krystian Buczek

Dziedzictwo Bourne’a; USA 2012; Reżyseria: Tony Gilroy; Scenariusz: Tony Gilroy, Dan Gilroy; Obsada: Jeremy Renner, Rachel Weisz, Edward Norton; Czas: 135 min;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz