piątek, 27 lipca 2012

Złota Piątka (odc.8)


Filmowe tytany intelektu

Któż z nas nie chciał być geniuszem? Zazwyczaj pozostajemy jedynie przy pragnieniu i – jak stwierdził Durrell – w porę zaczynamy się z siebie śmiać. Istnieją jednak jednostki, które nie mają do siebie żadnego dystansu. Stają się geniuszami.

5. L i Kira („Notatnik śmierci” 2006-2007)

„Notatnik śmierci” opowiada o ponadprzeciętnie inteligentnym siedemnastolatku, znanym jako Kira, który znajduje tajemniczy dziennik o ogromnej mocy:  osoby noszące wpisane doń nazwiska w krótkim czasie giną. Chłopak wykorzystuje go dla wątpliwie rozumianego dobra – by karać złych, których do tej pory ukarać się nie udało. Po fali nieuzasadnionych zgonów (jak wiemy, powodowanych przez Kirę) policja wybiera godnego mu przeciwnika, L – legendarnego detektywa potrafiącego rozwiązać każdą sprawę, nawet tę, z którymi poradzić nie mogli sobie inni niesamowici śledczy – Eraldo Coil i Deneuve. Okazuje się jednak, że w rankingu detektywów to L zajmuje całe podium, przyjmując różne nazwiska, by jego prawdziwa tożsamość nie została ujawniona. Widzowie tego serialu anime poznają jednak adwersarza Kiry. Ku zaskoczeniu, jest to młody chłopak z charakterystycznymi dla geniuszy (ukłon w stronę Holmesa?) przypadłościami i dziwactwami. Nie o dziwactwa tu jednak chodzi, a o konfrontację. Zbrodzień i L to czytający sobie nawzajem w myślach, rozumiejący się bez słów, nieustannie kalkulujący przeciwnicy, których pojedynek sprowadza się do chwytów stosowanych dawno już przez Szatana u Makuszyńskiego: gdy nie wiesz, co uczyni przeciwnik, spodziewaj się najmniej spodziewanego. Kwestia czy wróg odkryje, że liczysz na najmniej prawdopodobne rozwiązanie jest esencją tego serialu i w tym jednocześnie tkwi niespotykana błyskotliwość obu geniuszy. Gdy dwaj bogowie logiki i wzajemnej infiltracji trafiają na siebie, muszą posypać się iskry. Pozostaje pytanie, kto przetrwa wybuch tej intelektualnej energii.


4. Will Hunting („Buntownik z wyboru” 1997)

Will to pozornie zwykły chłopak lubiący pograć w baseball, napić się z kumplami, obejrzeć z nimi mecz, posłuchać sprośnych dowcipów – słowem robić wszystko to, co robi każdy zwykły chłopak w jego wieku. Ponad dwudziestoletni Will nie jest jednak przeciętny. Już nawet nie chodzi o to, że nie ma stałej pracy, nie studiuje i ma problemy z prawem, gdyż lubi obijać innym mordy, swojej przy tym nie oszczędzając. Idzie o to, że powinien o tę głowę dbać, ponieważ tkwi w niej ogromny potencjał. Osiągi intelektualne Willa przypominają te występujące u sawantów. Tempo przewracania stron książek równa się w przypadku Willa szybkości ich czytania. Mając fotograficzną pamięć potrafi zacytować całe ustępy lektur w dowolnym momencie. Jego dysk nigdy nie wymięka. W wolnym czasie rozwiązuje problemy pisane na tablicy w hallu wydziału matematyki uniwersytetu harvardzkiego pozostawione przez najtęższe profesorskie głowy. Więcej, rozwiązuje zadania, których sami profesorowie rozwiązać nie potrafią. Gdy chce zabrać dziewczynę na randkę (a raczej na cukierki), w mgnieniu oka pisze na serwetkach odpowiedzi do zadań, z którymi właśnie się męczyła – niczym starzy wyjadacze lwowskiej szkoły matematycznej. Chodzi do psychologów – nie dlatego, że chce, lecz jest to warunkiem pozostania na wolności po wcześniejszych wykroczeniach. Zmienia ich jednak szybko, gdyż zamiast oni jemu, on im wystawia diagnozy. Geniusz, o styczności z którym marzy każdy student w trakcie sesji.


3. Sherlock Holmes („Sherlock” 2010-?)

Postać dość przetrawiona przez kulturę po raz kolejny olśniewa inteligencją, tym razem amatorów małego ekranu. W brytyjskim serialu detektyw-konsultant (stale udowadniający, że nie jest amatorem) to XXI – wieczny indywidualista, który nadal pachnie XIX – wieczną bohemą. Tropi dla przyciężko działającej policji nie dla zysku (wykorzystuje konsekwencje tego faktu z pełną premedytacją), lecz dla sztuki. Poślubia swoją pracę i wynosi ją na wyżyny doskonałości. Zimna uroda Benedicta Cumberatcha dodaje naszej ikonie popkultury uroku: dzisiejszy widz uwielbia charaktery cyniczne, nawet wredne, o dość odmiennym kodeksie moralnym. Serialowy Holmes nie wstrzykuje sobie morfiny – używa plastrów nikotynowych (trzech, bo ułatwiają myślenie). Podobnie jak u Ritchiego, biega po wąskich londyńskich uliczkach (pamięta je wszystkie, a gdyby przypadkiem fotograficzna pamięć zawiodła, sięga niczym Bond Daniela Craiga po telefon i wszelkie konieczne informacje ma na dłoni). Gdy nikt nikogo nie zabija, zamienia książkowe okresy depresji na nudę (strzela wtedy po ścianach, bo kapryśny jest potwornie). Czasem sięga po skrzypce, by wydobyć dźwięki o tyle nowoczesne, co atonalne. Okazjonalnie chlasta trupy, nie tyle z powodu kadawerystycznych upodobań, co oryginalnych metod pracy w laboratorium. Metoda Holmesa nazywana chlubnie dedukcją, de facto indukcyjna, zaskakująco często się sprawdza... Na pohybel niedowiarkom! Zabawa polega na tym, by wierzyć w niewiarygodne. Nadczłowieczy detektyw musi być prawdziwy. Co z tego, że to szalony socjopata – ważne, że wielofunkcyjny. Parafrazując (chyba) Arystotelesa: ile szaleństwa, tyle geniuszu. A nowy Sherlock ma fioła jak się patrzy.


2. Tony Stark („Iron Man” 2008, „Iron Man 2” 2010,  „Avengers” 2012)

Playboy, miliarder, przemysłowiec, matematyk, wynalazca, najsympatyczniejszy cham, jakiego widziało kino, alter ego Sherlocka Holmesa (z wersji Guya Ritchiego) oraz, jak utrzymuje prasa, Roberta Downey Juniora – aktora, piosenkarza, wykonawcy obu wspomnianych ról. Błyskotliwość, pomysłowość, genialność po prostu – to trzy imiona Starka. Tfu, jest jeszcze czwarte: wielkie ego – i właśnie to najtrafniej charakteryzuje jego naturę. Wielkie ego nie rodzi się z przypadku. Wielkie ego musi mieć solidne podstawy, mocną macicę, by prawdziwie zaistnieć. Macicą tą (oj, jakie to żenujące!) jest nietuzinkowy umysł Tony'ego. Ostatnio ratował Ziemię przed spaczonym moralnie bogiem z alternatywnej rzeczywistości – Loki się nazywał; w ramach sparingu walczył na równi z jego nieokiełznanym, równie boskim bratem, Thorem. Tony Stark – obrońca świata, mistrz ciętej riposty, podrywacz pięknych kobiet i miłośnik szybkich samochodów. Ostatnio spadający z nieba w ramiona dzikiego Hulka, codziennie czarujący, zawsze trudny do namierzenia, jeszcze trudniejszy do pokonania: zarówno w wojnie o losy świata, jak w banalnej bitwie na argumenty.


  1. Hannibal Lecter („Milczenie owiec” 1991)
Fachowiec z zakresu historii sztuki i anatomii, a do tego znakomity rysownik obdarzony fotograficzną pamięcią (na podstawie własnych wspomnień potrafi za szczegółami odwzorować na kartce papieru katedrę we Florencji) i węchem, którego nie powstydziłby się Jean-Baptiste Grenouille z „Pachnidła” (przy pierwszym spotkaniu powie ci, jakich perfum użyłeś dzisiaj, a jakich używania ostatnio zaprzestałeś). O tym amatorze ludzkiego mięsa nie trzeba wiedzieć, iż w teście IQ osiąga wynik 200-punktowy (jak było w powieści Thomasa Harrisa) – to się natychmiast podskórnie odczuwa. „Wszechwiedzące” spojrzenie Anthony Hopkinsa skierowane w kamerę z precyzją iście rentgenowską prześwietla już nie tylko rozmówców Lectera, ale i nas samych; mimo że czwarta ściana nie zostaje zburzona, arcyinteligentny kanibal wkrada się do naszych dusz, by i te z radością skonsumować – wcześniej jednak poznać je lepiej niż my sami potrafimy i odkryć nasze największe słabości. Ten konsument absolutny: ciał ludzkich, dusz oraz sztuki (jest to bowiem wielce wrażliwy i potrafiący docenić dorobek kultury osobnik) sam jednakowoż nie odsłania się ani na jotę: skutecznie oszukuje wariografy i w jakiś magiczny sposób uodpornia się na wszelkiego rodzaju serum prawdy. Sam pozostaje wielką tajemnicą, wiedząc o nas wszystko. W dodatku nigdy nie widzimy go śpiącego, jak gdyby czekał w gotowości aż sami opadniemy z sił – by przy wtórze Wariacji Goldbergowskich ze spokojem zabrać się spożywania wybornego chianti w zestawie z fasolką i wątróbką. Naszą wątróbką.


Gabryś Krawczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz