Filmowe tytany
intelektu
Któż z nas nie chciał być geniuszem? Zazwyczaj pozostajemy
jedynie przy pragnieniu i – jak stwierdził Durrell – w porę zaczynamy się z
siebie śmiać. Istnieją jednak jednostki, które nie mają do siebie żadnego
dystansu. Stają się geniuszami.
5. L i Kira
(„Notatnik śmierci” 2006-2007)
„Notatnik śmierci” opowiada o ponadprzeciętnie
inteligentnym siedemnastolatku, znanym jako Kira, który znajduje tajemniczy
dziennik o ogromnej mocy: osoby noszące wpisane
doń nazwiska w krótkim czasie giną. Chłopak wykorzystuje go dla wątpliwie
rozumianego dobra – by karać złych, których do tej pory ukarać się nie udało.
Po fali nieuzasadnionych zgonów (jak wiemy, powodowanych przez Kirę) policja
wybiera godnego mu przeciwnika, L – legendarnego detektywa potrafiącego rozwiązać
każdą sprawę, nawet tę, z którymi poradzić nie mogli sobie inni niesamowici śledczy
– Eraldo Coil i Deneuve. Okazuje się jednak, że w rankingu detektywów to L
zajmuje całe podium, przyjmując różne nazwiska, by jego prawdziwa tożsamość nie
została ujawniona. Widzowie tego serialu anime poznają jednak adwersarza Kiry.
Ku zaskoczeniu, jest to młody chłopak z charakterystycznymi dla geniuszy (ukłon
w stronę Holmesa?) przypadłościami i dziwactwami. Nie o dziwactwa tu jednak
chodzi, a o konfrontację. Zbrodzień i L to czytający sobie nawzajem w myślach,
rozumiejący się bez słów, nieustannie kalkulujący przeciwnicy, których
pojedynek sprowadza się do chwytów stosowanych dawno już przez Szatana u
Makuszyńskiego: gdy nie wiesz, co uczyni przeciwnik, spodziewaj się najmniej
spodziewanego. Kwestia czy wróg odkryje, że liczysz na najmniej prawdopodobne
rozwiązanie jest esencją tego serialu i w tym jednocześnie tkwi niespotykana błyskotliwość
obu geniuszy. Gdy dwaj bogowie logiki i wzajemnej infiltracji trafiają na
siebie, muszą posypać się iskry. Pozostaje pytanie, kto przetrwa wybuch tej
intelektualnej energii.
4. Will Hunting
(„Buntownik z wyboru” 1997)
Will to pozornie zwykły chłopak
lubiący pograć w baseball, napić się z kumplami, obejrzeć z nimi mecz, posłuchać
sprośnych dowcipów – słowem robić wszystko to, co robi każdy zwykły chłopak w
jego wieku. Ponad dwudziestoletni Will nie jest jednak przeciętny. Już nawet
nie chodzi o to, że nie ma stałej pracy, nie studiuje i ma problemy z prawem,
gdyż lubi obijać innym mordy, swojej przy tym nie oszczędzając. Idzie o to, że
powinien o tę głowę dbać, ponieważ tkwi w niej ogromny potencjał. Osiągi
intelektualne Willa przypominają te występujące u sawantów. Tempo przewracania
stron książek równa się w przypadku Willa szybkości ich czytania. Mając
fotograficzną pamięć potrafi zacytować całe ustępy lektur w dowolnym momencie.
Jego dysk nigdy nie wymięka. W wolnym czasie rozwiązuje problemy pisane na
tablicy w hallu wydziału matematyki uniwersytetu harvardzkiego pozostawione
przez najtęższe profesorskie głowy. Więcej, rozwiązuje zadania, których sami
profesorowie rozwiązać nie potrafią. Gdy chce zabrać dziewczynę na randkę (a
raczej na cukierki), w mgnieniu oka pisze na serwetkach odpowiedzi do zadań, z
którymi właśnie się męczyła – niczym starzy wyjadacze lwowskiej szkoły
matematycznej. Chodzi do psychologów – nie dlatego, że chce, lecz jest to
warunkiem pozostania na wolności po wcześniejszych wykroczeniach. Zmienia ich
jednak szybko, gdyż zamiast oni jemu, on im wystawia diagnozy. Geniusz, o
styczności z którym marzy każdy student w trakcie sesji.
3. Sherlock
Holmes („Sherlock” 2010-?)
Postać dość przetrawiona przez kulturę
po raz kolejny olśniewa inteligencją, tym razem amatorów małego ekranu. W
brytyjskim serialu detektyw-konsultant (stale udowadniający, że nie jest
amatorem) to XXI – wieczny indywidualista, który nadal pachnie XIX – wieczną
bohemą. Tropi dla przyciężko działającej policji nie dla zysku (wykorzystuje
konsekwencje tego faktu z pełną premedytacją), lecz dla sztuki. Poślubia swoją
pracę i wynosi ją na wyżyny doskonałości. Zimna uroda Benedicta Cumberatcha
dodaje naszej ikonie popkultury uroku: dzisiejszy widz uwielbia charaktery
cyniczne, nawet wredne, o dość odmiennym kodeksie moralnym. Serialowy Holmes
nie wstrzykuje sobie morfiny – używa plastrów nikotynowych (trzech, bo ułatwiają
myślenie). Podobnie jak u Ritchiego, biega po wąskich londyńskich uliczkach
(pamięta je wszystkie, a gdyby przypadkiem fotograficzna pamięć zawiodła, sięga
niczym Bond Daniela Craiga po telefon i wszelkie konieczne informacje ma na dłoni).
Gdy nikt nikogo nie zabija, zamienia książkowe okresy depresji na nudę (strzela
wtedy po ścianach, bo kapryśny jest potwornie). Czasem sięga po skrzypce, by
wydobyć dźwięki o tyle nowoczesne, co atonalne. Okazjonalnie chlasta trupy, nie
tyle z powodu kadawerystycznych upodobań, co oryginalnych metod pracy w
laboratorium. Metoda Holmesa nazywana chlubnie dedukcją, de facto indukcyjna,
zaskakująco często się sprawdza... Na pohybel niedowiarkom! Zabawa polega na
tym, by wierzyć w niewiarygodne. Nadczłowieczy detektyw musi być prawdziwy. Co
z tego, że to szalony socjopata – ważne, że wielofunkcyjny. Parafrazując
(chyba) Arystotelesa: ile szaleństwa, tyle geniuszu. A nowy Sherlock ma fioła
jak się patrzy.
2. Tony Stark („Iron Man” 2008, „Iron Man 2”
2010, „Avengers” 2012)
Playboy, miliarder, przemysłowiec, matematyk, wynalazca,
najsympatyczniejszy cham, jakiego widziało kino, alter ego Sherlocka Holmesa (z
wersji Guya Ritchiego) oraz, jak utrzymuje prasa, Roberta Downey Juniora –
aktora, piosenkarza, wykonawcy obu wspomnianych ról. Błyskotliwość, pomysłowość,
genialność po prostu – to trzy imiona Starka. Tfu, jest jeszcze czwarte:
wielkie ego – i właśnie to najtrafniej charakteryzuje jego naturę. Wielkie ego
nie rodzi się z przypadku. Wielkie ego musi mieć solidne podstawy, mocną macicę,
by prawdziwie zaistnieć. Macicą tą (oj, jakie to żenujące!) jest nietuzinkowy
umysł Tony'ego. Ostatnio ratował Ziemię przed spaczonym moralnie bogiem z
alternatywnej rzeczywistości – Loki się nazywał; w ramach sparingu walczył na
równi z jego nieokiełznanym, równie boskim bratem, Thorem. Tony Stark – obrońca
świata, mistrz ciętej riposty, podrywacz pięknych kobiet i miłośnik szybkich
samochodów. Ostatnio spadający z nieba w ramiona dzikiego Hulka, codziennie
czarujący, zawsze trudny do namierzenia, jeszcze trudniejszy do pokonania:
zarówno w wojnie o losy świata, jak w banalnej bitwie na argumenty.
- Hannibal Lecter („Milczenie owiec” 1991)
Fachowiec z zakresu historii sztuki i anatomii, a do tego
znakomity rysownik obdarzony fotograficzną pamięcią (na podstawie własnych
wspomnień potrafi za szczegółami odwzorować na kartce papieru katedrę we
Florencji) i węchem, którego nie powstydziłby się Jean-Baptiste Grenouille z
„Pachnidła” (przy pierwszym spotkaniu powie ci, jakich perfum użyłeś dzisiaj, a
jakich używania ostatnio zaprzestałeś). O tym amatorze ludzkiego mięsa nie
trzeba wiedzieć, iż w teście IQ osiąga wynik 200-punktowy (jak było w powieści
Thomasa Harrisa) – to się natychmiast podskórnie odczuwa. „Wszechwiedzące”
spojrzenie Anthony Hopkinsa skierowane w kamerę z precyzją iście rentgenowską
prześwietla już nie tylko rozmówców Lectera, ale i nas samych; mimo że czwarta ściana
nie zostaje zburzona, arcyinteligentny kanibal wkrada się do naszych dusz, by i
te z radością skonsumować – wcześniej jednak poznać je lepiej niż my sami
potrafimy i odkryć nasze największe słabości. Ten konsument absolutny: ciał
ludzkich, dusz oraz sztuki (jest to bowiem wielce wrażliwy i potrafiący docenić
dorobek kultury osobnik) sam jednakowoż nie odsłania się ani na jotę:
skutecznie oszukuje wariografy i w jakiś magiczny sposób uodpornia się na
wszelkiego rodzaju serum prawdy. Sam pozostaje wielką tajemnicą, wiedząc o nas
wszystko. W dodatku nigdy nie widzimy go śpiącego, jak gdyby czekał w gotowości
aż sami opadniemy z sił – by przy wtórze Wariacji Goldbergowskich ze spokojem
zabrać się spożywania wybornego chianti w zestawie z fasolką i wątróbką. Naszą
wątróbką.
Gabryś Krawczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz