środa, 25 kwietnia 2012

"[Rec] 3: Geneza", reż. Paco Plaza


Kilka lat temu hiszpańskie kino gatunkowe, po wielu sezonach posuchy, wzniosło się ponownie na wyżyny prosperity – między innymi za sprawą dwóch części horroru „Rec”. Pomysł był prosty i znakomity zarazem: atak zombie w zamkniętej przestrzeni rejestrowany kamerą „z ręki”. Rewelacyjne dramaturgicznie „Rec”, śmiem twierdzić, zdeklasowało „Blair Witch Project” i „Hannibal Holocaust” (w których po raz pierwszy posłużono się paradokumentalną metodą jako środkiem wstrząsającym odbiorcą). Widz, dla „uśmierzenia” grozy, nie mógł już wyobrażać sobie ekipy filmowej – takowej po prostu nie było. Operator uczestniczył w  wydarzeniach i nawet on nie wiedział czy zło czai się za rogiem (a może stoi tuż za nim?). Po dwóch odsłonach cieszących się popularnością w Europie i Stanach (gdzie dodatkowo powstał remake „Kwarantanna”) twórcom konwencja ta najwyraźniej się przejadła. Postanowili stworzyć część trzecią...

Tym razem tajemnicza zaraza rozpanoszy się na przyjęciu weselnym. Miłośnicy gatunku odkryją od razu, że wspomniana mimochodem rana wujaszka stanie się zarodkiem koszmaru, z którego nawet nowożeńcy nie wyjdą cało. Miłość zakochanych nie będzie tu bowiem żadnym ratunkiem: gdy żądne krwi zombie w szale zabijania gryzą wszystko co żywe, jedynym remedium może okazać się jedynie… egzorcyzm. I w tym tkwi największy problem „Genezy”, która miejscami ociera się o pastisz. W poprzednich częściach delikatnie zaakcentowana metafizyka intrygowała. Tym razem banalność ujęcia niestety poraża: wystarczy mieć na podorędziu Biblię, potrafić znaleźć księgę Rodzaju i zacząć czytać, by skoczne i zwrotne zombie zamieniły się w nieporadne straszaki rodem z serii Romero o żywych trupach.

 
To, czym miano odświeżyć sagę „Rec”, ku bolączce widza, zdaje się bezlitosnym naigrawaniem się z niego właśnie. Owszem – opary absurdu, którymi przesiąknięty jest „Rec 3: Geneza” wywołują spore zaskoczenie u amatorów hiszpańskiej serii (jeśli więc tak zdefiniujemy świeżość, cel został zrealizowany z nawiązką), równocześnie powodują jednak mętlik. Miszmasz gatunkowy i tandetny humor budzą konfuzję. Widz, mający w pamięci poprzednie części, w środku seansu pyta sam siebie „czy to już, czy to ten moment, w którym wszyscy się boją?”. Gdy dotrze do niego, że ma do czynienia ze śmieszącym (przynajmniej z założenia) pastiszem, a nie – straszącym horrorem, pyta po chwili, z nadzieją w głosie „teraz powinniśmy się zaśmiać?”

Wszystkiemu winien Paco Plaza. Z obawy przed kopiowaniem samego siebie i swojego kolegi Jaume Balagueró (tej dwójce zawdzięczamy poprzednie części) postanowił, dość asekuracyjnie niestety, zabawić się w Sama Raimiego i stworzyć czarną komedię z elementami nawiązującymi do innych filmów gatunku. Zrezygnował z nieodłącznej, jak się zdawało, „Rec” roztrzęsionej, subiektywnej kamery i powrócił do tradycyjnej, obiektywnej i dystansującej narracji, która nie wzbudza już tylu emocji. Szkoda, bo właśnie dokumentalna konwencja stanowiła znak rozpoznawczy całej serii.

 
Pasjonaci poprzednich części wychodzą zatem z kina zawiedzeni. Obraz nie straszy, co najwyżej chwilami przeraża za sprawą ukłonu w stronę stylistyki gore; mikser i, jakże by inaczej, piła mechaniczna znalazły tu nietuzinkowe zastosowanie. Tych, którzy zostali uprzedzeni o czarnym humorze i zdążyli przestawić rejestratory na współczesną wersję „Martwego zła”, również ten dziwaczny wytwór nie zadowoli. Miłośnicy gatunku znajdą pastiszującą pożywkę zaledwie w kilku scenach. Także komediowość całego przedsięwzięcia jest dość wątpliwa. Zapewne pan młody biegający w zbroi św. Jerzego z mieczem od tortu w dłoni i panna młoda kopiująca japońską „The Machine Girl” połączeni w uścisku miłości, gdy w tle słychać kiczowatą hiszpańską muzykę przerywaną cytatami z Biblii (sic!) rozśmieszą co poniektórych; trzeba jednak przyznać, że humor to nie najwyższej próby. Gore, melodramat, komedia – wszystko to połączone w „Rec 3: Genezie” powoduje niestrawność co się zowie. Miejmy nadzieję, że w części czwartej powrócimy do znanego i lubianego „Rec” i poznamy genezę (nie tylko tytularną) całej historii, uczciwie kończącą serię, bez zbędnego przeciągania.

Gabryś Krawczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz