sobota, 28 kwietnia 2012

"José i Pilar", reż. Miguel Gonçalves Mendes


"Wszystko można opowiedzieć w inny sposób…"


Realizowanie dokumentalnego filmu biograficznego to ciężki kawałek chleba, wymagający od reżysera i nie lada taktu, i sporej dozy krytycyzmu – zarówno wobec własnych poczynań jak i osoby, która staje się ich obiektem. W innym wypadku trudno uciec od banału laurki, toporności „pomnika trwalszego niż ze spiżu” czy spłycenia – tak postaci, jak i całego dzieła. A stąd już tylko krok do prześladowania przez hordę rozjuszonych fanów i miłośników twórczości/działalności/osobowości (niepotrzebne skreślić) persony, którą chcieliśmy  przybliżyć szerszej widowni, roziskrzając jej szarą codzienność blaskiem srebrnego ekranu. Na szczęście Miguel Gonçalves Mendes, choć młody (w chwili rozpoczynania zdjęć reżyser był dwudziestosześciolatkiem), zwinnie wymyka się wszystkim tym pułapkom. Jego film to arcydzieło kina dokumentalnego, obraz emanujący niesamowitym optymizmem i ciepłem; portret zarazem osoby publicznej, jak i artysty, męża oraz człowieka, dla którego przyszedł czas podsumowań i ostatecznych rozrachunków z samym sobą.

Dokument opowiada o José Saramago – portugalskim nobliście z 1998 r. i pierwszym laureacie Nagrody piszącym w tym języku (który pod względem liczby użytkowników plasuje się przecież na wysokim, ósmym miejscu). Pisarz w swojej ojczyźnie nie cieszy się jednak szczególną popularnością, a jako cynik i zdeklarowany ateista wzbudza w katolickiej Portugalii więcej kontrowersji niż sympatii. Kolorytu jego twórczości nadaje również fakt, że pisarski sukces osiągnął dopiero w wieku lat sześćdziesięciu – pierwsza, opublikowana w młodości powieść nie zyskała bowiem uznania, co skutecznie odstraszyło pisarza od kontynuowania literackiej kariery. Po konflikcie z rządem, który w 1992 r. nie zgodził się zgłosić jego „Ewangelii według Jezusa Chrystusa” do Europejskiej Nagrody Literackiej (miała rzekomo godzić w religijne uczucia katolików), Saramago w atmosferze skandalu opuszcza Portugalię i przenosi się na Lanzarote, jedną z Wysp Kanaryjskich, gdzie osiada wraz z długoletnią partnerką, a później żoną – nie mniej kontrowersyjną Pilar del Río, hiszpańską dziennikarką i feministką. Film skupia się na relacji tych dwojga – osobowości skrajnie różnych, a jednak bezgranicznie sobie oddanych, kochających się i całkowicie wypełniających swój świat. Reżyser podpatruje parę w codziennym życiu: podczas porządkowania dokumentów, kolacji z przyjaciółmi czy codziennych spacerów; w czasie wspólnych podróży, premiery filmowej adaptacji „Miasta ślepców”, przeciągających się do północy spotkań z czytelnikami czy zjazdów literackich, na których to wielcy (i najczęściej bardzo już sędziwi) nobliści podsypiają podczas odczytów swoich kolegów, z ciepłym uśmiechem i szelmowskim mrugnięciem kamery dokumentowani przez Mendesa. Wiele w filmie rozmów między José i Pilar, rozmów, które są najlepszym świadectwem ich miłości. „Kochanie, właśnie powiedziałem coś bardzo mądrego… Że ja mam pomysły na książki, a ty na życie… i że nie wiem, co ważniejsze.” „Pomyśl sobie, co ty byś beze mnie zrobił!” odpowie Pilar, a José, już bez wątpliwości, przyzna, że najważniejsza jest właśnie ona.



Motywem przewodnim dokumentu jest „Podróż słonia” – powieść, nad którą pisarz pracował podczas jego nagrywania (w latach 2004-2008). Jest ona także doskonałą metaforą licznych podróży, które noblista wtedy odbywał. Ogromne wrażenie robi rozmach, z jakim zbierano materiał – mimo mnożących się problemów finansowych (podobno reżyser zaciągnął kredyt, by móc dalej realizować film), ekipa jeździła za Saramago i jego towarzyszką po całym świecie. Mendes przyznał, że trochę oszukał oboje – obiecał, że dokumentacja ich życia nie będzie trwać dłużej niż pół roku, tymczasem przeciągnęła się ona do czterech lat. Były też chwile grozy: w trakcie kręcenia materiału pisarz bardzo poważnie zachorował i jego życie – tak, jak ukończenie filmu – wisiało na włosku. Ostatecznie jednak noblista wyzdrowiał i zdążył obejrzeć roboczą, trzygodzinną wersję filmu. W finalnym kształcie dokument miał swoją premierę w rok po śmierci pisarza, pozostaje więc doskonałym świadectwem ostatnich dni „artysty, który udowadnia, że geniusz nieodłącznie idzie w parze z prostotą”.

A ta konsekwentnie przejawia się w realizacji dzieła. Niczego się tu nie upiększa. Stylistyka dokumentu  reprezentuje tę, w której zawiera się literatura Saramago: bez wielkich deklaracji i erudycyjnych tyrad, za to z ironicznym dystansem, przekorą, a nawet gorzkim sarkazmem. Pozorny nieład, jaki możemy obserwować w książkach Saramago (prawie nie stosuje on interpunkcji, nie wydziela też w tekście dialogów) widoczny jest również w filmie – łączone kolejno ujęcia sprawiają wrażenie przypadkowych: z Brazylii przenosimy się do Lanzarote, a stamtąd znów do Lizbony; przy względnej chronologii mamy też mnóstwo wypowiedzi retrospektywnych. Ten kolaż układa się jednak w czytelną i bardzo przemyślaną całość, która ujmuje swoim ciepłem i wiarygodnością.

Mendes, choć sam oczarowany twórczością Saramago, nie stawia autora na piedestale ani nie odziera go z towarzyszących mu kontrowersji – dokumentuje je, ale nie próbuje tłumaczyć czy usprawiedliwić. Pogłębia psychologiczny portret pisarza, patrząc na jego twórczość przez pryzmat miłości do Pilar – pełnej różnicy usposobień i zdań, wspólnego znoszenia trudów starości i codziennej monotonii, a zarazem intensywnej i świeżej. Reżyser opowiada historię noblisty w inny sposób – dokładnie tak, jak jego mistrz.

Patrycja Calińska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz