sobota, 1 listopada 2014

30. WFF: "W pół drogi" oraz "Modris"



Festiwalowy konkurs „Wolny duch”, w którym bierze udział najnowszy film Belga Geoffreya Enthovena, zyskuje w tym przypadku zaskakująco dosłowne znaczenie. W rzeczy samej, W pół drogi to opowieść o duchu na wolności, w dodatku duchu wyjątkowo mało reprezentatywnym dla filmowego grona jemu podobnych – opasany wyłącznie ręcznikiem kąpielowym, wygląda, jakby przed chwilą miał wyjść spod prysznica. Tak naprawdę spod prysznica nigdy wyjść nie zdołał, w każdym razie nie zdołał wyjść żyw. Nie załatwiwszy przed fatalną kąpielą wszystkich ziemskich spraw, zastyga w pół drogi między życiem a śmiercią, nękając tym faktem nowego właściciela domu. Tenże poddać się nie zamierza, wszystkimi sposobami usiłuje więc pozbyć się natręta.

W pół drogi mogło się udać, gdyby film zgodnie z założeniem pozostał tragikomedią. Jednak zamiast subtelnie ważyć powagę i humor, z niezdecydowaniem lawiruje między dwoma ekstremami, nie będąc ani wystarczająco zabawną komedią, ani należycie poważną tragedią. Goeffreyowi Enthovenowi zupełnie przypadkiem wyszło jednak coś innego. Kąpielowy ręcznik, w którym występuje filmowy duch, choć to i owo przysłania, to i z czegoś odziera – odejmuje duchowi powagi, a widzom przydaje dystansu. Z tej pozycji dużo wygodniej obserwuje się to, do jak absurdalnych rozmiarów potrafi urosnąć strach i jak samotnym bywa się w obliczu własnych lęków.

W pół drogi
reż. Geoffrey Enthoven
Belgia 2014, 115’


Łotewski dramat budzi zrozumiałe skojarzenia z inną światową premierą. Tak jak i Modris, tak i najnowsze dzieło Xaviera Dolana za temat obrało trudną relację matki i syna. Tak Steve, chorobliwie nadpobudliwy nastolatek, tak i Modris, chłopiec uzależniony od gry na automatach, stoją u progu dorosłości, niebezpiecznie chwiejąc się nad przepaścią. Na problematyce co prawda podobieństwa się kończą, ale wystarczy zestawić oba dzieła, by zauważyć jedno – agresja okazuje się znacznie wdzięczniejszym filmowym tematem niż kompletna apatia.
Modris nie wie, kim jest jego ojciec. Mieszka z matką, a ta staje się coraz bardziej bezradna wobec własnego syna. Miarka przebiera się w pewien zimowy dzień, kiedy Modris sprzedaje grzejnik, żeby zarobione pieniądze wydać na grę na automatach. Z kamienną twarzą znosi wściekłość matki. Z taką samą pasywnością kradnie i przepuszcza pieniądze. Jego świat zbudowany jest z blokowisk, które chłopiec na próżno zamalowuje graffiti – kamień i szarość i tak przebiją zza farby. 

O ile łatwiej pośród takiej beznadziei jest zrezygnować, a o ile trudniej tę rezygnację sfilmować. Kursietisowi się udaje – czy to za sprawą Modrisa, którego zagrał znakomicie dobrany naturszczyk, czy quasi-dokumentalnej, roztrzęsionej kamery, czy betonowej Łotwy i smutnych wnętrz obitych tureckim dywanem. Takie filmy już były, ale takich filmów może przybywać – apatia łotewskiego blokowiska wydaje się dziwnie znajoma i dziwnie aktualna.

Modris
reż. Juris Kursietis
Łotwa 2014, 98’

Aleksandra Jaszak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz