niedziela, 2 lutego 2014

"Ratując pana Banksa" - recenzja ścieżki dźwiękowej

Powrót do sukcesu

Widownię w odpowiedni nastrój wprowadza motyw z oscarowej piosenki „Chim Chim Cher-ee”. Po chwili ciepły, tajemniczy głos Colina Farrella powtarza znane z „Mary Poppins” słowa wprowadzenia: „Winds from the east. Mist comin’ in. Like something’s a brewin’, about to begin...”

Duch klasycznego musicalu w sposób naturalny unosi się nad kolejnymi scenami „Ratując pana Banksa”. Można więc było śmiało oczekiwać, że jego muzyczne bogactwo zostanie obficie wykorzystane w ścieżce dźwiękowej. Stało się inaczej, czemu zresztą trudno się dziwić. Nie po to przecież zatrudnia się kompozytora z 11 nominacjami do Oscara, żeby tylko zaaranżował tematy sprzed 50 lat.

Thomas Newman pozwolił sobie jednak na powrót do przeszłości. W jego ostatnich pracach dawało o sobie znać zamiłowanie do eksperymentów, ucieczka od prostej tematyczności, zabawa brzmieniową fakturą. W tym kontekście „Ratując pana Banksa” stanowi gwałtowny zwrot ku stylistyce, która uczyniła Newmana sławnym i przyczyniła się do większości jego artystycznych sukcesów.

Kompozycja do filmu uwodzi melodyjnością. Główny motyw, przesiąknięty subtelnym liryzmem, to właściwie gotowy podkład pod piosenkę („Saving Mr. Banks (End Title)”). Kolejne dźwięki układają się ze zdumiewającą, pełną wdzięcznej lekkości konsekwencją. Newman, swoim zwyczajem, wprowadza finezyjne ozdobniki, ale pozwala muzyce płynąć swobodnie. Nie eksperymentuje też z instrumentarium. Dominują smyczki, prowadzone w bardzo charakterystyczny dla tego kompozytora sposób – wznoszą się lekko i opadają, ich brzmienie przypomina ciepły, miękki oddech.

Innym znakiem rozpoznawczym Newmana jest wykorzystanie fortepianu. W „Ratując pana Banksa” instrument ten objawia na ogół swoją dynamiczną twarz. W energicznym temacie ojca pani Travers, mocne akordy obrazują jego nieokiełznaną naturę („Travers Goff”, „Ginty My Love”). Podobnie siły i dynamizmu fortepian dodaje bardziej agresywnemu „A Foul Fowl”. Ważna rola przypadła też solowym skrzypcom, których samotne, dramatyczne dźwięki doskonale wpasowują się w atmosferę rozpalonego słońcem, australijskiego pustkowia, w których autorka „Mary Poppins” mieszka jako dziecko.

Na ogół jednak Newman unika zbyt mocnego dramatyzmu. „Ratując pana Banksa” jest filmem urokliwym i zasadniczo lekkim. Muzyka utrzymuje tą konwencję. Wyjątkowa muzyczna wyobraźnia kompozytora dodaje jej tylko nieco magii, szczególnego czaru. Właściwie tylko raz Newman wprowadza naprawdę ponury nastrój. Przejmujące „To My Mother” oparte zostało na powtarzalnym, fortepianowym motywie, wspartym hipnotycznym podkładem i ciężkimi od emocji smyczkami. Utwór ten staje się dramatycznym jądrem ścieżki dźwiękowej, równoważącym raczej sielankową atmosferę.

Nie da się nie zauważyć, iż Newman z większą starannością podszedł do retrospektywnej części filmu. W niej rodzą się najlepsze tematy i najpiękniejsze melodie. Rzeczywistość Hollywood lat 60. wydaje się mniej inspirująca, ale zarazem kompozytor ma tam mniejsze pole manewru. Kolejne wykonania piosenek z „Mary  Poppins” w oczywisty sposób nie potrzebują dodatkowej oprawy. Dwukrotnie pojawia się także muzyka źródłowa. Newman idzie natomiast tropem podobnym, jak ponad 20 lat temu w „Graczu” Roberta Altmana. Dobiera dźwięki, które przypominają wołania dzikich zwierząt i osadza je w lekko jazzowym klimacie („Mrs. P.L. Travers”, „Jollification”). Najwyraźniej Hollywood wciąż przypomina mu dżunglę.

„Ratując pana Banksa” kojarzy się zresztą nie tylko z „Graczem”. Newman sięga bowiem po najbardziej charakterystyczne dla siebie środki, ale łączy je tak zgrabnie, z taką klasą i typową dla siebie empatią, że właściwie nie powoduje poczucia wtórności. Zamiast tego pojawiają się miłe skojarzenia z „Małymi kobietkami”, „Skrawkami życia”, czy nawet „Aniołami w Ameryce”. Bardzo konwencjonalne, jak na tego kompozytora, instrumentarium i brzmieniowy konserwatyzm, czynią całość bardzo przystępną. Liczne typowe dla Newmana manieryzmy zaś sprawią pewnie wielką radość jego fanom. Najważniejsza jest jednak czułość i to nieuchwytne, pełne uroku „coś”, co pozwala się w tej muzyce zakochać.

Jan Bliźniak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz