czwartek, 8 listopada 2012

„Pokłosie” („Aftermath”), reż. Władysław Pasikowski

Pogrom. Pogłos. Pokłosie.

Dwóch mężczyzn w wygniecionych garniturach idzie polną drogą. Za nimi majaczy las, a obok faluje złocisty zbożowy łan... Nagle kamera odwraca się i podąża za wzrokiem bohaterów, a na horyzoncie, spośród kłosów pszenicy, wyłaniają się czarne, kamienne płyty. Chwilę później, nocą, wszystko trawi ogień.


Nowy film Pasikowskiego, pojawiający się po ponad dziesięciu latach od „Reich”, zyskał rozgłos na długo przed tym, nim pojawił się w kinach. Pogrom Żydów w Jedwabnem, przez długi czas biała plama w narodowej historii, u wielu Polaków wciąż uruchamia mechanizm wyparcia. Film ogłoszono „antypolskim” jeszcze przed jego premierą, a Pasikowski, choć nie mówi w nim (w kontekście historii) niczego nowego, wsadza kij w mrowisko i wszczyna walkę o prawo do subiektywnej oceny historii narodowej, gdzie mieszczą się nie tylko „Bóg, Honor i Ojczyzna”, ale też człowiek – błądzący, ułomny, okrutny.

Historia jest na wskroś polska: dwaj bracia spotykają się po dwudziestu latach, które jeden spędził w Ameryce, a drugi na ojcowiźnie – choć z ich więzi niewiele już pozostało. Franciszek zjawia się w rodzinnej wsi po tym, jak za ocean – wraz z bratową i bratankami – dotarły plotki o konflikcie z mieszkańcami wsi, w który uwikłany jest Józef. Próby załagodzenia sporu kończą się niepowodzeniem, ale wizyta na nowo zwiąże braci i poskłada w całość rodzinną, niewyjaśnioną do tej pory historię.


Pasikowski uwodzi widza konsekwentną stylistyką, przeplatając ciemne, naturalistyczne (często też rozedrgane) ujęcia z tymi plastycznymi, zapadającymi w pamięć piękną kolorystyką i światłem. Ten kontrast przeniesiono także na bohaterów – mamy albo tych złych, albo dobrych; może nawet w zbyt dosłownych proporcjach. Tylko bracia, zachowujący z początku tę samą dwubiegunową konsekwencję (przynajmniej wobec kwestii żydowskiej) zaczynają wraz z rozwojem wydarzeń ewoluować, zyskują psychologiczną i emocjonalną głębię. Prawda zmienia ich świat, nicuje świadomość i stawia w obliczu kryzysu poznawczego. Zagubienie, sprzeciw, bunt, lęk – a w końcu ponura akceptacja faktów (choć w niezgodzie z sobą samym) – wszystko to zagrane jest przez Maciej Stuhra i Ireneusza Czopa perfekcyjnie.

Niezaprzeczalną zaletą obrazu jest również jego klimat – Pasikowski przykuwa uwagę widza estetyką thrillera, sięgając także po elementy filmu gangsterskiego czy horroru. Detektywistyczna niemal fabuła przedstawiona jest w sposób nieoczywisty, a dzięki współczesnemu spojrzeniu, unika sztucznego historyzmu (i histeryczności); rozpatruje kwestie przez pryzmat aktualności problemu, zdejmując patynę historycznej kliszy. Niestety nie zawsze udało się uniknąć wysokiego tonu, zupełnie zbędnego w filmie o takim ładunku emocjonalnym. Scena odkopywania grobu, nie dość, że rozgrywa się w nocy, w lesie, to jeszcze topi w strugach padającego deszczu i wagnerowskiej melodii.

Znakomicie udało się natomiast odtworzenie atmosfery małej, podlaskiej wsi – a na szczególną uwagę zasługuje klaustrofobiczność wykreowanej przez reżysera przestrzeni. Wszyscy tu wszystkich obserwują i wszystko o wszystkich wiedzą – do trzech pokoleń wstecz. Kamera operuje zbliżeniami, które nie tylko doskonale oddają emocje postaci, ale też zacieśniają kadry, sprawiają wrażenie tak fizycznej, jak i emocjonalnej duchoty. Krótkie wytchnienia dają panoramiczne ujęcia pól, łąk i lasu – ale te zawsze kryją w sobie tajemnice, są złowrogie i niebezpieczne. Znakomity światłocień i malarskie wręcz kolory dają niesamowite wizualne wrażenia – występując w opozycji do stonowanej i ciasnej, ale za to nie mniej tajemniczej, przestrzeni ludzi.


Finał historii – choć według mnie udany – niektórych widzów przytłoczyć może ciężarem i dosłownością symboliki. Tytułowy kadisz (przez 6 lat realizacji film funkcjonował pod tą właśnie nazwą) przynosi wytchnienie – nie tylko opłakującym swoich zmarłych Żydom.

Pierwotny tytuł (hebrajska modlitwa żałobna) bardzo dosadnie puentował film; jego zmiana (podyktowana podobno trudnościami w pozyskaniu środków na realizację) ostatecznie wzbogaciła obraz wielością sensów, które sugeruje: polskie „żniwa” i „dożynki”, odgrywające w filmie znaczącą rolę, a także inne konotacje „pokłosia” – nieprzyjemna konsekwencja, kara, uboczny skutek działania… Trudno o lepsze podsumowanie – zarówno w kontekście historii dziejącej się współcześnie, jak i tej przywoływanej z lokalnych archiwów i pożółkłych dokumentów.


„Pokłosie” to film, który wywołuje wiele emocji i dyskusji – tak w warstwie formalnej, jak i treściowej. Kilka słabszych (albo oczywistych, albo przejaskrawionych) scen nie może jednak przekreślić wartości całego dzieła – toczącego się w dobrym tempie, zanurzonego w gęstym klimacie thrillera; filmu o wyrazistej fabule i znakomitych rolach głównych. To także ciekawy kontrapunkt w dorobku polskiej kinematografii historycznej bądź do historii się odnoszącej – wchodząca w dyskurs i dopełniająca obraz narodu rozmowa (a może próba spowiedzi?) potrzebna zarówno w wersji mikro, jak i makro. To film niezwykle dojrzały – także społecznie, poprzedzony refleksją, że przyznanie się do winy to zachowanie nie hańbiące, a honorowe. 


Patrycja Calińska

(POKŁOSIE) POLSKA 2012. Reżyseria: Władysław Pasikowski Producent: Dariusz Jabłoński Czas: 107' Dystrybucja: Monolith Films

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz