poniedziałek, 31 marca 2014

Syf-on: Powtórnie narodzony

NARODZINY W ALEI SNAJPERÓW

Kibice piłkarscy zwykli mawiać, że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. Przystępując do realizacji „Powtórnie narodzonego” Sergio Castellitto miał, jak mogłoby się zdawać, klucz do sukcesu: poruszającą historię, gwiazdorską obsadę i wysoki, jak na włoskie warunki, budżet. Udało mu się jednak wszystko to zaprzepaścić i strzelić sobie artystycznego samobója. Jak widać, nie tylko polscy piłkarze mają talent do marnotrawienia przychylności niebios.


Telefon od dawno niesłyszanego przyjaciela z Sarajewa wytrąca uporządkowane życie Gemmy (Penélope Cruz) z równowagi. Kobieta decyduje się na podróż do miasta, w którym przed kilkunastu laty przyszedł na świat jej syn, Pietro (Pietro Castellitto). I choć wyprawa na Bałkany ma być przede wszystkim okazją, by chłopiec poznał historię swego zmarłego podczas wojny ojca (w postać Diega wcielił się Emile Hirsch), powoli okazuje się, że również przed matką odsłania tajemnicę, której istnienia się nie spodziewała.

Skomplikowana historia Gemmy i Diega niesie w sobie taki ładunek emocjonalny, że – zręcznie przedstawiona – mogłaby być wymieniana obok takich opowieści, jak choćby nagrodzone na Warszawskim Festiwalu Filmowym „Pogorzelisko”. Niestety wszystko to, co u Villeneuve’a utkane było misternie z prawdziwych ludzkich dramatów, u Castellito wydaje się być jedynie wydmuszką, za którą nie kryje się nic, poza banałem. Jeśli bohaterowie mają być beztroscy i szaleni, to reżyser wykorzystuje wszelkie możliwe środki, by ta ich niefrasobliwość przypadkiem widzowi nie umknęła. Fatalnie rozpisane dialogi przywodzą na myśl polski serial z literą w roli tytułowej i czynią z bohaterów kukły wygłaszające miałkie, trywialne sentencje. I choć aktorzy robią wszystko, by granym przez siebie postaciom nadać ludzkie rysy, najbardziej wiarygodni stają się wówczas, gdy scenariusz pozwala im na milczenie. Takich momentów jest niestety w filmie niewiele.


Podobnie rzecz się ma z rolą, jaką w tym dramacie scenarzyści wyznaczyli Sarajewu. Zastanawiające jest zresztą, że to oblężone przez snajperów miasto kolejny już raz występuje jako skrywające mroczny sekret miejsce powtórnych narodzin. W wydanej w 2006 roku powieści Igora Štiksa „Krzesło Eliasza”, bohater, którego historia rodzinna stopniem komplikacji dorównuje losom Gemmy i jej syna, wielokrotnie przyznaje, że to właśnie w Sarajewie narodził się na nowo, a powieść jest zapisem tego bolesnego procesu. O ile jednak u Štiksa to Miasto, nie bez powodu pisane wielką literą, jest pełnoprawnym bohaterem dramatu, o tyle u Castellitto stanowi jedynie papierową scenografię, która grozi zawaleniem przy głębszym wejrzeniu w istotę problemu. Wpatrzeni w te kartonowe zgliszcza na próżno szukamy wiarygodności zapamiętanej z „Alei snajperów”.

„Powtórnie narodzony” jest jak ładna melodia zagrana przez niezdolne dziecko na rozstrojonych skrzypcach. Zamiast wywoływać wzruszenie, wzbudza irytację. Niewątpliwie miał być czymś więcej niż kolejną historią o wielkiej miłości i złej wojnie. I jak się wydaje, właśnie w tym pragnieniu, by wyrazić „więcej” pogrzebany jest pies, a wraz z nim szansa na artystyczny sukces filmu. Castellitto grzeszy nadmiarem zarówno pod względem ilości poruszanych problemów, jak i środków wyrazu. A przecież, jak uczy Izaak Babel, „tylko geniusz może sobie pozwolić na dwa przymiotniki przy jednym rzeczowniku”.

Katarzyna Pochmara-Balcer

„Powtórnie narodzony”
Hiszpania, Włochy, 2012
 reż. Sergio Castellitto
scen. Sergio Castellitto, Margaret Mazzantini



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz