niedziela, 17 listopada 2013

Wywiad z Joanną Kos-Krauze, reżyser „Papuszy”

Nosiłam Papuszę pod sercem

Z Joanną Kos-Krauze, która razem z Krzysztofem Krauze wyreżyserowała „Papuszę”, rozmawia Bartosz Wróblewski:

„Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma” – prawda to czy nieprawda?
Jest ich w Europie 15 milionów i mają się bardzo dobrze, a my udajemy, że ich nie ma. Wypowiadamy się na temat Romów przeważnie na podstawie fałszywych, sentymentalnych wyobrażeń, które wywołują negatywne konotacje. To wielki temat współczesnej Europy – integracja kosztem utraty tożsamości, czy podtrzymywanie wielokulturowości. Jestem zwolenniczką tego drugiego podejścia. Przecież mamy sobie nawzajem wiele do zaoferowania. A tak poza tym – co to znaczy prawdziwych?

Chyba ja powinienem zadać to pytanie. Zapewne stała się pani specjalistką w tym temacie.
Pochodzę z Olsztyna, gdzie jest wielu Romów. U mnie w klasie zawsze były romskie dzieci, a jeden z moich kuzynów jest nawet żonaty z Cyganką, więc nigdy nie budzili we mnie lęku czy uprzedzeń. Nie jestem jednak specjalistką. Wiem tylko, że im głębiej wchodzi się w tę tematykę, tym lepiej widać dramat całej mniejszości. A zagłębialiśmy się w nią dość długo, bo spędziliśmy nad „Papuszą” sześć lat. A pierwszy raz usłyszałam o niej w liceum. Miałam cudowną polonistkę, z którą analizowaliśmy jej wiersze, czytaliśmy Ficowskiego – nie tylko jako tłumacza i badacza, lecz także jako wybitnego poetę. Tam poznałam też Nikifora. I jakoś tak została mi pod sercem ta Papusza z legendą wyklętej poetki. Wiedzieliśmy z Krzysztofem, że to szansa na niezwykłą opowieść i w końcu udało się ją zrealizować.



Udało się, ale nie było łatwo. Film miał aż czterech producentów.
Historia była dramatyczna. Umowę na scenariusz podpisaliśmy sześć lat temu, a zdjęcia zaczęliśmy w zeszłym roku. Potem film został zerwany i przez następne pół roku próbowaliśmy go odzyskać. W końcu przyszedł Lambros Ziotas i zrobił film za połowę budżetu. Zorganizował 30 dni zdjęciowych. Udało się, ale po drodze dostaliśmy w skórę.

Byliście bardzo zdeterminowani, by opowiedzieć historię Papuszy.
W tym wyborze utwierdził nas sukces „Nikifora”. Kolejnym wielkim tematem po Papuszy jest Czesław Niemen. Mimo że jesteśmy udręczeni biografiami, postanowiliśmy, że zrobimy tryptyk o wielkich osobowościach, które zapłaciły niebywałą cenę za ludzką i artystyczną niezależność. Papusza była na antypodach przekonanego o własnym geniuszu Nikifora. On poprawiał Matejkę, Chagalla. Uważał, że maluje najlepiej na świecie, bo jego filozofia malarstwa brała się z ikony. A ikony nie maluje się samemu. To Bóg prowadzi rękę. Nikifor uważał, że malowanie to sprawa między nim a niebem i nikt nie ma prawa tego krytykować. Malarstwo było dla niego formą modlitwy. Natomiast Papusza pod koniec życia wyparła się własnej twórczości. Całe życie była niepewna swoich wierszy. Nie chciała uznać, że jest poetką. To ją zawstydzało. Miała olbrzymi kompleks braku wykształcenia.

A jednak nauczyła się czytać i pisać.
To fenomen. Próbowaliśmy przeczuć, jak to mogło się stać i skąd u dziecka w wędrującym taborze taka determinacja i głód nauki. I to w społeczności, która nie wierzyła w edukację i o nią nie dbała. Poza tym fenomen nie polega tu tylko na tym, że nauczyła się pisać i czytać, lecz także na tym, że stworzyła kawał wybitnej poezji. Julian Tuwim mówił, że tak czystej poezji nie słyszał od lat. Niezwykła była też koleżeńska solidarność poetów, którzy podnieśli jej twórczość i ją opublikowali. To najlepszy dowód na to, że tam, gdzie jest prawdziwy talent, nie ma miejsca na zawiść.

Wyparcie się własnej twórczości wynikało chyba z konieczności wyboru między tożsamością cygańską a poezją.
Oczywiście, dla Cygana nie ma większego dramatu niż wykluczenie ze społeczności. Według ich kodeksu to najgorsza kara. Jako cywilizacja zachodnia cenimy indywidualizm i egoizm, lecz wśród Romów czy w plemionach afrykańskich poza wspólnotą się nie istnieje. Papusza też tego nie potrafiła, mimo że przekroczyła swoją społeczność. To wstrząsające, że zamilkła jako artystka, podczas gdy poeci umierali za jeden wiersz, jak Osip Mandelsztam.

Jak wyglądały przygotowania do filmu?
Mieliśmy mnóstwo konsultantów, potężne archiwa, które trzeba było przeczytać i uwewnętrznić, książki Ficowskiego, filmy dokumentalne, stare fotografie. Poza tym kręciliśmy m.in. na Mazurach, w Nowym Sączu, na zamku w Książu, pod Kielcami. A wszędzie, gdzie potrzebne były konie i tabory, woziliśmy je ze sobą na lawetach. „Papusza” to wynik pracy zbiorowej, ześrodkowanej siły woli.



Czym kierowaliście się przy wyborze estetyki?
Najpierw była muzyka – „Harfy Papuszy” Jana Kantego-Pawluśkiewicza. Następnie razem z Krzysztofem Ptakiem, Wojtkiem Staroniem i Anią Wunderlich zaczęliśmy szukać języka opowieści, który nadałby filmowi epicką rozpiętość przy budżecie, którym dysponowaliśmy. Mieliśmy przedwojenne zdjęcia, jeszcze na szklanych negatywach, które postanowiliśmy ożywić. Postawiliśmy na estetykę fotografii z lat 50. Zamysł artystyczny był taki, by zrobić film w brueglowskich kadrach.

Z długimi ujęciami bez zbliżeń. Nie obawialiście się, że to wpłynie negatywnie na dynamikę filmu?
Zależało nam przede wszystkim na napięciu wewnątrzkadrowym. Szybki montaż to byłby pozorny styl, który przekazuje pozorne emocje. Przeczuwaliśmy, że mamy epicką opowieść i szukaliśmy dla niej innej formy. Chcieliśmy osiągnąć pewną czystość estetyczną, mimo ryzyka emocjonalnego wychłodzenia filmu. Uważaliśmy, że to będzie uczciwsze. Na szczęście operatorzy, scenografowie, kostiumografowie, aktorzy i reszta ekipy rozumieli, o co nam chodzi i poszli na tę przygodę.

„Papusza” podbije kina? Może będzie filmem dla szkół?
Książki Jerzego Ficowskiego powinny być czytane jako lektura obowiązkowa. Udajemy w Polsce, że jesteśmy bardzo homogenicznym krajem. Nie jesteśmy. Romowie i Żydzi to mniejszości, z którymi łączy nas kilkaset lat wspólnej historii. Podczas gdy na początku XX wieku Cyganów sprzedawano na bałkańskich targach niewolników, przekłuwano im nosy, wypalano piętna, wysiedlano z Niemiec czy Francji, Polska była miejscem, gdzie znajdowali azyl. To nasza piękna tradycja, która dzisiaj ulega zatarciu. Posługujemy się stereotypami, które biorą się z lęku przed nieznanym. Ludzie powinni obejrzeć ten film. W sukces wierzy nasz dystrybutor. W promocję zaangażowało się również Narodowe Centrum Kultury. Mamy nadzieję, że „Papusza” wzbudzi dyskusję na temat mniejszości, bo to ważny głos w tej debacie. Zwłaszcza w kontekście odradzających się skrajnie prawicowych i faszystowskich ruchów czy takich przypadków, jak niedawne wysiedlenia Romów z Francji. Andrzej Wajda powiedział kiedyś, że jest bardzo dobrze, jeśli film ma wiele powodów, by o nim dyskutować. A tu naprawdę jest o czym rozmawiać. Jest trzech wybitnych poetów, kawał historii polskich Romów, emancypacja kosztem utraty tożsamości, wątki polityczne, moralne, filozoficzne i kulturowe.

W Bronisławę Wajs, czyli filmową Papuszę wcieliła się Jowita Budnik – wasza ulubiona aktorka?
Jowita jest przede wszystkim naszą przyjaciółką, a także mądrym człowiekiem i wybitną artystką. To jedno z najważniejszych spotkań artystycznych w naszym życiu. Wiedzieliśmy to już po „Nikiforze”. Później zrobiliśmy jeszcze dla telewizji tryptyk „Wielkie rzeczy”, w którym zagrała główną rolę, a „Plac Zbawiciela” był już napisany dla niej. Mamy w zanadrzu jeszcze jeden napisany dla niej scenariusz, który zamierzamy zrealizować, a wystąpi też pewnie w naszym najnowszym filmie. Tyle że nie będzie to rola pierwszoplanowa, bo główną bohaterką będzie dziewczyna Tutsi, a tego Jowita nie zagra nawet przy wybitnych charakteryzatorach.



Mowa o filmie „Ptaki śpiewają w Kigali”?
Tak, zdjęcia będą powstawać w Polsce oraz w Ruandzie. Opowiemy historię polskiego ornitologa, który w 1994 roku prowadził badania nad spadkiem populacji sępów w Ruandzie. W tym czasie dojdzie do ludobójstwa, a on uratuje życie córce swojego przyjaciela i przywiezie ją do Europy. Nie będzie to jednak kolejny film o ludobójstwie w Ruandzie, a o tym, jak żyć po ludobójstwie. Głęboko wierzymy, tak jak Ryszard Kapuściński, że wiek XXI to wiek innego i zastanawiamy się, co zrobić, by inny nie był równoznaczny z obcym. W „Papuszy” stawiamy to samo pytanie, tylko na przykładzie Romów.

Jak sami Romowie reagują na Papuszę?
Różne, ale po latach zwykle pozytywne. A więcej dowiemy się po reakcjach widzów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz