wtorek, 15 października 2013

29. WFF: "Betonowa noc" ("Betoniyö"), reż. Pirjo Honkasalo

Blaski i cienie piękna

Przypuszczalnie każdy miłośnik kina znalazł się kiedyś w podobnej sytuacji. Po obejrzeniu filmu potrafił natychmiast wypunktować wszystkie jego wady, krytyka przychodziła z łatwością, wspomnienia wywoływały uśmiech zażenowania. Coś jednak umykało chłodnej analizie i wpływało prosto do serca. Ostatecznie obrazu nie dało się odrzucić, wręcz przeciwnie było się gotowym bronić go nawet na przekór rozumowi. Dla wielu takim kłopotliwym filmem może stać się „Betonowa noc”.

Jakże łatwo jest się nad nim pastwić. Łączy bowiem te cechy „kina artystycznego”, które zamiast podziwu, budzą raczej pobłażanie. „Betonowa noc” stanowi rodzaj poetyckiej impresji. Główny bohater, nastolatek ze społecznych nizin, w szeregu mniej lub bardziej powiązanych epizodów próbuje określić swoje miejsce na świecie. Fabuła jednak ma znaczenie drugorzędne. Reżyserka, Pirjo Honkasalo, wydaje się nieszczególnie zainteresowana snuciem opowieści, nie przejmuje się też swoimi postaciami. Ma wyraźną autorską wizję, co implikuje szereg ryzykownych rozwiązań.


Już od pierwszego ujęcia uderzają nieprawdopodobnie piękne zdjęcia. Czarno-białe, starannie skomponowane kadry aż rażą swoją ostentacyjną, nierealną urodą. Tworzy to oniryczną otoczkę, ale też sprawia wrażenie artystycznej przesady. Tak wielka staranność w kreowaniu jednego zaledwie elementu wydaje się nieuzasadniona, odwraca bowiem uwagę od innych, również stanowiących o sensie i jakości obrazu. Honkasalo hołduje bezwstydnemu pięknu. Jest w tym pewna czystość. Tylko czy film, dzieło złożone, może sobie pozwolić na niezanieczyszczenie jednego środka wyrazu pozostałymi?

Wewnątrz tych doskonałych kadrów coś się jednak dzieje. Bohaterowie poruszają się, jest jakaś interakcja, istnieje nawet wątła nić fabularna. W „Betonowej nocy” kwestie przyczynowości i prawdopodobieństwa wydarzeń traktowane są nader swobodnie. Nie znalazło się też miejsce na żywych ludzi, raczej na figury podporządkowane samoistnym regułom reżyserskiej wizji. Nie ma też prawdziwych rozmów, tylko wygłaszane, często napuszone monologi. Zawarte są w nich jakieś dziwaczne, quasi-filozoficzne tezy o podłej kondycji świata i człowieka. „Betonowa noc” jest przesiąknięta strachem przed przyszłością, co zresztą dobrze koresponduje z motywem dorastania. Obudowane to zostało miszmaszem rozmaitych elementów. Kluczowa staje się kwestia seksualności (główny bohater ma wyraźne skłonności homoseksualne), dochodzi otoczka religijna, ważną rolę odgrywa szczególna sytuacja rodzinna. Wszystko razem jest nieco chaotyczne, nadmiernie efekciarskie, ale w pewnym sensie komplementarne.


Na czym więc polega siła „Betonowej nocy”? Po pierwsze, estetyka dla samej estetyki ma swoje ważne miejsce w sztuce. Chodzi o czysty, chociaż może pusty, zachwyt. Kłania się tu rosnący w siłę nurt kina popularnego, operującego przede wszystkim efektownością obrazów. Wpisuje się weń chociażby „Drive”, czy „Samotny mężczyzna”. Oglądanie tego typu dzieł niekoniecznie stanowi intelektualne wyzwanie (mimo momentami nachalnej symboliki), ale wywołuje organiczną przyjemność obcowania z pięknem zdjęć, wspaniałością ich zmontowania, doborem muzyki. Po drugie zaś, „Betonowa noc” wydaje się dziełem zaskakująco samoświadomym. W jednym z monologów pojawia się krytyka estetyzacji. Natomiast pod koniec filmu okazuje się, że pewne kluczowe zdawałoby się słowa, były zaledwie pół-pijackim bajdurzeniem. Te mrugnięcia okiem nie burzą całościowej koncepcji, ale podkreślają znaczenie zdrowego dystansu.

Paradoksy połączone z obezwładniającym pięknem wiążą się z ideą młodości, jako momentem niepewności, nieustającego rozczarowania, ale i zachwytu światem. Wyłuskiwanie sensów z „Betonowej nocy” wymaga jednak dobrej woli. Jest to bowiem film miejscami bełkotliwy, czasem odpychająco narcystyczny. Przeestetyzowanie zamiast zachwycać, może drażnić. Wszystko zostało bezlitośnie podporządkowane reżyserskiej wizji. Pozostaje pytanie, czy wizja ta prowadzi do wizjonerstwa, czy kiczu? Podczas seansu kilkoro widzów wyszło z sali. Dla mnie, jak na razie, nie było lepszego obrazu na festiwalu. To nie jest film dla wszystkich, ale wybranych może, niekoniecznie racjonalnie, zachwycić.

Jan Bliźniak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz