niedziela, 17 lutego 2013

63rd Berlinale: Sex sells


Znamy zwycięzców Berlinale – mamy co świętować – z nagrodą Kryształowego Niedźwiedzia w swojej sekcji Generation 14plus wyjechało „Bejbi blues” Katarzyny Rosłaniec, a „W imię…” (recenzja tutaj) Małgośki Szumowskiej otrzymało nagrodę Teddy dla filmów o tematyce LGBT. Ostatni dzień festiwalu to czas, w którym warto przyjrzeć się sekcjom poza Konkursem Głównym.

Z morza tematów poruszanych na Berlinale postanowiłem przyjrzeć się trzem filmom (w tym dwóm biograficznym) obracającym się wokół tematyki porno(biznesu). To temat odkrywany przez kino coraz chętniej i śmielej – o czym mieliśmy okazję przekonać się przy okazji świetnej „Gwiazdeczki” na ostatnim WFFie. 

Manager – sex imperium

Zmarły w 2008 roku Paul Raymond to na londyńskim West Endzie postać niemal mityczna. Skandalista, biznesmen, na początku lat dziewięćdziesiątych najbogatszy człowiek w Wielkiej Brytanii, był jednym z katalizatorów rewolucji seksualnej na Wyspach. Nazywany „Królem Soho” w dzielnicy artystów prowadził słynny kabaret „The Raymond Revuebar”, do którego na występy komików, a przede wszystkim roznegliżowanych tancerek, przychodziły największe gwiazdy artystycznego światka (Beatlesi, Rolling Stonesi, Peter Sellers, a z wizytami zza oceanu m.in. Judy Garland czy Frank Sinatra). O jego imperium, ale przede wszystkim o skomplikowanych relacjach z ważnymi w jego życiu kobietami – pierwszą żoną, kochanką oraz córką opowiada „Look of Love” Michaela Winterbottoma pokazywany w ramach Pokazów Specjalnych.
Paul Raymond nienawidził gdy jego działalność nazywano pornograficzną – w wyszukane sposoby obchodził konserwatywny brytyjski system prawa zakazujący nagich widowisk, np. prowadząc swoje erotyczne kluby i teatrzyki jako miejsca „members only”.  W latach 70. Raymond kupił magazyn „Men Only”, który był silną konkurencją dla „Playboya” Hugha Heffnera i co możemy zobaczyć w filmie jeszcze wyraźniej balansował między erotyką, a jawną pornografią. 
Steve Coogan w filmie "Look of Love", reż. Michael Winterbottom

Biopic Raymonda to film jednego aktora. Grający główną rolę komik Steve Coogan, z którym Winterbottom spotkał się przy okazji realizacji opowiadającego o muzycznej rewolucji lat 70. „24 Hour Party People” i filmu „The Trip” ma niespotykaną ekranową charyzmę. Raymond w jego wykonaniu ma to coś co mogło przyciągać kobiety i sprawiać, że „Król Soho” był ulubieńcem prasy. „The Look of Love” to także świetny obraz epoki – życie Paula Reymonda przypadało na okresy przełomowe – rock’n’rollowe lata 50., opanowane przez dzieci kwiaty lata 60., czy dyskotekowe lata 70.   „Look of Love” ma swój „look” – odpowiedzialny za zdjęcia Hubert Taczanowski umiejętnie rekonstruuje sposoby kręcenia filmów w przytoczonych okresach, a świetne kostiumy dopełniają niemal doskonałej iluzji.

Co najważniejsze Winterbottom nie stawia jednoznacznych tez ani nie potępia Raymonda. Rysuje skomplikowany obraz relacji, obyczajowej wolności, która potrafi niszczyć życie – córka Raymonda Debbie, która wśród dziesiątek kobiet i przyjaciół była tak naprawdę jedyną bliską mu osobą umarła w wieku 36 lat z przedawkowania kokainy.

 Performer – ikona seksu mimo woli

Kolejny biopic, tym razem w sekcji Panorama, opowiada o historii Lindy Susan Boreman, która przeszła do historii jako Linda Lovelace. Film pornograficzny „Głębokie gardło” w którym zagrała główną rolę w 1972 roku stał się przebojem amerykańskich kin (był jednym z niewielu filmów pornograficznych w historii, które dostały się do ogólnego kinowego obiegu). Z budżetem 20 tysięcy, zarobił według niektórych szacunków 600 milionów dolarów, stał się kulturowym fenomenem – zrecenzowany przez The New York Times’a, trafił - a wraz z nim gwiazda Linda Lovelace - do popularnych talk-shows, stał się modny i „kultowy”. Przeniknął nawet do świata wielkiej polityki -  Głębokim gardłem każe nazywać siebie, anonimowy, najważniejszy informator w aferze Watergate. Cała historia ma jednak drugie dno - gdy Linda Lovelace była u szczytu sławy i stała się "dziewczyną na plakacie rewolucji seksualnej” nikt nie widział, że psychicznie złamana, z wielkiej fortuny zarobionej przez film nie dostała ani centa.

Film „Lovelace” Roba Epsteina i Jeffereya Friedmana   (twórców „Skowytu”) został oparty na autobiograficznej książce Lindy (w filmie granej przez Amandę Seyfried)  „Ordeal” i portretuje głównie jej toksyczny związek z apodyktycznym mężem, który wciągnął ją w świat pornografii, Chuckiem Traynorem (Peter Sarsgaard). Przyczyny z jakich wychowana w katolickiej szkole, w tradycyjnym domu, Linda weszła w pornobiznes nie są jasne – w filmie jest to tłumaczone opresją męża, jednak sam fakt, że po jednorazowej przygodzie nie zerwała ze światem porno i zaprzeczała sama sobie w innych książkach, może budzić wątpliwości co do jej intencji. Twórcy „Lovelace” nie roztrząsają tych wątpliwości i rysują dość klarowny (czasem może zbyt czarno-biały) portret sprowadzenia Lindy na wyniszczającą drogę. 

Peter Sarsgaard i Amanda Seyfried w filmie "Lovelace", reż. Rob Epstein i Jefferey Friedman

Pozostawiają jednak pewną furtkę interpretacji, a także wgląd na podwójną naturę przemysłu pornograficznego. Początkowo oglądamy raczej zabawny obrazek wyzwalania się Lindy spod kurateli apodyktycznej matki (w tej roli Sharon Stone) i zabawowej atmosfery kręcenia filmu (Producenci w pastelowych garniturach z lat siedemdziesiątych, którzy z dumą mówią: „W tej firmie robimy filmy, taśma 32 milimetry! Nawet napisaliśmy scenariusz! Czterdzieści dwie strony!”). Dostrzegamy groźną aurę wokół Chucka, jednak cały czas oglądamy wszystko od drugiej, stereotypowej strony widzów. W drugiej części filmu robi się ciężko i dostrzegamy prawdziwą twarz Chucka – widzimy te same wydarzenia, które jeszcze niedawno wydawały nam się zabawne, w pogłębionej, przerażającej perspektywie ofiary.

Puenta okazuje się jednak szyta grubymi nićmi – odpowiedzialność zostaje zrzucona z powrotem na konserwatywne wychowanie. Linda podsumuje swój los: „Zostałam wychowana by słuchać mojego męża”. Mimo wszystko to wciąż ciekawy obraz obyczajowości lat 70. i próba zrozumienia fenomenu, ale przede wszystkim refleksja na temat nieodwracalności pochopnych decyzji, które wpływają na całe nasze życie. Aż do śmierci w 2002 roku postrzegana przez pryzmat filmu pornograficznego  Linda "Lovelace" Boreman z rezygnacją zapyta w telewizyjnym talk-show: "dlaczego 17 dni zdjęciowych ma decydować kim jestem przez resztę swojego życia?”.

Consumer – „Wstyd” w rytmie techno

Berlinale przyniosło (również w sekcji Panorama) debiut reżyserski Josepha Gordona-Levitta „Don Jon’s Addiction”. To jeden z najbardziej zaskakujących filmów festiwalu. Już sam fakt, że Gordon-Levitt, który przyzwyczaił nas do swojego wizerunku eleganckiego faceta w świetnie skrojonych garniturach, w swoim filmie paraduje w białych podkoszulkach, a na włosy nakłada grubą warstwę żelu może zdziwić. Jeśli dodamy do tego Scarlett Johanson, zamienioną w umalowaną barbie, mnóstwo ostrego języka, techno bitów i bezpośredniego humoru, ciężko wyobrazić sobie dziwniejszą i bardziej bezpośrednią komedię.

Dla Don Jona najważniejsze są (w tej kolejności):  jego mieszkanie, jego samochód, jego kościół (z tym samym grzechem chodzi do spowiedzi co niedziela), jego rodzina, jego kobiety i… jego porno. Takim szokującym oświadczeniem i obrazem Gordona-Levitta siedzącego przed ekranem komputera z pudełkiem chusteczek pod ręką zaczyna się film. Bohater na jednej z weekendowych imprez poznaje „dziesiątkę” Barbarę (Scarlett Johansson) – dziewczyna jest bardzo niedostępna, co imponuje Don Jonowi i sprawia, że mimowolnie angażuje się w związek. Niestety Barbara szybko odkryje mały sekret swojego chłopaka, przezornie zaglądając w historię jego przeglądarki internetowej…
 Scarlett Johansson i Joseph Gordon-Levitt w filmie "Don Jon's Addiction", reż. Joseph Gordon-Levitt 

Trudno wyobrazić sobie bardziej bezpośredni obraz i narrację. Film przekracza granice tabu, ale robi to z taką dezynwolturą i humorem, że jesteśmy w stanie wszystko mu wybaczyć. Dynamicznie zmontowany „Don Jon’s Addiction” mówi przede wszystkim o uprzedmiotowianiu. Gordon-Levitt w głównej roli swojego filmu nie bez przyczyny jest napakowanym mięśniakiem – uzależnienie może dotknąć wszystkich i nie jest rekompensowaniem braku prawdziwego życia intymnego.  Seks nie daje Don (Juanowi) Jonowi takiej samej przyjemności co pornografia, bo w swoim życiu nie potrafi dawać, jego intymne relacje oparte są jedynie na dominacji i jednostronnej komunikacji, a nie na bliskości. Gdy pozna Esther (co prawda to nie „Harold i Maude”, ale i tak obsadzenie w tej roli starszej o dwadzieścia lat, zdystansowanej do prostego Don "Juana" Jona  Julianne Moore to ciekawy wybór) jego sposób patrzenia na związki zupełnie się zmieni.  

W „Don Jon’s Addiction” wszystko jest na swoim miejscu, choć ekranowy świat wydaje się trochę hermetyczny i jego plastikowość może zmęczyć, w lekkiej formie jest miejsce na przemyślaną puentę. To sympatyczna lekcja tego czym jest bliskość i wypowiedzenie na głos (ale z przymrużeniem oka) rzeczy, które w kinie wypowiada się bardzo rzadko.

Krystian Buczek 

PANORAMA SPECIAL: 
"Don Jon's Addiction", reż. Joseph Gordon-Levitt, obsada: Joseph Gordon-Levitt, Scarlett Johansson, Julianne Moore, 90', USA 2013
"Lovelace", reż. Rob Epstein, Jefferey Friedman, obsada: Amanda Seyfried, Peter Sarsgaard, Sharon Stone, 93', USA 2012

BERLINALE SPECIAL:
"Look of Love", reż. Michael Winterbottom, obsada: Steve Coogan  Anna Friel, Imogen Poots, 99', UK 2012,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz