wtorek, 29 maja 2012

„Królewna Śnieżka i Łowca”, reż. Rupert Sanders


„Beauty is my Power…”

Wielki powrót tradycyjnej poetyki baśni! Nakręcona z „bajkowym” wręcz rozmachem, ale pozbawiona mdłych Disneyowskich sentymentów „Królewna Śnieżka i Łowca” to kontynuacja najlepszych dokonań kina fantasy. Zapierające dech w piersiach efekty specjalne, wartkie tempo akcji a także ironiczne nawiązania do  literackiego pierwowzoru to przepis na doskonałe kino przygodowe okraszone magią i  humorem.

Przede wszystkim – „Śnieżka” nie nudzi. Już od pierwszych kadrów – mimo znajomości fabuły, na której oparty jest scenariusz – wizualna doskonałość literackich klisz, którymi film się posługuje, wciska w fotel, a zapamiętane z dzieciństwa obrazy ożywają w pamięci. Pomimo zachowania wszystkich węzłowych wydarzeń literackiego pierwowzoru (jest więc król, zła macocha, piękna i niewinna Śnieżka, siedmiu krasnali i odważny królewicz), wprowadzono wiele zręcznych modyfikacji, które pozwalają twórcom zaskoczyć widza. W kadrach ze „Śnieżki” pojawiają się więc trolle, elfy i krnąbrne karły, a wiedźma bardziej niż władzy pragnie, niczym współczesne kobiety, wiecznej młodości i piękna – bo dzięki nim może osiągnąć wszystko.


Ogromne wrażenie robią efekty specjalne – na szczęście uniknięto „cyberbaśni” spod znaku „Avatara”, skupiając się na wyczarowaniu nieco spatynowanego uroku miecza, zbroi i średniowiecznego zamku. Wiele tu nawiązań do „Władcy Pierścieni” – jak choćby elfickie Sanktuarium łudząco podobne do Rivendell, biały rumak Arveny/Śnieżki czy też Zaklęty Las, wzorowany na Mrocznej Puszczy. Zamiast słodyczy disneyowskiej animacji zanurzamy się więc w mroku i frenezji prawdziwych baśni, gdzie leje się krew, a ludzie targani są prawdziwymi, toksycznymi namiętnościami. Scenografia nie ucieka od ohydy, okrucieństwa i rozkładu, w całej pełni pokazując przerażającą degenerację zarówno przyrody, jak i ludzkiej duszy.
Absolutną królową ekranu staje się zła macocha, której scenarzyści dodają psychologicznej głębi, a genialna Theron autentyczności, charyzmy i hipnotyzującego wręcz piękna. Każde jej pojawienie się na ekranie budzi dreszcz emocji. Przekrwione oczy wyrażają jednocześnie lęk, ból, wściekłość i obsesję; we władczym głosie wybrzmiewa autorytet i determinacja, a posągowe piękno (genialna scena wynurzania się z basenu!) emanuje porażającą mocą i brakiem litości. Całkiem dobrze radzi sobie również Chris Hemsworth – swoją postać prostego pijaczyny ze skomplikowaną przeszłością gra z lekkością i pewnym rysem komizmu.

Najbardziej kontrowersyjną postacią ekranizacji pozostaje kreowana przez Kirsten Stewart Śnieżka – jej tytułowa rola wzbudzała bowiem wiele emocji już od czasu ogłoszenia obsady. I choć aktorka  jest na ekranie raczej bezbarwna i z trójki głównych bohaterów zdecydowanie najsłabsza,  to jej wiecznie zdziwiona mina w jakiś sposób adaptuje się do fabuły filmu. Ponadto na korzyść „Belli” działa fizjonomia – bo o ile trudno znaleźć Śnieżkę piękniejszą od Wiedźmy, kiedy w roli tej drugiej osadza się Charlize Theron, o tyle Stewart emanuje jakimś tajemniczym, chłodnym urokiem, porównywalnym nieco do anemicznego wdzięku współczesnych modelek. (Choć konfrontacja ich piękna na ekranie wciąż pozostaje pojedynkiem Dawida z Goliatem).


Urzeka również zdystansowana forma adaptacji, wprowadzająca na ekran stworzenia charakterystyczne dla innych tytułów i świadoma kpina z literackich stereotypów, jakie na temat baśni (za sprawą Disneya) wciąż krążą. Naprawdę bawi grupka karłów (na poły przestępcza) i przywołana przez jednego z nich piosenka „hej-ho, hej-ho”, odśpiewana… w kanałach. Mamy też księcia Williama (przypadek?) i grzybki-halucynki. A wszystko to w ironicznej samoświadomości żonglowania konwencją.

„Królewna Śnieżka i Łowca”, jedna z bardziej wyczekiwanych premier tego roku, to filmowy powrót do tradycyjnej poetyki baśni. Jej gotycko-fantastyczny klimat doskonale oddaje użyta w filmie muzyka Florence and the Machine. Hipnotyzująca, pełna docipnych nawiązań do literackiego pierwowzoru i niepozbawiona morałów historia wciska w fotel i nie pozwala uronić choćby kadru. Rozmach scen batalistycznych, trzymający w napięciu pościg i efekty specjalne rodem z najskrytszych zakamarków wyobraźni – oto przepis na kontynuację najlepszego dorobku kina fantasy (choć dzieci lepiej zostawić w domu!).

Patrycja Calińska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz