poniedziałek, 2 kwietnia 2012

"Wyspa skazańców", reż. Marius Holst

Skazani na Bastoy

„Bastoy albo więzienie” – mówi dyrektor „szkoły” dla trudnej młodzieży (w tej roli Stellan Skarsgård) do jednego ze swoich podopiecznych. Po obejrzeniu przejmującego filmu Mariusa Holsta, typowy pensjonariusz zakładu na Rakowieckiej miałby z tym wyborem nie lada problem. Czemu? Bo mówiąc oględnie - cudzysłów przy słowie „szkoła” jest w odniesieniu do Bastoy jak najbardziej na miejscu.

Praca w nieludzkich warunkach, kary cielesne oraz, co wywołuje najbardziej upiorne skojarzenia, odbieranie tożsamości i nadawanie nowych „imion”: C19, C5, A7… Wszystko to czekało na wyspie Bastoy w 1915 roku na młodych ludzi skazanych za tak „poważne” przewiny jak kradzież pieniędzy z kościelnej skarbonki. Słowem - można by było nazwać to miejsce „piekłem na ziemi”, gdyby nie to, że cholernie tam zimno.

W ten, zapomniany przez Boga zakątek trafia Erling (Benjamin Helstad, choć w pierwszej chwili wydaje się, że to Robert Pattison z nadwagą). I niczym Tim Robbins w „Skazanych na Shawshank” od pierwszego dnia kombinuje jak się z Bastoy wydostać. Nie jest to łatwe, bo jak zapewnia bezwzględny dyrektor Skarskad ucieczka z wyspy otoczonej lodowatym norweskim morzem to mrzonka.


No właśnie, dyrektor. Dzięki kreacji znanego z dzieł Larsa Von Triera szwedzkiego aktora, to zdecydowanie najciekawsza postać w filmie. Chociaż, niczym Robin Williams w „Stowarzyszeniu umarłych poetów”, porównuje się do kapitana statku i oświadcza Erlingowi, że na Bastoy „nie myśli się o przyszłości, ani o przeszłości, tylko o dniu dzisiejszym”, to zapewne nigdy nie dogadałby się z profesorem Keatingiem co do metod wychowawczych. Jednak jego postać wywołuje ambiwalentne uczucia. Nie daje się łatwo scharakteryzować stereotypową  kategorią „instytucjonalnych oprawców”. To raczej ktoś, kto swoją bezwzględnie egzekwowaną dyscyplinę łączył z jasno określonymi standardami moralnymi, które jednak z czasem wypierać zaczyna hipokryzja i oportunizm.

Reszta postaci, choć nosi znamiona pewnej sztampowości, to, dzięki niezłej grze młodych norweskich aktorów, potrafi zaangażować emocjonalnie. Mamy wspomnianego już, zbuntowanego Erlinga, mamy reprezentującego zgoła odmienną postawę Olava, w końcu i zwyrodniałego nadzorcę, granego przez Kristoffera Jonera. Jest także niezwykle ważny bohater zbiorowy, czyli nastolatkowie więzieni uczący się w Bastoy.

Częstym zarzutem wobec rozmaitych filmów jest to, że reżyser obciąża fabułę zbyt dużą liczbą znaczeń, odniesień, metafor. Chce powiedzieć widzowi przez dwie godziny za dużo, w końcu nie mówi nic konkretnego. Zwykle cierpi na tym tempo akcji i spójność fabuły. Na szczęście film Horsta, choć porusza kilka zagadnień jednocześnie, trzyma w napięciu. Obserwujemy konflikt konformisty Olava z buntownikiem Erlingiem. Mamy wątek wynaturzeń, które rodzą się w instytucjach państwa, gdy te mają zbyt dużą władzę nad jednostką. W końcu ośrodek na Bastoy powstał, by resocjalizować i edukować. Nie był z założenia miejscem opresji. Jest też kwestia sztuki, która w najtrudniejszych chwilach daje ratunek i ukojenie – chłopcy przebywający przez wiele dni w izolatce zaczynają pisać opowiadanie, w którym znajdują ujście ich marzenia, frustracja i pragnienie wolności. 


Najwięcej jednak przyjemności przynosi obserwowanie, jak skierowana ku nastoletnim chłopcom destrukcyjna siła, stopniowo napotyka na opór. Jak bunt jednostki staje się kamykiem poruszającym nie dającą się zatrzymać lawinę. Chłopcy z Bastoy nagle odkrywają swoją siłę i wzniecają bunt. Na stosowaną przez lata brutalność odpowiadają szokującym jak na tak młodych ludzi bestialstwem. A potem, stają przed problemem każdego rewolucjonisty – co dalej?

Horst dość płynnie łączy te wątki, przeplatając efektownie nakręcone sceny masowe z
kameralnymi, podkreślającymi relację pomiędzy Olavem a Erlingiem. Dołączmy do tego świetne, utrzymane w chłodnej tonacji (jakże by inaczej) zdjęcia oraz przejmującą, oszczędną muzykę Johana Soderqvista i otrzymamy solidnie nakręcone, trzymające w napięciu i niegłupie dzieło.

Kino norweskie niezwykle rzadko sięga po tematy historyczne. Po „Wyspie Skazańców” pozostaje mieć nadzieję, że to się zmieni. 

Tomek Cirmirakis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz