niedziela, 13 października 2013

29. WFF: „Geograf przepił globus” („Geograf globus propil”), reż. Aleksander Veledinsky

                             Lekcja, którą chcecie odrobić

Wyobrażacie sobie film o dzisiejszej Rosji, w którym nie pojawia się wódka? Bo ja nie. I właśnie wódka jest jedynym elementem, który nie zawodzi oczekiwań widza. Poza jej obecnością „Geograf przepił globus” Aleksandra Veledinsky’ego łamie wszelkie schematy i przekracza konwencje. A co najważniejsze, robi to z gracją i humorem.

Wiktor (znakomity Konstantin Khabenskiy), mężczyzna w sile wieku, zostaje zatrudniony w szkole na stanowisku nauczyciela geografii, mimo braku kwalifikacji (z wykształcenia jest biologiem). Wraz z żoną i córką mieszka w dalekim Permie, gdzie niełatwo o posadę. Tym bardziej komuś, kto ma słabość do alkoholu. W małżeństwie nie układa mu się najlepiej – ukochana nie chce z nim sypiać i myśli o rozejściu się. Myśli nabierają intensywności, gdy pojawia się dawny przyjaciel Wiktora, który uwodzi mu żonę. Żeby jednak nie było zbyt schematycznie – uwodzi ją nie tylko za przyzwoleniem, lecz wręcz z pomocą męża. Uwodzi też potencjalną kochankę geografa – nauczycielkę języka niemieckiego. Za to samego Wiktora usiłują uwieść zarówno koleżanka obecna na jego imprezie urodzinowej, jak i uczennica ze szkoły.



Zakrapiany alkoholem galimatias kilkakrotnie będzie zmierzał do szczęśliwego zakończenia, by go pozornie nie osiągać. Aleksander Veledinsky w ślad za Aleksiejem Iwanowem, autorem tragikomicznej powieści „Geograf globus przepił”, na podstawie której powstał film, zastawia na widza pułapkę za pułapką. Mnoży romantyczne i melodramatyczne schematy, po czym nie dopuszcza do ich oczekiwanych realizacji. Raz za razem skłania do antycypowania kolejnych możliwych miłosnych lub erotycznych rozwiązań sytuacji, a następnie wykonuje niespodziewane wolty. Wydaje się, że nic nie jest tak, jak być powinno. I właśnie o to chodzi – żeby się wydawało.

Zgodnie z koncepcją Hansa Roberta Jaussa dzieło literackie już na początku lektury wywołuje wspomnienia rzeczy czytanych wcześniej i ewokuje oczekiwania odnośnie do dalszego rozwoju akcji, a nawet zakończenia. Wcześniej poznane utwory składają się na horyzont oczekiwań i skłaniają odbiorcę do pójścia na łatwiznę – dopasowania nowego dzieła do wcześniej znanego schematu i oczekiwania jego realizacji. Wypełnianie schematu cechuje zdaniem Jaussa literaturę najmniejszej wartości – rozrywkową, popularną, łatwą dla czytelnika i schlebiającą jego gustom. Arcydzieła zawodzą natomiast oczekiwania odbiorcy; przerastają schemat, wymagają wysiłku, kształtują gusty, a odpowiednio przepracowane i zrozumiane odciskają na odbiorcy piętno, które wpływa na recepcję kolejnych dzieł. Utwory wybitne są zatem awangardowe i nowatorskie formalnie.

Do teorii ukutej przez Jaussa na potrzeby literatury można przyłożyć również film. Zwłaszcza taki, jak „Geograf przepił globus”, który stanowi wręcz jej ilustrację. Obejrzane komedie romantyczne i melodramaty skłaniają do dopasowywania każdego inicjowanego przez twórców wątku do wcześniej poznanych schematów. Jednak rozwój wypadków wypada ze standardowych torów, nie mieści się w nich, tonie. Pójściem na łatwiznę byłoby stwierdzenie, że w morzu wódki. Tak naprawdę tonie w chaosie życia i tak jak ono, tak ten film wymyka się wszelkim próbom opisów i klasyfikacji. A co najważniejsze – zawodzenie oczekiwań widza ma w „Geografie…” charakter parodystyczny. Każde z tych „rozczarowań” jest kwitowane salwą śmiechu. Na tym m.in. polega kunszt, a zarazem urok tego dzieła – nie daje prostej satysfakcji, zmusza do wysiłku, a zarazem bawi.

Nie jest to jednak film wyłącznie o miłości, wódce i chaosie życia. Mówi także wiele o dorastaniu, nawiązywaniu międzypokoleniowych relacji, odpowiedzialności za własne czyny i życie. A przede wszystkim o oryginalnym i skomplikowanym bohaterze, którego chce się oglądać i dla którego warto podjąć wysiłek, by go zrozumieć. A to naprawdę niełatwe w przypadku kogoś, kto chce zostać świętym, ale takim, który może uprawiać seks (i nie osiągać orgazmu). Świętym, który pija wódkę z podopiecznymi (a zarazem daje im ważną lekcję życia). Świętym, od którego nie zależy niczyje szczęście i który nie jest zależny od nikogo (a kocha swoją żonę, która chce od niego odejść).

„Geograf…” jest jak cebula, ma warstwy – mógłby powiedzieć osioł ze „Shreka”. I odnosiłoby się to zarówno do formy, jak i treści filmu, ale przede wszystkim do samego Wiktora. Obraz Aleksandra Veledinsky’ego zdobył Grand Prix oraz nagrodę dla najlepszego aktora na rosyjskim festiwalu filmowym Kinotawr. Na Warszawskim Festiwalu Filmowym jest pokazywany w sekcji Pokazy Specjalne. Po seansie zrozumiałem, dlaczego drugie słowo w nazwie sekcji należy rozpoczynać od wielkiego S.

Bartosz Wróblewski

Trailer

2 komentarze:

  1. Ładnie ujęte, to rzeczywiście zwodniczy film. Dodałbym jeszcze, że w bohaterze, ale właściwie nie tylko w nim, w całym przedstawieniu świata, jest jakieś ekwilibrystyczne połączenie ducha anarchistycznego z melancholijnym pogodzeniem się z losem. Wszystko w entourage'u bylejakości, brzydoty, biedy, alkoholu itp.

    OdpowiedzUsuń
  2. A taki fajny chłop był, ze cały czas mu kibicowałem i za każdym razem klapa, ot życie, warunki. Ale co tam, nie stracił pogody ducha, czyli jakby był happy end :)

    OdpowiedzUsuń