sobota, 9 lutego 2013

63rd Berlinale: Nadzieja umiera ostatnia


Ulrich Siedl zakończył swoją trylogię o cnotach, a Berlin jest finałem jej pochodu po trzech najważniejszych festiwalach. „Raj: Miłość” walczył o Złotą Palmę w Cannes, „Raj: Wiara” dostał Nagrodę Specjalną Jury w Wenecji. Czy Berlinale uhonoruje Austriaka Złotym Niedźwiedziem za „Raj: Nadzieję”?

Dewotka Anna Maria, bohaterka „Wiary”, przywozi swoją otyłą siostrzenicę Melanie na obóz odchudzający. Prosta tabliczka, jak to u Seidla w centralnym punkcie kadru, z napisem „Camp” i strzałką nie wróży najlepiej. Dziewczynę czekają wyrzeczenia i ćwiczenia – ostatecznie jednak okaże się, że to nie współczesny „Rok 1984” i nie jest tak strasznie jakby się mogło wydawać, a cały reżim uosabiany przez zaczesanego do tyłu, rosłego wuefistę jest tylko pozorem. Jednak to nie obóz i diety są  najważniejsze. Melanie zakochuje się w obozowym lekarzu. To miłość nastoletnia, naiwna, wyimaginowana, wyrażająca ogromną, niezaspokojoną potrzebę bliskości. Lekarz o dziwo odpowiada na te nieśmiałe, dziecięce zaloty…


„Miłość” opowiadała o braku miłości, którą Teresa próbuje zastąpić kupowanym  uczuciopodobnym produktem sex turystyki w krajach „rozwijających się”. Zamiast „Wiary” była chorobliwa, skrywająca lęki dewocja Anny Marii. Na co nie ma nadziei w „Nadziei”? Na sprostanie wymarzonemu, nieosiągalnemu wizerunkowi i zaakceptowanie samej siebie. Przedsionek do raju – niemalże aseptyczna obozowa klinika - zwodzi i obiecuje. Z jednej strony akceptację - w ramach porannych ćwiczeń dzieci śpiewają chórem „If you happy and you know it - clap your fat”, poklepując się w rytm piosenki po obrośniętych tłuszczem brzuchach. Z drugiej, wszystkie wysiłki – mało forsowne przebieżki, musztry w stylu "Full Metal Jacket", oglądanie jak na „seansach nienawiści” Orwella filmów o jedzeniu – są pozorne. Na schudnięciu tak naprawdę nie zależy ani dzieciom, ani obozowym opiekunom. Jedna z dziewczynek mimochodem przyzna się koleżankom, że pierwszy raz całowała się „kilka lat temu na innym obozie dietetycznym”.

To także niespełniona nadzieja na wielką miłość - pod, której romantycznym obrazkiem jak z bajki kryje się coś innego i głębszego. Melanie (podobnie jak i wszystkie dziewczynki z jej pokoju) pochodzi z rozbitej rodziny. Z zachowania niezdarnej, korpulentnej „lolity” wyziera potrzeba posiadania ojca. Do prawdziwego cielesnego kontaktu między nią, a lekarzem nie dojdzie. Scena, w której Melanie na leśnej wycieczce, zwodzi mężczyznę w głąb lasu w stroju kąpielowym, kończy się niewinnym przytuleniem się do jego piersi.    

  
Seidl przyzwyczaił nas do tego, że podchodzi z kamerą niezwykle blisko i nie sposób oddzielić w jego trylogii tkanki dokumentalnej od fabularnej. W „Raju: Nadziei” jest to tym bardziej zadziwiające - głównymi bohaterkami są zaledwie nastoletnie dziewczyny. Ich infantylne rozmowy, obracające się głównie wokół chłopaków i pierwszych seksualnych doświadczeń są naturalne, wulgarne, przełamują barierę wstydu. O ile jednak we wcześniejszych częściach bliskie, ale zimne oko kamery zachowywało dystans, tutaj kompozycjami kadrów, sytuacjami, w których umieszcza swoje bohaterki, Seidl staje się okrutnie prześmiewczy. Na tle autentyzmu na granicy obrzydzenia (jak to u Seidla) główny "miłosny" wątek lekarza i dziewczyny wydaje się niestety sztuczną  konstrukcją.

Historia zatoczyła koło – Melanie podczas „cell phone hour”, w której obozowicze mogą korzystać ze swoich telefonów komórkowych, dzwoni do swojej matki i mówi, że ma nadzieję, że ta "dobrze się bawi w Kenii”. To „grzecznościowa” nadzieja. Między matką, a córką (o ciotce nie wspominając) jest mur niezrozumienia, a nadziei na happy end nie ma.

Krystian Buczek
  
KONKURS GŁÓWNY: "Paradies: Hoffnung", reżyseria: Ulrich Seidl, obsada: Melanie Lenz, Vivian Bartsch, Joseph Lorenz, Michael Thomas, 91', 2013


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz