piątek, 26 października 2012

„Chińczyk na wynos”, reż. Sebastián Borensztein


Tylko krowa nie zmienia zdania...
           
Roberto to naprawdę bardzo wkurzający gość – nerwowy, opryskliwy, zamknięty w kręgu swoich natręctw i przyzwyczajeń – prawdziwy Adaś Miauczyński Argentyny. Prowadzi dołująco nudne życie, a jego jedyną rozrywką jest liczenie śrubek, przeglądanie gazet i sporadyczne spotkania ze znajomymi (którzy, jakimś cudem, jeszcze go tolerują). Nawet temperamentna Maria, szwagierka jednego z przyjaciół, nie jest w stanie rozpalić w Roberto chęci do życia. Bo, jak twierdzi, „życie jest absurdalne i pozbawione sensu” – a patrząc na niego, trudno się z tym zdaniem nie zgodzić.

Podczas pewnego samotnego lunchu zauważa jednak wyrzucanego z taksówki młodzieńca – jak się później okazuję, Azjatę – któremu w przypływie nieuzasadnionej empatii postanawia pomóc. I tu zaczynają się kłopoty, bo Chińczyk po hiszpańsku zna tylko jedno słowo – stryj, rzeczonego stryja nigdzie nie widać, ambasada okazuje się być mało pomocna (bo przecież to nie przytułek), a człowieczeństwo Roberto – natrętniejsze niż można by się spodziewać. Wzajemne poznawanie się i wspólne poszukiwania zaginionego wuja spowodują wiele zamętu w życiu każdego z bohaterów, a widowni zapewnią i trochę  śmiechu, i wzruszeń.


Fabuła nie jest może zbyt wyrafinowana, ale raczej nie nudzi dzięki sytuacyjnym żartom, a wyraziści bohaterowie sankcjonują absurdalny humor i uwiarygodniają perypetie, z którymi muszą się borykać (bo są one poniekąd efektem ich charakterów). Komizm oparty głównie na niezrozumieniu broni się dzięki zastosowaniu genialnego w swojej prostocie triku nietłumaczenia Juna, dzięki czemu widz uczestniczy w historii tak, jak Roberto – nie znając przyzwyczajeń, zamiarów i myśli Chińczyka. Na światło dzienne wyjdą powody zgorzknienia Roberto oraz melancholii Juna, mające z sobą nadspodziewanie wiele wspólnego. Borykanie się z problemami bardzo zbliży do siebie bohaterów, przełamie ich traumy i obsesje oraz na nowo otworzy na życie.


Największą zaletą tego filmu jest jego bezpretensjonalność – oto ciepła komedia, która nie ma ambicji zmieniać świata. Jednak w całym swym absurdzie zawiera dużo gorzkiej prawdy o świecie – i udowadnia, że nasza rzeczywistość – nawet wbrew temu, co się wydarzy – zależy głownie od nas samych. Nieskrywaną przyjemność daje też obserwowanie Roberto – pesymisty, zrzędy i choleryka, który próbuje zakopać w sobie ostatnie iskry pozytywnych uczuć. Ile w nim naszych własnych frustracji… Historie, jakie wyświetla w swojej głowie to bezcenne studium psychologiczne psychopaty – psychopaty, który tkwi w każdym z nas.

Tak, jak „chińczyk” nie jest daniem na uroczysty rodzinny obiad, tak film Sebastiana Borenszteina nie stanowi wykwintnej uczty kinomana – co wcale nie znaczy, że nie może smakować. Na wieczór z przyjaciółmi – i w kinie, i na wynos  – „Chińczyk” nadaje się znakomicie.


Patrycja Calińska


(UN CUENTO CHINO) KOMEDIA. ARGENTYNA 2011 Reżyseria: Sebastián Borensztein Wystąpili: Ricardo Darín, Muriel Santa Ana, Ignacio Huang Czas: 93’

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz