środa, 4 lipca 2012

Niesamowity Spider-Man, USA 2012, reż. Marc Webb

Bohaterowie tacy jak my

W czasie kryzysu zapotrzebowanie na herosów w kinie bynajmniej nie maleje. Nie bez powodu właśnie Avengers czy Transformers 3, czyli filmy mające premierę w przeciągu ostatniego roku, okazały się aż tak wielkimi przebojami kasowymi – mimo że postaci komiksowych superbohaterów są w Hollywood obecne już od kilku dekad. Niezależnie od przyczyn tego zjawiska, amerykańska mitologia (bo czym innym, wobec braku wielowiekowych tradycji literackich, są dla Amerykanów komiksy?) ma się coraz lepiej, a przy okazji pozostaje niezawodną maszynką do zarabiania coraz to większych pieniędzy. Nie dziwią więc próby pisania na nowo historii, które wydawały się na tyle archetypiczne, że aż nietykalne (Superman, Batman), jak również powroty do tych, których odbiór nie był zgodny z oczekiwaniami (Hulk, Kapitan Ameryka). Spider-Man, odkryty dla kina niedawno, bo dopiero 10 lat temu, jest przypadkiem osobnym – będąc jedną z najlepiej rozpoznawalnych komiksowych postaci (obecną m.in. w kilku serialach animowanych) i symbolem kultowego wydawictwa Marvel Comics, przez wiele lat unikał romansu z dużym ekranem. A gdy już się tam dostał, z miejsca stał się ulubieńcem Hollywood – do kin wchodzi właśnie nowa (czwarta już!) odsłona jego przygód, nie będąca jednak kontynuacją „trylogii” Sama Raimiego, a jakby nowym początkiem. Rzecz jasna, z nowymi aktorami i nieco odmiennym podejściem do tematu.




Spośród zgrai superbohaterów Spider-Man zawsze wyróżniał się względną „normalnością”. Nie jest ani przybyszem z obcej planety, ani bogaczem ogarniętym żądzą zemsty, ani szalonym naukowcem (choć nieprzeciętnej inteligencji nie sposób mu odmówić). To stereotypowy, interesujący się bardziej dzewczynami i jazdą na deskorolce niż obowiązkami uczeń szkoły średniej, który w odwieczną rozgrywkę między dobrem a złem wplątuje się jakby przypadkowo. Motywacje jego działania pozostają ściśle osobiste, rola bohatera wydaje się nie robić na nim wrażenia. Scenarzyści Niesamowitego Spider-Mana idą jednak o krok dalej, bo Peter Parker (tym razem o twarzy niemal 30-letniego Andrew Garfielda!) jest nastolatkiem nie tyle nawet przeciętnym, co wręcz niemiłym – wyalienowanym, lekceważącym swoją rodzinę, jakby odrobinę nieprzystosowanym do życia. Po przywdzianiu charakterystycznego czerwono-niebieskiego stroju nie zajdzie w nim żadna znacząca przemiana – zacznie wykorzystywać nowe zdolności dla własnych korzyści, a walkę ze złem prowadzić będzie chaotycznie, niejednokrotnie przeszkadzając w pracy policji (a przy tym nie rozstając się ze szkolnym plecakiem czy telefonem komórkowym). 


Petera Parkera poznajemy jednak dużo wcześniej. Jako dziecko zostaje oddany pod opiekę wujowi Benowi (Martin Sheen) i ciotce May (Sally Field) – dwójce prostych i dobrodusznych ludzi, którzy nie potrafią nawiązać porozumiena ze znacznie bystrzejszym od nich dzieckiem. Ojciec Richard (naukowiec specjalizujący się w moralnie wątpliwych eksperymentach genetycznych) i matka giną wkrótce w tajemniczych okolicznościach, pozostawiając po sobie jedynie pamiątki – wśród nich znajdują się m.in. tajemnicze notatki, rysunki i zapiski pełne skomplikowanych wzorów. Te pierwsze sceny zwiastują zaskakująco poważne traktowanie widza – nie przynoszą prostych odpowiedzi na nasuwające się pytania, opowiedziane są raczej kolorami i emocjami, niż słowami. Niestety, nadzieje wynikające z poziomu tych początkowych sekwencji nie zostają spełnione w dalszej części filmu.





Historia przemiany prostego chłopaka w superbohatera toczy się dalej w schematyczny sposób, nie zaskakując ani przez chwilę – Peter, poszukując informacji o przeszłości ojca,  wkrada się do laboratoriów firmy Oscorp, gdzie zostaje ukąszony przez genetycznie zmodyfikowanego pająka. Dzięki temu zdobywa zaskakującą siłę i zręczność, co inspiruje go do stania się samozwańczym, zamaskowanym stróżem porządku, korzystającym z pajęczej sieci do poruszania się pomiędzy nowojorskimi wieżowcami i chwytania złoczyńców. Natomiast Curt Connors (Rhys Ifans), niegdysiejszy współpracownik Richarda Parkera, dziś jedyny kompetentny naukowiec we wspomnianym przedsiębiorstwie, podejmuje się ryzykownej operacji wymieszania własnych genów z genami jaszczurki, zamieniając się w ogromnego, niekontrolującego swoich poczynań gadopodobnego potwora. Jak nietrudno się domyślić, lekceważony przez policję Spider-Man okaże się ostatnią deską ratunku przed rujnującym miasto Jaszczurem, a walka pomiędzy nimi doprowadzi do nieuniknionej, ostatecznej konfrontacji. Jest tu oczywiście wszystko, co w takim filmie być powinno – miłość, nienawiść, akty zdrady i skruchy, efektowne sekwencje walk i lotów między wieżowcami, a także wyciskające łzy sceny ratowania niewinnych ludzkich istnień. 



Niewątpliwa efektowność Niesamowitego Spider-Mana, choć zmusza do fabularnych uproszczeń, nie może przesłonić płynącego z filmu wniosku – w ujęciu Marca Webba postać człowieka-pająka nie jest już bohaterem w ścisłym znaczeniu tego słowa.  To chłopak, którego pewnie byśmy nie polubili, bo wszystko lubi robić „po swojemu”, bardzo często wbrew logice – a jednak to on ratuje miasto przed katastrofą. W przeciwieństwie do większości komiksowych herosów, nie traktuje on maski jako przepustki do podwójnego życia – dla niego jest ona wyłącznie sposobem na ukrycie twarzy. Nawet kostium (wraz z urządzeniem do wyrzucania pajęczej sieci) konstruuje sam, nierzadko ze zdobytych przypadkowo materiałów. Trudno przewidzieć, w jaki sposób ten nowy, odświeżony (a przy okazji zupełnie już uczłowieczony) Spider-Man zostanie odebrany przez – amerykańską przede wszystkim – publiczność. Czy w takim „wadliwym” bohaterze zakocha się kolejne pokolenie widzów?  Czy nastolatki zrozumieją tę opowieść jako zachętę do zmieniania świata pomimo swoich wad? A może Amerykanie wolą jednak bohaterów pełnowymiarowych, takich jak Avengersi czy Superman, którzy zaopiekują się będącym w tarapatach krajem, podczas gdy oni będą spokojnie siedzieli w fotelu?



Marcin Sarna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz