czwartek, 31 maja 2012

"Łowcy głów", reż. Morten Tyldum

„Sztuka wojny” w praktyce


„Łowcy głów”, wbrew sztampowym hasłom reklamowym  dystrybutora, nie są filmem w stylu „Tarantino i braci Coen”.  To raczej trudna do sklasyfikowania wybuchowa mieszanina gatunków – z początkiem pełnym zagrywek znanych z hollywoodzkich heist movies, krwiste motywy exploitation w środkowej części obrazu, po zaskakujący i satysfakcjonujący finał. Całość oszroniona skandynawskim chłodem.


Roger Brown (Aksel Hennie) jest wziętym norweskim łowcą głów. Headhunter, jak mówi się na tą profesję, nie zajmuje się bynajmniej dekapitacją – to wysoko wykwalifikowany i pobierający gigantyczne prowizje rekruter, który poszukuje ludzi na najwyższe kierownicze stanowiska. Wiadomo, CEO w obracającej milionami firmie nie może zostać każdy, zatem podczas rozmowy kwalifikacyjnej mogą paść pytania o wszystko: dzieci, żonę, dom, nawyki, dzieła sztuki na ścianach. Roger po godzinach skrzętnie wykorzystuje zdobyte informacje, niepostrzeżenie kradnąc i podmieniając na fałszywki cenne obrazy w domach kandydatów -raty za wart 30 milionów apartament i drogie prezenty dla pięknej żony same się przecież nie spłacą.  Jednak Roger mimo usilnych starań tonie w długach, a szansą na wyjście z finansowego dołka wydaje się spotkanie z byłym dyrektorem generalnym korporacji produkującej urządzenia geolokalizacyjne Clasem Grevem. Clas (znany polskiej widowni z serialu „Gra o tron” Nicolas Coster-Waldau), który podobno posiada wart miliony, zaginiony obraz Rubensa okaże się jednak morderczym przeciwnikiem.


W „Łowcach głów” jak w soczewce skupiają się lęki XXI wieku – przed łatwością inwigilacji i wytropienia każdego zawsze i wszędzie, a także bezduszną armią białych korporacyjnych kołnierzyków, które gdzieś ponad naszymi głowami decydują o losach świata i za nic sobie mają konsekwencje swoich czynów. Clas Greve bynajmniej nie przypomina bezwolnego trybiku w wielkiej machinie, a koszmarne ucieleśnienie korporacyjnego snu – wysportowany i elegancki, wykształcony i inteligentny, bez zobowiązań – to idealny biznesowy rekin. W walce staje się łowcą, ludzkim Predatorem (zaskakująco dużo podobieństw)  skrzyżowanym z Patrickiem Batemanem  z „American Psycho”. Bez chwili zawahania, bez względu na napotkane przeszkody dopnie zamierzonego celu. Jego pełne zimnej precyzji działania są maniakalną realizacją „Sztuki wojny” Sun Tzu, biblii każdego menadżera, w praktyce.

Drugi łowca, Roger Brown, który tutaj sam staje się ofiarą, wbrew wysokiemu mniemaniu o sobie jest zaledwie płotką. Cyniczny, cwany, sam mówi o sobie – mam 168 cm wzrostu i nawet bez psychiatry wiem, że trzeba to czymś kompensować. Jednak w zestawieniu z bezuczuciowym Grevem bardzo szybko zaczynamy mu kibicować, zwłaszcza, że ekranowe wydarzenia przeciskają go przez prawdziwą życiową wyżymaczkę i z brutalną dosłownością zrywają z niego wszystkie maski.


Łowcy głów”, wbrew sztampowym hasłom reklamowym  dystrybutora, nie są filmem w stylu „Tarantino i braci Coen”.  To raczej trudna do sklasyfikowania wybuchowa mieszanina gatunków – z początkiem pełnym zagrywek znanych z hollywoodzkich heist movies, krwiste motywy exploitation w środkowej części obrazu, po zaskakujący i satysfakcjonujący finał. Całość oszroniona skandynawskim chłodem. Wymyślnie estetyzowana przemoc, momentami brana w nawias skrajnie wisielczego humoru, faktycznie może przywodzić na myśl „To nie jest kraj dla starych ludzi” Coenów czy „Wściekłe psy” Tarantino, ale zdecydowanie bliżej jej do poetyki serwowanej przez Nicolasa Windiga Refna. Brutalność „Łowców głów” wydaje się uzasadniona - iście hiobowa droga, którą musi przebyć Roger koniec końców uwiarygodnia jego przemianę. Chyba tylko w skandynawskim kinie i po przejściu przez morze krwi i bólu, hollywoodzka klisza „opatrywania ran przez kochającą kobietę” może wybrzmieć autentycznie, a słowa o prawdziwej miłości, która za nic ma pieniądze nie będą trącić banałem.

Krystian Buczek

"Łowcy głów”; reżyseria:  Morten Tyldum; scenariusz: Ulf Ryberg, Lars Gudmestad; obsada: Aksel Hennie, Nikolaj Coster-Waldau, Synnøve Macody Lund,  Eivind Sander ; produkcja: Niemcy, Norwegia; rok produkcji: 2011; czas trwania: 98 min; dystrybucja w Polsce: Kino Świat;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz